Myslalem, ze tajemnica Daniela J. Buchanana jest niewzruszona pewnosc siebie, encyklopedyczna wiedza i bystry wglad w psychologie nadmuchanych politykow i w ich wewnetrzne slabosci, ktore nawiasem mowiac, moglyby zapelnic Pacyfik.

– Wiesz, Rusty, kazdy ma watpliwosci, nawet ludzie tacy jak ty czy ja. Dlatego tak dlugo to wytrzymujemy, pol kroku od krawedzi. Smierc grozi w kazdej chwili, kiedy przestaniesz uwazac.

– Chcesz mi cos powiedziec – pol stwierdzil, a pol spytal Ward zaskoczony tonem, jakim Buchanan wypowiedzial ostatnie zdanie.

– Nigdy w zyciu – rzekl z naglym usmiechem Buchanan. – Gdybym zaczal sie wyzalac ludziom twojego pokroju, wkrotce musialbym szukac nowego miejsca na moja budke i zaczynac wszystko od nowa. A na to jestem juz za stary.

Ward oparl sie wygodnie i przygladal przyjacielowi:

– Dlaczego to robisz, Danny? Przeciez nie dla pieniedzy.

– Rzeczywiscie – przytaknal powoli Buchanan. – Gdybym robil to tylko dla forsy, to dziesiec lat temu skonczylbym dzialalnosc.

Wypil reszte drinka i spojrzal na drzwi, w ktorych pojawil sie ambasador Wloch z liczna swita, a wraz z nim kilku wazniejszych pracownikow Wzgorza, kilku senatorow oraz trzy kobiety w krotkich czarnych sukienkach. Kobiety wygladaly, jakby zostaly wynajete na ten wieczor, co zreszta moglo byc zgodne z prawda. Monocle zapelnila sie tyloma VIP-ami, ze nie mozna bylo splunac, zeby nie trafic w jakiegos przywodce czy cos w tym rodzaju. I wszyscy oni chcieli calego swiata. Wyssac ludzi do konca, a pozniej nazywac ich przyjaciolmi. Buchanan znal wszystkie slowa ich piosenki.

Spojrzal na stara fotografie na scianie. Patrzyl z niej lysy, powaznie wygladajacy mezczyzna z orlim nosem i ogniem w oczach. Od dawna nie zyje, kiedys przez cale dziesieciolecia byl jednym z najpotezniejszych ludzi Waszyngtonu. A takze jednym z budzacych najwiekszy strach, bo w tym miescie wladza i strach wydawaly sie nierozdzielne. A teraz Buchanan nie potrafil sobie przypomniec, jak sie ten czlowiek nazywal. Czy to nie mowi wiele?

– Mysle, ze wiem. – Ward odstawil szklanke. – Twoje sprawy stawaly sie w ciagu lat znacznie bardziej dobroczynne, starasz sie ocalic swiat, o ktory malo kto sie martwi. Naprawde jestes jedynym znanym mi lobbysta, ktory to robi.

Buchanan potrzasnal glowa:

– Biedny irlandzki chlopak, ktory sam siebie wyciagnal z bagna i zrobil fortune, nagle doznaje oswiecenia i swe dojrzale lata poswieca na pomoc mniej szczesliwym? Do diabla, Rusty, bardziej niz altruizm powoduje mna strach.

– Jak to? – Ward spojrzal zdziwiony.

Buchanan usiadl prosto, zlozyl dlonie i odchrzaknal. Nigdy nikomu o tym nie mowil. Nawet Faith. Moze nadszedl czas. Jasne, bedzie wygladal na niespelna rozumu, ale Rusty przynajmniej zachowa to dla siebie.

– Widzisz, przesladuje mnie taki sen. Ameryka jest w nim coraz bogatsza, sportowiec dostaje sto milionow dolarow za odbijanie pilki, gwiazda filmowa zarabia dwadziescia milionow za role w jakims smieciu, modelka dziesiec milionow za to, ze przejdzie sie w bieliznie. Dziewietnastolatek moze zarobic miliard dolarow w akcjach, szybciej niz ktos inny sprzedajac za pomoca Internetu wiecej rzeczy, ktorych nikt nie potrzebuje. – Buchanan przerwal i na chwile sie zamyslil. – Wciaz gromadzimy bogactwa calego swiata, a kiedy ktos wejdzie nam w droge, niszczymy go na setki roznych sposobow, wciskajac zarazem wszystkim obraz Pieknej Ameryki. W koncu, jestesmy jedynym supermocarstwem, prawda? We snie dalej jest tak: po troszeczku reszta swiata budzi sie i widzi nas takich, jacy jestesmy, jako jedno wielkie oszustwo. I zaczynaja do nas przyjezdzac. W lodkach z pni drzew, w staroswieckich samolotach i Bog wie jak jeszcze. Najpierw sa to tysiace, pozniej miliony, wreszcie miliardy. I ci ludzie po prostu nas wymazuja: wsadzaja do jakiejs rury i splukuja: ciebie, mnie, koszykarzy, gwiazdy filmowe, supermodelki, Wall Street, Hollywood i Waszyngton. Naprawde, to kraj wielkich mozliwosci.

– Moj Boze – Ward patrzyl na przyjaciela szeroko otwartymi oczami – to sen czy koszmar?

– Sam powiedz. – Buchanan spojrzal twardo.

– Zawsze to twoj kraj, na dobre i zle. W tym sloganie jest ziarno prawdy, Danny. Nie jestesmy az tak zli.

