– Tak.
– Mysla, ze zabilem Clu?
– Nie sadze. Wedlug nich, zjawiles sie w klubie po to, zeby kogos odnalezc i go zabic.
– Kogo?
– Nie mam pojecia. Ich zdaniem przyszedles zabic.
– Nie powiedzieli kogo?
– Jesli tak, to nie doslyszalam. – Usmiechnela sie. – No wiec jestesmy umowieni?
– Chyba.
– Nie boisz sie?
– Bede mial wsparcie.
– Kogos dobrego?
– Jeszcze jak.
– Wobec tego pojade do domu i przypne piersi.
– Pomoc ci?
– Ach, moj bohaterze! Dzieki, dam sobie z tym rade.
– A jezeli nie dasz?
– To mam numer twojego telefonu. Do zobaczenia wieczorem.
21
– Niechirurgiczne powiekszacze piersi? – spytal Win, marszczac brwi.
– Tak. Rodzaj akcesorium.
– Akcesorium? Jak torebka dobrana do stroju?
– W pewnym sensie… Tyle ze bardziej wpadajace w oko – dodal po chwili namyslu Myron. Win zmierzyl go beznamietnym wzrokiem.
– Oszustwo reklamowe – powiedzial.
– Slucham?
– Powiekszacze piersi to oszustwo reklamowe. Powinien byc na to paragraf.
– Tak jest. Co robia politycy w Waszyngtonie? Gdzie sa, kiedy trzeba rozwiazac zywotne problemy kraju?
– Sam widzisz.
– Widze, ze jestes swintuchem.
– Stokrotnie przepraszam, o Oswiecony. Powtorz mi – Win przylozyl dlon do ucha i przekrzywil glowe – co cie pociagnelo w Rozkoszy?
– Koci stroj – odparl Myron.
– Rozumiem. Gdyby wiec, na przyklad, Wielka Cyndi przyszla do pracy w kocim stroju…
– Litosci, dopiero co zjadlem drozdzowke!
– Aha!
– No dobrze, ja tez jestem swintuchem. Zadowolony?
– Ekstatycznie. Moze zle mnie zrozumiales. Moze pragne zakazu stosowania takich akcesoriow przez kobiety, gdyz obnizaja ich poczucie wlasnej wartosci? Moze mam dosc spoleczenstwa, ktore wymusza na nich dazenie do nieosiagalnego idealu: talii osy i piersi jak balony.
– Najwazniejsze jest slowo „moze”.
– Kochaj mnie za wszystkie moje wady – odparl z usmiechem Win.
– Co mamy na tapecie? – spytal Myron. Win poprawil krawat.
– Franka Juniora z dwoma przerosnietymi gruczolami hormonalnymi, ktore strzega go w Starbucks. Ruszamy?
– W droge. Potem chce wpasc na Yankee Stadium. Wypytac kilka osob.
– To brzmi prawie jak plan – rzekl Win.
Poszli w gore Park Avenue. Na rogu zaczekali, bo zmienily sie swiatla. Mezczyzna w garniturze, przy ktorym stanal Myron, rozmawial przez komorke. Nie wyroznialo go nic oprocz tego, ze uprawial seks przez telefon. Pocieral, hm, dolne partie ciala, dyszac do sluchawki: „Tak, mala, podoba mi sie” i podobne, niewarte powtorzenia. Swiatla sie zmienily. Mezczyzna przeszedl przez ulice, nie przerywajac pocierania sie i rozmowy. To sie nazywa „I love New York”.
– Co do dzisiejszego wieczoru… – odezwal sie Win.
– Tak?
– Ufasz Rozkoszy?
– Jest w porzadku.
– Nie mozna wykluczyc, ze jezeli sie tam pokazesz, to cie zastrzela.
– Watpie. Pat nie szukalby klopotow w lokalu, ktorego jest wspolwlascicielem.
– Sadzisz, ze posuna goscinnosc do fundniecia ci drinka?
– Kto wie. Moj zwierzecy, dzialajacy na obie plcie magnetyzm jestem lakomym kaskiem dla tej hulaszczej halastry.
Win nie zaoponowal.
Poszli Czterdziesta Dziewiata Ulica na wschod. Kawiarnia Starbucks byla cztery przecznice dalej.
Kiedy tam dotarli, Win dal Myronowi znak, zeby zaczekal, pochylil sie i zerknal przez szybe.
– Junior siedzi z kims przy stoliku – poinformowal, gdy sie cofnal. – Hans z Franzem dwa stoliki dalej. Poza tym zajety jest jeszcze jeden.
Myron skinal glowa.
– Wchodzimy?
– Ty pierwszy. Ja za toba.
Myron, ktory od dawna nie kwestionowal metod dzialania Wina, bezzwlocznie wszedl do srodka i skierowal sie do stolika Franka Juniora. Hans i Franz, jego zbudowane jak misterowie Uniwersum podpory, takze dzis nosili koszulki bez rekawow i spodnie jak od pizam, w desen przypominajacy rozmyty wzor „turecki”. Na widok wchodzacego Myrona poderwali sie, zacisneli piesci i strzelili karczychami.
Wystrojony w lekka marynarke w jodelke, zapieta pod sama szyje koszule, spodnie z mankietami i mokasyny z fredzlami od Cole – Haana, F.J. prezentowal sie za szykownie, by to opisac. Dostrzegl Myrona i uniesieniem reki powstrzymal osilkow. Hans i Franz zastygli.
– Czesc, F.J. – rzekl Myron.
Frank Junior saczyl cos, co przypominalo pianke do golenia.
– A, Myron – odparl tonem, majacym w jego mniemaniu swiadczyc o ogladzie. Gestem odprawil towarzysza, ktory bez slowa wstal od stolika i smyrgnal do wyjscia jak przestraszony myszoskoczek.
– Przysiadz sie, prosze. Co za zbieg okolicznosci.
– Co ty powiesz.
– Oszczedziles mi jazdy. Wlasnie mialem cie odwiedzic. – Wezowy usmiech, ktorym F.J. obrzucil Myrona, spadl na podloge i odpelznal. – To chyba kismet, co? Najczystszy kismet, ze tu wpadles. Zasmial sie, a Hans z Franzem za nim.
– Kismet – powtorzyl Myron. – Dobre.
F.J. skinal reka tak skromnie, jakby chcial powiedziec: „Sypie takimi perlami jak z rekawa”.
– Usiadz, prosze, Myron. Myron wysunal krzeslo.
– Napijesz sie czegos?
– Mrozonej kawy z chudym mlekiem. Duzej, z odrobina wanilii. F.J. przywolal barmana.
– Jest nowy – zwierzyl sie.
– Kto?
– Ten przy ekspresie. Poprzedni przyrzadzal wspaniala latte. Ale zrezygnowal z przyczyn etycznych.
– Z przyczyn etycznych?
– Tak, po tym, jak zaczeli sprzedawac tu kompakty Kenny'ego G. Nie mogl spac. Gryzlo go sumienie. Nie potrafil pogodzic sie z mysla, ze taka plyte moze nabyc jakis podatny na wplywy chlopak. Dealerka kofeina ujdzie.