reklama ja cie! – yoo – hoo. Mniam. W wejsciu dla prasy Myron okazal wizytowke, straznik siegnal po telefon i wpuszczono ich. Schodami w dol po prawej dotarli do tunelu i wyszli na jasne slonce i zielona trawe. Po dopiero co skonczonej wymianie zdan z Winem na temat przemocy Myron wrocil myslami do telefonu od ojca. Jeden jedyny raz byl swiadkiem, jak tata, najlagodniejszy czlowiek na swiecie, zachowal sie gwaltownie. A zdarzylo sie to na stadionie Jankesow.

Kiedy Myron mial dziesiec lat, ojciec zabral go wraz z Bradem, mlodszym piecioletnim bratem, na mecz. Tata zdobyl cztery miejsca na gornej trybunie, lecz w ostatniej chwili jego wspolnik w interesach sprezentowal mu dwa dodatkowe bilety w trzecim rzedzie za lawka druzyny Red Sox. Poniewaz Brad byl wielkim fanem Czerwonych Skarpet, Al Bolitar zaproponowal synkom, zeby przesiedli sie na kilka kolejek. Sam pozostal na gorze. Myron wzial braciszka za reke i zeszli do miejsc w lozy. Miejsc, co tu duzo mowic, fantastycznych.

Brad zaczal dopingowac ulubiencow co sil w piecioletnich plucach. Dopingowal jak szalony. Gdy zobaczyl w kole Carla Yastrzemskiego i zaczal wolac „Yaz! Yaz!”, odwrocil sie ku nim siedzacy w rzedzie nizej okolo dwudziestopiecioletni brodacz, troche podobny do Jezusa z obrazow w kosciele.

– Dosyc tego! – ostrzegl Brada. – Badz cicho! Bradowi zrobilo sie przykro.

– Nie sluchaj go. Wolno ci krzyczec – zapewnil brata Myron.

A wtedy brodacz siegnal reka, chwycil go za koszulke i zacisnawszy wielka piesc na godle Jankesow, przyciagnal go do siebie. Buchalo od niego piwem.

– Ma sie zamknac. Przeszkadza mojej dziewczynie – powiedzial.

Myron przestraszyl sie. Do oczu naplynely mu lzy. Z trudem je powstrzymal. Pamietal, ze przezyl wstrzas, lecz przede wszystkim – z niewiadomego powodu – ze sie zawstydzil. Brodacz patrzyl na niego groznie jeszcze kilka sekund, a potem odepchnal od siebie. Myron chwycil brata za reke i pospiesznie wrocili na gorna trybune. Probowal udawac, ze nic sie nie stalo, ale dziesieciolatki nie sa zbyt dobrymi aktorami, a tata czytal w myslach syna, jakby siedzial mu w glowie.

– Co z toba? – spytal.

Myron zawahal sie. A kiedy ojciec powtorzyl pytanie, opowiedzial mu, co zaszlo. I wtedy ojcu cos sie stalo, cos, czego nie widzial u niego przedtem ani potem. Twarz mu spurpurowiala, oczy nagle rozblysly i pociemnialy.

– Zaraz wroce – rzekl.

Reszte widzial Myron przez lornetke. Tata dotarl na miejsca za lawka Red Sox. Twarz wciaz mial czerwona. Potem zlozyl dlonie w trabke i zaczal wrzeszczec z calych sil. Jego twarz z czerwonej stala sie karmazynowa. Wrzeszczal caly czas. Brodacz staral sie nie zwracac na niego uwagi. Wtedy tato nachylil sie do jego ucha niczym Mike Tyson i ryknal jeszcze glosniej. Kiedy brodacz w koncu sie odwrocil, Al Bolitar zrobil cos, co wstrzasnelo Myronem do glebi. Popchnal tamtego – dwa razy! – po czym wskazal brame, miedzynarodowym gestem zapraszajac przeciwnika do wyjscia na zewnatrz. Brodacz odmowil. Tato pchnal go znowu. Po schodach zbieglo do nich dwoch porzadkowych i ich rozdzielili. Zadnego nie wyrzucili. Tato wszedl na gorna trybune.

– Wracajcie na dol – polecil. – Wiecej was nie ruszy. Ale Myron i Brad pokrecili glowami. Woleli siedziec na gorze.

– Znowu podrozujesz w czasie? – spytal Win. Myron potwierdzil skinieniem glowy.

– Zdajesz sobie sprawe, ze jestes o wiele za mlody na tak czeste chwile refleksji.

– Tak, wiem.

