– I przypadkiem natknal sie na ciebie?
– Nie twoja sprawa, jak zdobywam klientow. Zadowolonych klientow nikt ci nie odbierze. Myron sprawdzil w pamieci date.
– Co za traf, FJ. – powiedzial.
– Jaki?
– Taki, ze dwa dni przed smiercia Clu podpisal z toba kontrakt.
– Masz racje, Myron. Choc nie nazwalbym tego trafem. Na moje szczescie swiadczy to, ze nie mialem powodu go zabic. W przeciwienstwie do ponetnej Esperanzy.
Myron zerknal na Wina. Patrzyl na Hansa i Franza. Juz oprzytomnieli i lezeli twarzami do podlogi, z rekami na glowach. Do baru co jakis czas wchodzili klienci, lecz na widok dwoch lezacych natychmiast sie cofali. Inni, niespeszeni, mijali Hansa i Franza jak zebrakow z Manhattanu.
– Sprytnie pomyslane – przyznal Myron.
– Co?
– Podpisanie kontraktu z Haigiem tuz przed jego smiercia pozornie wyklucza cie z kregu podejrzanych.
– Pozornie?
– Odwraca od ciebie uwage, bo smierc Clu niby godzi w twoje interesy.
– Ona godzi w moje interesy. Myron pokrecil glowa.
– Clu wpadl na kontroli antynarkotykowej. Tym samym zerwal kontrakt. Trzydziestopiecioletni zawodnik, z kilkoma zawieszeniami na koncie? Jego wartosc rynkowa spadla do zera.
– W przeszlosci wychodzil z tarapatow:
– Nie z takich. Byl skonczony.
– Bylby, gdyby pozostal w MB – odparl F.J. – Ale TruPro ma wplywy. Znalezlibysmy sposob na jego powrot do sportu.
Myron watpil. Niemniej pojawilo sie kilka interesujacych pytan. Podpis Haiga wygladal autentycznie, a kontrakt na prawdziwy. Moze wiec Clu rzeczywiscie opuscil agencje, kiedy jej szef byczyl sie na Karaibach. Dlaczego? Och, z wielu powodow. Zrujnowal sobie zycie. To jasne, ale dlaczego przeszedl do TruPro? Przeciez znal reputacje Ache'ow. Wiedzial, czym sie zajmuja. Dlaczego wybral ich? Chyba ze musial.
Chyba ze mial u nich dlug. Myron pomyslal o dwustu tysiacach dolarow, ktore zniknely. Clu byl winien Juniorowi pieniadze? Wpadl w to tak gleboko, ze musial podpisac kontrakt z TruPro? Lecz jezeli tak, to czemu nie wyjal wiekszej sumy? Na koncie mial wiecej.
A moze wygladalo to znacznie prosciej. Napytawszy sobie wielkiej biedy, Clu poszukal pomocy u swojego agenta. Ale agenta nie bylo. Poczul sie porzucony. Nie mial nikogo. W desperacji zwrocil sie do starego kumpla, Billy'ego Lee Palmsa, lecz ten takze za bardzo spapral sobie zycie, zeby pomoc komukolwiek. Tak wiec Clu ponownie zaczal szukac.
22
Do Yankee Stadium pojechali metrem. O tej porze pociag linii 4 byl stosunkowo pusty.
– Dlaczego pobiles tych zbirow? – spytal Myron, gdy znalezli miejsca.
– Przeciez wiesz – odparl Win.
– Bo ci sie postawili?
– Nie nazwalbym tego postawieniem sie.
– Wiec dlaczego ich pobiles?
– Poniewaz bylo to proste.
– Slucham?
Win nie znosil sie powtarzac.
– Przesadziles – rzekl Myron. – Jak zwykle.
– Wcale nie, zareagowalem w sam raz.
– To znaczy?
– Ciesze sie zasluzona slawa, czyz nie?
– Tak, brutalnego psychopaty.
– Wlasnie. Slawe te zbudowalem na, jak to okreslasz, przesadzie. Zapracowalem na nia, ty zas niekiedy z niej korzystasz, prawda?
– Tak sadze.
– Przydaje nam sie?
– Tak sadze.
– Nie sadz – odparl Win. – Zdaniem przyjaciol i wrogow, jestem zbyt impulsywny, przesadzam, jak sie wyraziles. Jestem niezrownowazony, nie panuje nad soba. Ale to oczywista bzdura. Przeciwnie, zawsze nad soba panuje. Kazdy moj atak jest przemyslany. Podjety po rozwazeniu wszystkich za i przeciw.
– W tym wypadku przewazyly argumenty za?
– Tak.
– Czyli zanim tam wszedles, wiedziales, ze pobijesz tych dwu.
– Bralem to pod uwage. Ostateczna decyzje podjalem po zorientowaniu sie, ze nie sa uzbrojeni i z latwoscia ich wyeliminuje.
– Wylacznie po to, by umocnic swoja slawe.
– Jednym slowem: tak. Moja slawa zapewnia mi bezpieczenstwo. Jak myslisz, dlaczego ojciec Juniora zabronil mu cie zabic?
– Poniewaz jestem promykiem slonca? Poniewaz dzieki mnie swiat jest lepszy?
– Sam widzisz – odparl z usmiechem Win.
– Czy ty w ogole sie przejmujesz?
– Czym?
– Ze napadasz na ludzi w taki sposob.
– To nie sa zakonnice, Myron, to bandziory.
– Mimo wszystko. Przywaliles im, choc nie dali ci powodu.
– Aha. Razi cie, ze zrobilem to znienacka. Wolalbys uczciwsza walke?
– Nie sadze. Przypuscmy jednak, ze sie przeliczyles.
– Wielce nieprawdopodobne.
– Przypuscmy, ze jeden z nich okazal sie lepszy, niz myslales, i nie padl od pierwszego ciosu. Przypuscmy, ze musialbys go okaleczyc lub zabic.
– To nie sa zakonnice, Myron, to bandziory.
– Zrobilbys to?
– Znasz odpowiedz.
– Tak sadze.
– Kto by po nich plakal? – spytal Win. – Po dwoch metach, ktorzy dobrowolnie wybrali zawod zbira i oprawcy.
Pociag zatrzymal sie. Pasazerowie wysiedli. Myron i Win pozostali na miejscach.
– Wiem, ze sprawia ci to przyjemnosc – rzekl Myron. Win nie odpowiedzial.
– Oczywiscie, robisz to rowniez z innych powodow, ale lubisz przemoc.
– A ty nie?
– Nie na tyle co ty.
– Nie na tyle. Niemniej daje ci kopa.
– A po wszystkim mam wyrzuty sumienia.
– Pewnie dlatego, ze z ciebie taki filantrop.
Wyszli z metra na Sto Szescdziesiatej Pierwszej Ulicy i w milczeniu poszli na stadion. Do meczu pozostalo jeszcze cztery godziny, a juz zebralo sie kilka setek kibicow, zeby obejrzec rozgrzewke. Od wysokiej wiezy wentylacyjnej w ksztalcie kija baseballowego padal dlugi cien. W poblizu grupek jawnie dzialajacych konikow stalo wielu policjantow. Klasyczne odprezenie w stosunkach. Nad niektorymi wozkami z hot dogami kwitly parasole z