– Moze pamietasz, czy rozmawiales z corka pani Hallowell? – zapytala Rizzoli.
Wyjela zdjecie Gail Veager i podsunela je pod oczy Joeyowi.
– Wszelkie formalnosci zalatwia pan Whitney. Prosze jego zapytac. Ja jestem tylko asystentem…
– Ale z pewnoscia pani Veager powiedziala ci, jaki sobie zyczy makijaz dla matki. Ty zajmowales sie tymi zwlokami. Wzrok Joeya zatrzymal sie dluzej na fotografii Gail Veager.
– To byla piekna kobieta – powiedzial cicho.
Rizzoli spojrzala nan pytajaco.
– Byla?
– Wiem, co sie stalo. Slucham wiadomosci. Chyba nie mysli pani, ze jeszcze zyje, prawda?
Joey sie odwrocil. Zmarszczyl brwi, widzac, ze Korsak chodzi po laboratorium i zaglada do szaf.
– Szuka pan czegos, detektywie?
– Nie.
Po prostu jestem ciekaw, co jest w wyposazeniu kostnicy.
– Hej, czy to nie jest zelazko do zakrecania wlosow?
– Tak. Myjemy wlosy szamponem. Zakrecamy loki. Robimy manikiur. Wszystko, zeby nasi klienci wygladali jak najlepiej.
– Slyszalem, ze jestes w tym bardzo dobry.
– Klienci sa ze mnie zadowoleni.
Korsak rozesmial sie.
– Czy ktorys ci to powiedzial?
– Mialem na mysli rodziny. Ich rodziny sa zadowolone.
Korsak odlozyl zelazko do lokow.
– Ile lat pracujesz u pana Whitneya?
– Siedem?
– Cos kolo tego.
– Zaczales zaraz po liceum.
– Najpierw mylem karawany, sprzatalem gabinety i odpowiadalem na nocne telefony. Potem zaczalem pomagac panu Whitneyowi przy balsamowaniu. Teraz robie prawie wszystko, bo on juz nie ma tyle sily. Zestarzal sie.
– Spodziewam sie, ze masz licencje na balsamowanie?
Nastal moment ciszy.
– Hmmm… nie. Nie zlozylem podania. Po prostu pomagam panu Whitneyowi.
– Czemu o nia nie wystapisz? Moglbys awansowac, dostac lepsza prace.
– Jestem zadowolony z mojej obecnej pracy.
Joey zajal sie znow pania Ober, ktorej twarz pod jego rekami zaczela nabierac rozowego blasku. Siegnal po maly grzebyk i zaczal lekkimi musnieciami koloryzowac siwe brwi na brazowo, jego palce poruszaly sie z delikatnoscia kochanka.
Bedac w wieku, w ktorym wiekszosc mlodych ludzi pragnie czerpac z zycia pelnymi garsciami, Joey Valentine wolal spedzac czas w towarzystwie zmarlych.
Przywozil nieboszczykow ze szpitali i domow opieki do tego czystego, jasnego pomieszczenia, kapal ich, wycieral, kremowal, pudrowal, myl im wlosy szamponem – zeby wygladali jak zywi.
Nakladajac kolor na policzki pani Ober, mruczal pod nosem: – Doskonale. Bardzo pieknie. Bedziesz wygladala olsniewajaco…
– Pracujesz tu od siedmiu lat, tak? – ponownie zapytal Korsak.
– Czy juz tego nie powiedzialem?
– I przez caly ten czas nie probowales wystapic o jakies profesjonalne referencje?
– Czemu pan mnie o to pyta?
– Czy nie dlatego, ze wiedziales, iz nie otrzymalbys licencji?
Joey zamarl.
Reka, ktora miala nalozyc szminke na usta pani Ober, zastygla w powietrzu. Nie odpowiedzial.
– Czy pan Whitney wie o twojej kryminalnej przeszlosci? – zapytal Korsak.
Joey podniosl glowe.
– Nie powiedzial pan mu o tym, prawda?
– Moze powinienem.
Wiedzac, jak przestraszyles tamta biedna dziewczyne.
– Mialem dopiero osiemnascie lat.
To byl blad…
– Blad? Pomyliles okno? Szpiegowales nie te osobe?
– Chodzilismy razem do liceum. Nie znalem jej.
– Wiec zagladasz przez okno tylko do dziewczyn, ktore znasz? Co takiego jeszcze zrobiles, na czym cie nie przylapano?
– Juz powiedzialem, pomylilem sie!
– Czesto sie zakradasz do cudzych domow? Wchodzisz do sypialni? Zeby podwedzic cos drobnego… jakis biustonosz albo majtki?
– Chryste!
Joey patrzyl w dol na szminke, ktora wypadla mu z rak na podloge.
Wydawalo sie, ze zaraz zwymiotuje.
– Wiesz, ze zaczyna sie od podgladania, a konczy na znacznie gorszych rzeczach – ciagnal nieublaganie Korsak.
Joey podszedl do radiomagnetofonu i wylaczyl go.
W nagle zaleglej ciszy stanal odwrocony do nich plecami, patrzac przez okno na cmentarz po drugiej stronie ulicy.
– Chcecie spieprzyc mi zycie – odezwal sie po chwili.
– Nie, Joey. Chcemy z toba szczerze porozmawiac.
– Pan Whitney o niczym nie wie.
– I nie dowie sie.
– Jesli co?
– Gdzie byles w niedziele w nocy?
– W domu.
– Sam?
Joey westchnal.
– Posluchajcie, wiem, o co wam chodzi. Wiem, o co mnie podejrzewacie. Ale juz wam powiedzialem: ledwie znalem pania Veager. Zajalem sie jej matka, nic wiecej. Zrobilem to bardzo dobrze, wszyscy mnie potem chwalili. Mowili, ze wygladala jak zywa.
– Nie masz nic przeciwko temu, zebysmy zerkneli do twojego samochodu?
– Po co?
– Zeby zobaczyc, co w nim jest.
– Mam… Lecz wy i tak to zrobicie, prawda?
– Tylko za twoja zgoda – odparl Korsak, a po chwili dodal: – Kooperacja jest jak dwukierunkowa ulica.
Joey wciaz wpatrywal sie w okno.