– Slucham?
– „Odpowiedz: Barry Manilow i czas wschodni”. Myron niemal sie usmiechnal.
– „Jaki jest Czas w Nowej Anglii, Alex?” – odparl, cytujac tytul piosenki Manilowa.
– Prawidlowa odpowiedz. Czasem, kiedy nasze umysly sa tak zestrojone…
– Mozna sie przerazic.
– Jedziemy?
– Co nam pozostaje – odparl po chwili Myron.
– Wpierw zadzwon do Terese.
– Wiesz, jak tam dojechac? – spytal Myron, wystukujac numer.
– Wiem.
– To ze trzy godziny jazdy.
Win wcisnal pedal gazu, co nie jest latwa sztuka w sercu Manhattanu.
– Sprobujemy dojechac w dwie – powiedzial.
33
Wilston lezy w zachodnim Massachusetts, okolo godziny jazdy od granicy ze stanami New Hampshire i Vermont. Typowa, czesto ukazywana na obrazach malownicza miejscowosc w Nowej Anglii z zachowanymi sladami przeszlosci – rozwidlajacymi sie ceglanymi chodnikami, kolonialnymi domami z drewnianym szalunkiem, tablicami z brazu na frontach budynkow, bialym kosciolem z wieza w centrum – sceneria az proszaca sie o zamiec jesiennych lisci lub porzadna sniezyce, choc zeszpecona nieodwracalnie, podobnie jak cale Stany Zjednoczone, przez ekspansje supermarketow. Drogi laczace miasteczka jak ze starych pocztowek z czasem sie roztyly, jakby wskutek grzechu obzarstwa upasly sie na wyroslych wzdluz nich sklepach wielkosci skladow towarowych. Sklepow, ktore wyssawszy z okolicy oryginalnosc i charakter, narzucily powszechna nijakosc – dopust bozy amerykanskich drog i autostrad. Od Maine po Minnesote, od Karoliny Polnocnej po Nevade niewiele ocalalo z lokalnej specyfiki i kolorytu, wypartych przez Home Depoty, Office Maxy i Price Cluby. Jednakze wyrzekanie na zmiany, jakie niesie postep, i tesknota za dobrymi starymi czasami to pojscie na latwizne. Znacznie trudniej odpowiedziec na pytanie, czemu te tak niekorzystne zmiany spotykaja sie wszedzie i powszechnie z ochoczym i cieplym przyjeciem.
Pomimo zewnetrznych atrybutow rodem z tradycyjnej swiatecznej pocztowki z Nowej Anglii, Wilston, z racji mieszczacego sie tu college'u, bylo miastem uniwersyteckim, a zatem liberalnym – tak liberalnym, jak moze byc tylko miejscowosc z wyzsza uczelnia, jak moze byc tylko mlodziez, jak moga byc tylko ludzie odizolowani od rzeczywistosci, bezpieczni i patrzacy na swiat przez rozowe okulary. Nic w tym zlego. Tak wlasnie powinno byc.
Ale nawet Wilston sie zmienialo. Owszem, zachowalo znamiona liberalizmu: sklep z tofu na slodko, kawiarnia przyjazna dla imigrantow, ksiegarnia dla lesbijek, sklep z czarnymi zarowkami i akcesoriami do palenia trawki, sklep z odzieza sprzedajacy same poncza, lecz rogi kamienic byly z wolna zawlaszczane przez wciskajace sie po cichu sieci – Dunkin' Donuts, Angelo's Sub Shop, Baskin – Robbins, Seattle Coffee. Myron zaczal nucic pod nosem Time in New England Manilowa.
– Ostrzegam, jestem uzbrojony po zeby – rzekl Win, patrzac na niego znaczaco.
– Tak? A kto wbil mi do glowy te piosenke? Przemkneli przez miasto – z Winem zawsze mknales i dotarli do zapuszczonego motelu Zascianek przy drodze dziewiatej na obrzezu Wilston. Reklama zachwalajaca darmowe HBO i lodziarke byla tak wielka, ze dojrzalbys ja ze stacji kosmicznej. Myron sprawdzil czas. Jazda zajela im niecale dwie godziny. Win zaparkowal jaguara.
– Nie rozumiem, dlaczego Clu sie tu zatrzymal – rzekl Myron.
– Polaszczyl sie na darmowe HBO?