– Oprocz tego, ze bierzemy nieproporcjonalna czesc bogactwa i energii swiata, ze zanieczyszczamy srodowisko bardziej niz jakikolwiek inny kraj, ze niszczymy gospodarki innych panstw i nawet sie za siebie nie obejrzymy. Ale… tak, z wielu wielkich i malych powodow, ktorych naprawde nie potrafie wyjasnic, rzeczywiscie kocham moj kraj. Dlatego ten koszmar tak bardzo mnie przeraza. Nie chce, zeby sie urzeczywistnil. A coraz trudniej chocby o cien nadziei.

– Jesli rzeczywiscie tak jest, to dlaczego to robisz?

Buchanan spojrzal znowu na stara fotografie.

– Chcesz odpowiedz blyskotliwa czy filozoficzna?

– A moze prawdziwa?

– Bardzo zaluje, ze nie mialem dzieci. – Buchanan przerwal, spojrzal na przyjaciela i po drwili podjal: – Moj przyjaciel ma tuzin wnukow. Opowiadal mi o spotkaniu Stowarzyszenia Nauczycieli i Rodzicow, na ktorym byl w szkole podstawowej swojej wnuczki. Zapytalem go, dlaczego chce mu sie to robic, czy to nie robota dla rodzicow? Wiesz, co mi powiedzial? Powiedzial, ze w dzisiejszym swiecie wszyscy musimy wybiegac mysla dalej niz nasze zycie, a nawet niz zycie naszych dzieci. To nasze prawo, to nasz obowiazek, powiedzial moj przyjaciel. – Buchanan wygladzil serwetke. – Wiec moze robie to, co robie, bo suma tragedii swiata przewaza nad suma szczescia. A tak nie powinno byc. – Znowu przerwal, oczy mu zwilgotnialy. – Poza tym nie mam najmniejszego pojecia.

ROZDZIAL 28

Brooke Reynolds skonczyla modlitwe i zaczeli jesc. Dziesiec minut wczesniej wpadla do domu z postanowieniem zjedzenia kolacji wspolnie z rodzina. W Biurze formalnie powinna pracowac od osmej pietnascie rano do piatej po poludniu. To byl najsmieszniejszy dowcip. Przebrala sie w dzinsy i bluze dresowa, zamienila zamszowe buty na reeboki. Nakladanie groszku i ziemniakow na talerze sprawilo jej duza przyjemnosc. Rosemary nalala dzieciom mleka, a jej nastoletnia corka Theresa pomagala trzyletniemu Davidowi pokroic mieso. Bylo to mile, spokojne spotkanie rodzinne, ktore Brooke zaczela doceniac i robila wszystko, zeby zdarzalo sie kazdego wieczoru, nawet jesli to oznaczalo, ze pozniej bedzie musiala jeszcze wrocic do pracy.

Wstala od stolu i nalala sobie kieliszek bialego wina. Polowa mozgu koncentrowala sie na znalezieniu Faith Lockhart i jej nowego sprzymierzenca, Lee Adamsa, a druga polowa zajmowala sie w tym czasie zblizajacym sie Halloween, do ktorego zostal niecaly tydzien. Jej szescioletnia corka Sydney uparla sie, ze drugi rok z rzedu bedzie Klapouchym, a David bedzie rozbrykanym Tygryskiem. Ta postac doskonale pasowala do nieustannie ruszajacego sie dziecka. Poza tym zblizal sie Dzien Dziekczynienia. Moze pojada do jej rodzicow na Floryde? A potem juz Boze Narodzenie. W tym roku zabierze dzieci, zeby zobaczyly Swietego Mikolaja. W zeszlym roku to sie nie udalo, oczywiscie z powodu nawalu pracy w Biurze. W tym roku wyceluje swoj dziewieciomilimetrowy pistolet w kazdego, kto sprobuje nie dopuscic do spotkania z Mikolajem. Ogolnie to calkiem dobry plan na najblizsze miesiace, jesli tylko uda sie go zrealizowac. Koncepcja prosta, ale wykonanie bylo tym kluczem, ktory czesto nie trafial w zamek.

Wcisnela korek do butelki i ze smutkiem rozejrzala sie po domu, ktory wkrotce przestanie do niej nalezec. Syn i corka wyczuwali, ze zbliza sie jakas zmiana. David juz od ponad tygodnia nie mogl spac w nocy i Brooke po powrocie do domu po pietnastogodzinnym dniu pracy musiala tulic drzacego i placzacego chlopczyka, probowac go uspokoic i ponownie uspic. Mowila mu, ze wszystko bedzie swietnie, choc sama nie wiedziala, czy to prawda. Czasem strasznie sie czula jako rodzic, w szczegolnosci w trakcie rozwodu. Caly bol, jaki temu towarzyszyl, bylo codziennie widac na twarzach dzieci. Brooke kilkakrotnie myslala o rezygnacji z rozwodu z tej wlasnie przyczyny. Czula jednak, ze trwanie w zawieszeniu dla dobra dzieci nie jest dobrym rozwiazaniem, w kazdym razie nie dla niej. Bedzie im lepiej bez niego, niz im bylo z nim. A jej byly maz moze sie okazac lepszym ojcem po rozwodzie, przynajmniej mogla miec taka nadzieje. Po prostu nie chciala skrzywdzic dzieci.

Kiedy zobaczyla, ze Sydney patrzy na nia ze zrozumieniem, usmiechnela sie. Sydney miala szesc lat, ale czasem zachowywala sie tak dorosle, jakby miala szesnascie, czym smiertelnie przerazala matke. Dziewczynka

Вы читаете Na ratunek
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×