– Nie widzialam powodu, zeby zostac tu dluzej.
– Poglaskala go po twarzy, czujac pod palcami szorstkosc jego brody.
– Gdybys nie przyszedl…
– Niewiele brakowalo.
Jezdzilem w kolko sasiednimi ulicami, probujac zebrac sie na odwage.
Rozesmiala sie.
– Czyzbys sie mnie bal?
– Chcesz poznac prawde? Jestes nad wyraz oniesmielajaca kobieta.
– Rzeczywiscie sprawiam takie wrazenie?
– Jestes wybuchowa.
Namietna.
Twoj wewnetrzny zar mnie zdumiewa.
– Przesunal reka po jej udzie.
Dotyk jego palcow sprawil, ze jej cialo przeniknal dreszcz.
– Powiedzialas mi w samochodzie, ze chcialabys byc bardziej podobna do mnie, a tymczasem, Jane, to ja chcialbym byc taki jak ty, miec twoj temperament.
Polozyla mu reke na piersi.
– Chcesz powiedziec, ze tu nie ma serca?
– Czy tak o mnie nie myslalas?
Nie odpowiedziala.
Mezczyzna w szarym garniturze.
– Przyznaj, ze tak myslalas – nalegal.
– Nie wiedzialam, co o tobie sadzic. Wydawales sie zawsze taki oderwany od innych, jakbys nie byl czlowiekiem.
– Obojetny.
Powiedzial to tak cicho, ze nie wiedziala, czy chcial, zeby uslyszala mysl wyszeptana do samego siebie.
– Reagujemy odmiennie na te same rzeczy, z ktorymi mamy do czynienia – rzekl.
– Powiedzialas, ze ciebie zloszcza.
– Przewaznie tak.
– W rezultacie rzucasz sie do walki.
Szarzujesz z pedalem gazu przycisnietym do deski.
Tak samo postepujesz w zyciu.
Usmiechnal sie.
– Jestes wybuchowa.
– Jak to mozliwe, ze ciebie nie zloszcza?
– Nie pozwalam sobie na to.
Robie krok wstecz i biore oddech.
Rozgrywam kazda sprawe jak ukladanke.
Spojrzal na nia.
– Wiesz, dlaczego tak mnie intrygujesz?
Bo w to, co robisz, wkladasz cala namietnosc, wszystkie uczucia. Czasem wydaje mi sie to… niebezpieczne.
– Dlaczego?
– Bo jest sprzeczne ze mna. Ze mna, jakim chcialbym byc.
– Boisz sie, ze ja na ciebie wplyne?
– To jest jak fascynacja ogniem.
Ciagnie nas, mimo iz wiemy, ze jesli podejdziemy zbyt blisko, to nas spali.
Poszukala ustami jego ust.
– Odrobina niebezpieczenstwa moze byc bardzo podniecajaca – szepnela.
Wieczor przeszedl w noc.
Poszli pod prysznic, umyli sie wzajemnie, a nastepnie ubrani w jednakowe plaszcze kapielowe staneli przed lustrem, usmiechajac sie do siebie.
Zamowili kolacje do pokoju, a potem polozyli sie do lozka z butelka wina, nastawiwszy telewizor na kanal rozrywki.
Tej nocy nie chciala ogladac innych kanalow; nie chciala CNN, ktore mogloby przyniesc zle wiadomosci i zepsuc nastroj.
Tej nocy chciala byc o milion mil od Warrena Hoyta.
A jednak znaczna odleglosc i kojace bezpieczenstwo meskich ramion nie zdolaly wyrugowac z jej snu wizji Hoyta.
Obudzila sie w ciemnosci, mokra od potu; tym razem nie byl to pot milosny, pocila sie ze strachu. Poprzez bicie wlasnego serca uslyszala sygnal swojego telefonu komorkowego. W ciagu paru sekund wyplatala sie z ramion Deana, siegnela ponad nim do stolika nocnego po jego stronie i otworzyla klapke telefonu.
– Rizzoli.
Uslyszala glos Frosta.
– Zdaje sie, ze cie obudzilem.
Spojrzala na radio z zegarem.
– Piata rano?
Sluszne rozumowanie.
– Nic ci nie jest?
– Wszystko w porzadku.
O co chodzi?
– Sluchaj, wiem, ze dzis wracasz, ale pomyslalem, ze powinienem cie uprzedzic.
– O czym?
Nie odpowiedzial natychmiast.
Uslyszala przez telefon, ze ktos zadal mu pytanie na temat materialu dowodowego, i domyslila sie, ze jest w tej chwili na miejscu przestepstwa.
Lezacy obok Dean zbudzil sie.
Zaalarmowany jej naglym napieciem usiadl i wlaczyl swiatlo.
– Co sie dzieje?
Frost podjal dalsza rozmowe.
– Rizzoli?
– Skad dzwonisz?
– Zostalem wezwany do dziesiec-szescdziesiat cztery. W tej chwili tam jestem…
– Dlaczego odpowiadasz na wezwania w sprawie wlaman?
– Bo to jest twoje mieszkanie.
Przez chwile lezala zupelnie nieruchomo, ze sluchawka przycisnieta do ucha.
Sluchala gwaltownego bicia wlasnego serca.
– Poniewaz wyjechalas z miasta, zawiesilismy czasowo obserwowanie twojego budynku – wyjasnil Frost.
– Zadzwonila do nas twoja sasiadka, mieszkajaca pod numerem dwiescie trzy, na tym samym korytarzu, pani bodajze…
– Spiegel – powiedziala cicho.
– Ginger Spiegel.