Na trawie pola zewnetrznego, z rozlozonymi nogami, rekami z tylu, siedzieli grupa – niczym duze dzieciaki z przejeciem czekajace na poczatek meczu Malej Ligi – gracze Jankesow. Przemawiajacy do nich mezczyzna w az za dobrze skrojonym garniturze gestykulowal energicznie, usmiechniety, rozentuzjazmowany i zachwycony zyciem, jakby na nowo sie narodzil. Myron rozpoznal go. To byl Sawyer Wells, motywator, czyli farmazon dnia, przed dwoma laty nieznany szarlatan, szermujacy sztampowymi, ubranymi w nowe sformulowania dogmatami o znalezieniu samego siebie, odkryciu wlasnych mozliwosci, zrobieniu czegos dla siebie – tak jakby ludzie byli nie dosc egocentryczni. Jego wielka szansa nadeszla, kiedy Mayorowie zatrudnili go do motywowania swoich podwladnych. Przemowy Sawyera Wellsa, choc nieoryginalne, okazaly sie skuteczne i zyskal popularnosc. W slad za podpisaniem umowy na ksiazke – pod tytulem Wellsa droga do dobrego samopoczucia – poszly telewizyjny program reklamowy, kasety magnetofonowe, kasety wideo, terminarze i tabele. Zaczely go wynajmowac firmy z listy Fortune 500. Po przejeciu druzyny Jankesow Mayorowie wprowadzili go do zarzadu klubu jako psychologa konsultanta do spraw motywacji czy podobnego duractwa. Widok Wina o malo nie przyprawil Sawyera Wellsa o zadyszke.

– Zwietrzyl nowego klienta – rzekl Myron.

– Albo nie widzial jeszcze tak przystojnego mezczyzny.

– Pewnie. To najbardziej prawdopodobna przyczyna.

Wells ponownie zajal sie graczami, przemowil z jeszcze wiekszym entuzjazmem, rozgestykulowal sie, klasnal, pozegnal sie ze sluchaczami i spojrzal na Wina. Pomachal mu. Pomachal energiczniej. A potem ruszyl w podskokach, sadzac susy jak szczeniaczek goniacy za nowa piszczaca zabawka albo jak polityk w pogoni za potencjalnym ofiarodawca zielonych. Win zmarszczyl brwi.

– Jednym slowem, erzac – powiedzial. Myron skinal glowa.

– Mam sie z nim zaprzyjaznic? – spytal Win.

– Byl podobno obecny podczas kontroli antynarkotykowej. Jest poza tym psychologiem zespolu. Prawdopodobnie slyszy wiele plotek.

– Dobrze – odparl Win. – Ja zajme sie Sawyerem, a ty graczem, z ktorym Clu dzielil pokoj. Enos Cabral byl przystojnym zylastym Kubanczykiem, ktorego piekielnie szybkie rzuty wciaz wymagaly dopracowania. Mial dwadziescia cztery lata, lecz wygladal tak mlodo, ze pewnie w kazdym sklepie monopolowym zadano od niego dowodu tozsamosci. Znieruchomialy, obserwowal cwiczenia w odbijaniu pilek. Ruszaly mu sie tylko usta. Jak wiekszosc miotaczy czekajacych na swoja kolej zul gume albo tyton z zajadloscia lwa obgryzajacego swiezo upolowana gazele.

Myron przedstawil sie. Enos uscisnal mu dlon.

– Znam pana – powiedzial.

– Tak?

– Clu duzo o panu mowil. Radzil, zebym podpisal z panem umowe. Myrona zassalo w zoladku.

– Tak radzil?

– Chcialem zmiany – ciagnal Enos. – Moj agent dobrze mnie traktuje, no nie? Dzieki niemu sie wzbogacilem.

– Dobry menedzer jest, nie przecze, wazny, ale wzbogacil sie pan dzieki sobie, Enos. Agenci ulatwiaja zdobycie majatku, lecz go nie tworza. Kubanczyk skinal glowa.

– Zna pan moja historie? – spytal.

W skrocie. Rejs lodzia byl niebezpieczny. Bardzo niebezpieczny. Przez tydzien uciekinierzy sadzili, ze zgubili sie na morzu. A gdy w koncu doplyneli, z osmiu zylo juz tylko dwoch. Wsrod zmarlych byl brat Enosa, Hektor, uwazany za najlepszego baseballiste Kuby w ostatnim dziesiecioleciu. Mniej od niego utalentowany Enos o malo nie zmarl z odwodnienia.

– Tylko to, co czytalem w gazetach – odparl Myron.

– Kiedy przyplynalem, moj agent byl na miejscu. W Miami mialem rodzine. Gdy uslyszal o braciach Cabralach, pozyczyl jej pieniadze. Oplacil moj pobyt w szpitalu. Dal mi pieniadze, bizuterie i samochod. Obiecal wiecej pieniedzy. I mam je.

– Wiec w czym problem?

– Brak mu duszy.

– Woli pan miec agenta z dusza? Kubanczyk wzruszyl ramionami.

– Jestem katolikiem – odparl. – A my wierzymy w cuda. Rozesmieli sie.

– Clu byl podejrzliwy – rzekl Enos, bacznie przygladajac sie Myronowi. – Nawet wobec mnie. Zamykal sie w sobie.

– Wiem.

– Ale wierzyl w pana. Powiedzial, ze dobry z pana czlowiek. Ze zawierzyl panu zycie i chetnie zrobi to jeszcze raz.

Myrona znow zassalo w zoladku.

– Clu slabo sie znal na ludziach.

Вы читаете Ostatni Szczegol
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату