– Wystarczy, pajacu.
– Na etykiecie jest instrukcja „lej litrami”?
– Prawdziwy z pana komik, Bolitar. W Sing Sing tylu jest zabawnych zakapiorow, ze az szkoda, ze nie pokazuja ich w telewizji.
– Myslalem, ze przeszukaliscie juz moje biuro.
– Przeszukalismy. A tym razem wracamy po rachunki.
– Nie wystarczylby do tego on? Myron wskazal Wesz Glowowa.
– Co?
– Nigdy nie pozbede sie tego zapachu.
By uniknac balaganu z odciskami palcow, Winters wyjal lateksowe rekawiczki, nalozyl je z teatralnym trzaskiem, gimnastykujac dlonie, i usmiechnal sie. Myron puscil oko.
– Zgiac sie wpol i chwycic za kostki? – spytal.
– Nie.
– A niech cie, a tak liczylem na pieszczoty.
Chcesz dogryzc glinie? Poczestuj go gejowskim zartem. Myron nie spotkal dotad policjanta, ktory nie bylby w stu procentach homofobem.
– Zrobimy tu demolke, panie komik.
– Watpie – odparl Myron.
– Tak?
Myron wstal i siegnal do szafy na akta.
– E, nie ruszaj pan tam niczego!
Myron zignorowal ostrzezenie i wyjal mala kamere wideo.
– Udokumentuje panskie poczynania, panie wladzo. W dzisiejszej atmosferze falszywych pomowien funkcjonariuszy policji o przekupstwo nalezy unikac wszelkich nieporozumien… – Myron wlaczyl kamere i skierowal obiektyw na Wintersa. – Nieprawdaz?
– Tak – odparl policjant, patrzac prosto w kamere. – Nalezy unikac nieporozumien. Myron patrzyl caly czas w ekranik.
– W kamerze wyglada pan jak zywy – rzekl Myron, nie odrywajac oczu od ekraniku. – Zaloze sie, ze gdybysmy odtworzyli tasme, poczulibysmy zapach panskich perfum.
Wesz Glowowa skryl usmiech.
– Zechce pan sie usunac z drogi, panie Bolitar – powiedzial Winters.
– Jasne. Wspolpraca to moja druga natura. Policjanci przystapili do przeszukania, co sprowadzilo sie w zasadzie do spakowania znalezionych dokumentow do skrzynek i wyniesienia ich z biura. Patrzac, jak rekami w gumowych rekawiczkach dotykaja wszystkiego, Myron mial wrazenie, ze dotykaja takze jego. Staral sie zachowac niewinna mine, ale mimo woli sie denerwowal. Poczucie winy to dziwne zjawisko. Wprawdzie wiedzial, ze dokumenty firmy sa w calkowitym porzadku, niemniej czul sie jakos niepewnie.
Oddal kamere Wielkiej Cyndi i zaczal obdzwaniac klientow, ktorzy odeszli z agencji. Wiekszosc nie podniosla sluchawek. Nielicznych, ktorzy odebrali telefony, namawial do zmiany decyzji. Rozgrywal to delikatnie, uznajac, ze zbytnia natarczywosc da odwrotny skutek. Mowil tylko, ze wrocil i ze chetnie porozmawia z nimi w najblizszym dogodnym dla nich czasie. Jego rozmowcy, jak mozna bylo sie spodziewac, migali sie od konkretnych odpowiedzi. Odzyskanie ich zaufania wymagalo czasu. Policjanci zakonczyli pakowanie i wyszli bez pozegnania. Ech, maniery.
– Bedzie bardzo trudno – orzekl Myron, patrzac wraz z Wielka Cyndi, jak zamykaja sie za nimi drzwi windy.
– Z czym?
– Pracowac bez dokumentow.
Wielka Cyndi otworzyla torbe i pokazala mu dyskietki.
– Wszystko jest na nich.
– Wszystko?
– Tak.
– Wszystko skopiowalas na nie?
– Tak.
– Listy i korespondencja sie przydadza ale bez kontraktow…
– Wszystko – wpadla mu w slowo. – Kupilam skaner i zeskanowalam wszelkie dokumenty. Zapasowy komplet kopii jest w skrytce w Citibanku. Co tydzien aktualizuje dane. Na wypadek pozaru i innych nieprzewidzianych wypadkow.
Tym razem Myron na widok jej usmiechu skulil sie prawie niezauwazalnie.
– Zadziwiasz mnie, Wielka Cyndi.
Z uwagi na gruby makijaz trudno bylo miec pewnosc, ale chyba sie zarumienila. Zahuczal domofon. Wielka Cyndi podniosla sluchawke.
– Tak? – spytala. – Tak, niech wjedzie – dodala po chwili spowaznialym glosem i odlozyla sluchawke.
– Kto to?
– Bonnie Haid do pana.
Wielka Cyndi wpuscila wdowe Haid do gabinetu. Myron stanal za biurkiem, nie bardzo wiedzac, co poczac. Czekal na pierwszy ruch Bonnie, lecz na prozno. Spostrzegl, ze zapuscila wlosy. Na chwile wrocil wspomnieniem na uniwerek Duke'a. Bonnie i Clu siedzieli na kanapie w suterenie studenckiego bractwa, z kolejna barylka piwa za plecami. Ona w szarej bluzie, z nogami podwinietymi pod siebie, on obejmowal ja ramieniem Myron przelknal sline, ruszyl ku niej. Cofnela sie o krok i zamknela oczy. Podniosla reke, zeby go powstrzymac, jakby nie mogla zniesc jego bliskosci. Znieruchomial.
– Przepraszam – powiedzial.
– Dziekuje.
Stali niczym para tancerzy czekajacych, az zacznie grac muzyka.
– Moge usiasc? – spytala Bonnie.
– Oczywiscie.
Usiadla. Myron zawahal sie i postanowil wrocic za biurko.
– Kiedy przyjechales? – spytala.
– Wczoraj wieczorem. Wczesniej nie mialem pojecia o Clu. Przykro mi, ze nie bylem osiagalny. Przekrzywila glowe.
– Dlaczego?
– Slucham?
– Dlaczego jest ci przykro, ze cie tu nie bylo? Poradzilbys cos? Wzruszyl ramionami.
– Moglbym pomoc.
– Pomoc? Jak?
Znow wzruszyl ramionami, rozlozyl rece.
– Nie wiem, co powiedziec, Bonnie. Po prostu strzelam. Spojrzala na niego wyzywajaco, opuscila oczy.
– Naskakuje na kazdego, z kim rozmawiam – powiedziala. – Nie zwracaj na to uwagi.
– Nie szkodzi, naskakuj.
Malo brakowalo, zeby sie usmiechnela.
– Dobry z ciebie chlop, Myron. Zawsze byles taki. Juz wtedy, na studiach w Duke'u, wyczuwalo sie w tobie cos… – czyja wiem… szlachetnego.
– Szlachetnego?
– Glupio brzmi, co?
– Bardzo. Jak tam chlopcy? – spytal.
– Timmy skonczyl dopiero poltora roku, wiec o niczym nie wie. Charlie, ktory ma cztery latka, pogubil sie w tym. Opiekuja sie nimi moi rodzice.
– Nie chce, zeby zabrzmialo to jak banal, ale jesli moge cos dla ciebie zrobic…
– Jedno.
– Co?
– Opowiedz mi o aresztowaniu. Myron odchrzaknal.