litery – odtwarzal owo wydarzenie. Doslownie. Jego sciany pokrywala nie tapeta, lecz powiekszone do gigantycznych rozmiarow kolorowe zdjecia ze slubu. Z prawej usmiechali sie powabnie panna mloda z panem mlodym, a z lewej Billy Lee w smokingu, zapewne ich druzba albo moze mistrz ceremonii. Pani Palms, w letniej sukni, tanczyla z mezem. Na wprost uginalo sie mnostwo weselnych stolow. Goscie, wszyscy naturalnej wielkosci, patrzyli na ciebie, suszac zeby. Przypominalo to panoramiczna fotografie powiekszona do rozmiarow Strazy nocnej Rembrandta. Biesiadnicy wolno tanczyli. Orkiestra grala. Byl rowniez duchowny, kompozycje kwiatowe, tort weselny, porcelana, biale obrusy – tez duze jak w rzeczywistosci.

– Niech pan spocznie.

Myron obrocil sie do pani Palms. Prawdziwej czy ze zdjecia? Nie, jej domowy stroj swiadczyl, ze jest najprawdziwsza. Niemniej z trudem powstrzymywal odruch, zeby jej dotknac i sie upewnic.

– Dziekuje – powiedzial.

– To wesele naszej corki, Sary. Sprzed czterech lat.

– Aha.

– Dla nas byl to wyjatkowy dzien.

– Na pewno.

– Wesele odbylo sie w The Manor w West Orange. Zna pan ten lokal?

– Mialem tam bar micwe – odparl.

– Naprawde? Panscy rodzice z pewnoscia mile to wspominaja.

– Tak.

Czy aby na pewno? Tata z mama trzymali wiekszosc zdjec w albumie. Pani Palms usmiechnela sie.

– Zdaje sobie sprawe, ze to dziwi, ale… och, wyjasnialam to juz tysiac razy, wiec moge jeszcze raz.

Westchnela i wskazala kanape. Myron usiadl. Pani Palms rowniez.

Splotla dlonie i spojrzala na niego pustym wzrokiem, jak kobieta, ktora siedzi za blisko wielkiego ekranu zycia.

– Ludzie fotografuja wyjatkowe okazje – zaczela z nadmierna powaga. – Chca utrwalic wazne chwile. Chca sie nimi cieszyc, rozkoszowac, przezywac na nowo. Ale tego nie robia. Pstrykaja zdjecia, ogladaja raz, a potem wkladaja do pudelka i zapominaja o nich. A ja nie. Pamietam dobre czasy.

Zanurzam sie w nich i odtwarzam, w miare mozliwosci. W koncu zyjemy dla tych chwil, prawda, Myronie?

Skinal glowa.

– Kiedy wiec siedze w tym pokoju, pokrzepiam sie chwilami, ktore zaliczam do najszczesliwszych w zyciu. Stworzylam tu sobie idealna aure.

Myron ponownie skinal glowa.

– Nie jestem wielka milosniczka sztuki – ciagnela. – Nie przepadam za wieszaniem bezosobowych litografii na scianach. Co za przyjemnosc patrzec na wizerunki nieznanych ludzi i miejsc? Nie dbam az tak bardzo o wystroj. Nie lubie tez antykow i fidrygalek w stylu Marthy Stewart. Wie pan, co jest dla mnie piekne?

Spojrzala na niego wyczekujaco.

– Co? – wszedl w role Myron.

– Rodzina – odparla. – Dla mnie piekna jest moja rodzina. Moja rodzina to sztuka. Rozumie pan?

– Tak.

Dziwne, ale rozumial.

– Dlatego nazwalam ten salon Pokojem Weselnym Sary. Wiem, ze to niemadre. Nadawanie nazw pokojom. Powiekszanie starych zdjec i robienie z nich tapety. Ale tutaj wszystkie pokoje sa takie. Sypialnie Billy'ego Lee na pietrze nazwalam Rekawica Lapacza. Mieszka tam, kiedy tu przyjezdza. Mysle, ze to go pokrzepia. – Uniosla brwi. – Chce pan zobaczyc?

– Pewnie.

Zerwala sie z kanapy. Sciane przy schodach wyklejono wielkimi czarno – bialymi zdjeciami powaznej malzenskiej pary w slubnych strojach i zolnierza w mundurze.