– Raczej dlatego, ze za pokoj mogl tutaj zaplacic gotowka. W wyciagach z jego kart kredytowych nie ma po tym sladu. Tylko dlaczego chcial zataic przed wszystkimi, ze tu byl?
– Swietne pytanie – pochwalil Win. – Moze wejdziesz i sprawdzisz sie, czy znajdziesz odpowiedz. Wysiedli. Motel sasiadowal z restauracja.
– Sprobuje tam – powiedzial Win. – A ty w recepcji.
Myron skinal glowa. Recepcjonista za kontuarem, z pewnoscia student na wakacjach, gapil sie w przestrzen. Bardziej znudzona mine mialby tylko wowczas, gdyby jakis fachowy medyk wprowadzil go w stan spiaczki. Myron rozejrzal sie i dostrzegl komputer. Dobra nasza.
– Halo!
– Tak?
Chlopak przesunal na niego wzrok.
– Ten komputer rejestruje rozmowy wychodzace, prawda? Nawet miejscowe. Chlopak zmruzyl oczy.
– A kto pyta?
– Musze sprawdzic, do kogo dzwonili stad wasi goscie pomiedzy dziesiatym a jedenastym tego miesiaca.
Slowa te postawily chlopaka na nogi.
– Pan z policji? Moge zobaczyc odznake?
– Nie jestem z policji.
– W takim razie…
– Za te informacje zaplace piecset dolarow. – Myron uznal, ze nie ma co bawic sie w podchody. – Nikt sie nie dowie.
Chlopak zawahal sie, ale na krotko.
– A co tam, nawet jesli mnie zapuszkuja, jest to wiecej kasy, niz zwijam przez miesiac. O jakie daty chodzi?
Myron wymienil je. Chlopak zastukal w klawisze. Ruszyla drukarka. Wydruk zmiescil sie na jednej kartce. Myron zaplacil i szybko przejrzal wykaz. Trafil od razu.
Byla to rozmowa zamiejscowa z agencja Franka Juniora. Z pokoju numer sto siedemnascie. Poszukal innych rozmow z tego samego pokoju. Clu dwukrotnie odsluchal sekretarke w swoim mieszkaniu. W porzadku, pieknie, ladnie. A co z rozmowami miejscowymi? Haid nie przyjechal tutaj rozmawiac z Nowym Jorkiem. Znow trafil.
Pokoj sto siedemnasty. Pierwsza rozmowa na liscie. Miejscowy numer. Myron czul, ze puls mu przyspieszyl, oddech tez. Byl blisko rozwiazania. Bardzo blisko. Wyszedl na zwirowy podjazd. Kopnal kilka kamieni. Wyjal komorke, lecz zrezygnowal z wystukania numeru. Nie chcial popelnic bledu. Najpierw musial dowiedziec sie jak najwiecej. Telefon mogl kogos ostrzec. Oczywiscie nie wiedzial kogo, w jaki sposob i przed czym. Ale nie wolno bylo w takiej chwili spieprzyc sprawy. Mial numer telefonu, a Wielka Cyndi w biurze ksiazke telefoniczna ulozona wedlug numerow. Byla latwo osiagalna. W kazdym sklepie z programami mogles kupic CD – ROM z kompletem krajowych ksiazek telefonicznych lub odwiedzic strone sieci www.infospace.com. Po wpisaniu numeru wyskakiwala informacja z nazwiskiem i miejscem zamieszkania abonenta. Postep. Zadzwonil do Wielkiej Cyndi.
– Wlasnie mialam do pana dzwonic, panie Bolitar.
– Aha.
– Mam na linii Hester Cnmstein. Pilnie chce z panem rozmawiac.
– Dobrze, polacz ja za chwile. Wielka Cyndi?
– Tak?
– Chodzi o to, co mi mowilas wczoraj. O ludziach, ktorzy sie. gapia. Przepraszam, jesli…
– Tylko bez wspolczucia, panie Bolitar. Pamieta pan?
– Tak.
– I niech tak zostanie, dobrze?
– Dobrze.
– Powaznie.
– Daj mi Hester Crimstein – powiedzial. – A skoro juz rozmawiamy, czy wiesz, gdzie Esperanza trzyma CD z numerami telefonow?
– Tak.
– Sprawdz mi cos.