– To Sciana Pokoleniowa – wyjasnila pani Palms. – Moi pradziadowie. Oraz Hank, moj maz. Zmarl trzy lata temu.

– Przykro mi. Wzruszyla ramionami.

– Te schody sa sprzed trzech pokolen. Uwazam, ze to dobry sposob na upamietnienie przodkow. Myron nie zaoponowal. Spojrzal na zdjecie nowozencow na progu wspolnego zycia, prawdopodobnie lekko wystraszonych. A teraz martwych.

Glebokie mysli, autor: Myron Bolitar.

– Wiem, co pan mysli – dodala. – Ale czy to jest dziwniejsze od wieszania na scianach olejnych portretow zmarlych krewnych? Bardziej realistyczne.

Trudno zaprzeczyc.

Na scianach korytarza na pietrze widnialy sceny z jakiegos przyjecia kostiumowego z lat siedemdziesiatych. Mnostwo garniturow sportowych i spodni dzwonow. Myron nie spytal z jakiego, a pani Palms nie wyjasnila. I bardzo dobrze. Wszedl za nia do pokoju z lewej. Rekawica Lapacza zasluzyla na swa nazwe. Baseballowa kariere Billy'ego Lee udokumentowano na wzor sal pamieci w Panteonie Slawy. Ekspozycje otwieralo zdjecie Billy'ego z ligi mlodzikow, niezwykle pewnego siebie mlokosa o szerokim usmiechu, przycupnietego w pozie lapacza. Lata mknely: liga mlodzikow, liga juniorow mlodszych, druzyna Uniwersytetu Duke i wreszcie zaszczytny sezon gry w Orioles upamietniony zdjeciem, na ktorym Billy Lee z duma prezentowal pierscien za zdobycie mistrzostwa Stanow. Myron przyjrzal sie fotografiom z uczelni. Jedna z nich wykonano przed siedziba Psi U, ich bractwa studenckiego. Billy Lee w stroju baseballowym, w otoczeniu licznych kolegow z konfraterni, w tym jego i Wina, otaczal ramieniem Clu. Myron pamietal, kiedy zrobiono to zdjecie. Druzyna baseballowa po zwyciestwie z baseballistami z uniwersytetu stanowego Florydy zdobyla mistrzostwo kraju. Swietowali trzy dni.

– Pani Palms, gdzie jest Billy Lee? – spytal Myron.

– Nie wiem.

– Nie wie pani dlatego, ze…

– Uciekl – przerwala mu. – Znowu.

– Nie pierwszy raz?

Szklistym wzrokiem wpatrzyla sie w sciane.

– Byc moze Billy Lee nie znajduje tu pocieszenia – powiedziala cicho. – Moze ten pokoj przypomina mu, jak powinno byc. – Stanela twarza do Myrona. – Kiedy widzial go pan ostatnio? Probowal sobie przypomniec.

– Dawno.

– Jak to?

– Nie bylismy bliskimi przyjaciolmi. Wskazala sciane.

– To pan? Tam, na drugim planie?

– Tak.

– Billy mowil mi o panu.

– Naprawde?

– Ze jest pan agentem sportowym. Agentem Clu, jesli sie nie myle.

– Tak.

– Pozostal pan jego przyjacielem?

– Tak.

Skinela glowa, jakby to tlumaczylo wszystko.

– Dlaczego pan szuka mojego syna, Myron? Nie za bardzo wiedzial, jak jej to wyjasnic.

– Slyszala pani o smierci Clu? – spytal.

– Oczywiscie. Biedny chlopak. Zagubiona dusza. Pod wieloma wzgledami jak Billy Lee. Chyba wlasnie to ich do siebie zblizylo.

– Widziala go pani ostatnio?

– Dlaczego pan o to pyta? Powiedziales A, to musisz powiedziec B.

– Probuje sie dowiedziec, kto go zabil. Zesztywniala, jak gdyby jego slowa porazily ja slabym pradem.

– Mysli pan, ze Billy Lee mial z tym cos wspolnego? – spytala.

– Nie, skadze – zaprzeczyl, ale tuz po wypowiedzeniu tych slow zaczal sie zastanawiac. Clu ginie, jego zabojca ucieka… Kolejny powod do uzasadnionych watpliwosci. – Wiem, ze blisko sie przyjaznili. Pomyslalem, ze a

Вы читаете Ostatni Szczegol
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату