– Kiedy bylam dziewczynka, zaplanowalam sobie cale zycie. Chcialam byc pielegniarka, a potem lekarzem. I chcialam wyjsc za maz i miec dziesiecioro dzieci. Doktor Faith Lockhart miala ratowac ludzkie zycie w ciagu dnia, po czym wracac do domu, do cudownego mezczyzny, ktory ja kocha, i do wspanialych dzieci, dla ktorych miala byc doskonala matka. Po latach wedrowki z ojcem chcialam miec jeden dom, w ktorym bym mieszkala przez reszte zycia. Moje dzieci zawsze by wiedzialy, gdzie mnie znalezc. Wydawalo sie to tak proste, tak… mozliwe, kiedy mialam osiem lat. – W koncu wytarla oczy serwetka, jakby dopiero poczula, ze ma wilgotna twarz. Spojrzala na Lee. – A zamiast tego mam takie zycie. – Wzrokiem omiotla pusty pokoj. – Zupelnie dobrze mi sie wiedzie. Zarabiam mase pieniedzy. Na co mam narzekac? W koncu, to jest wlasnie amerykanski sen, prawda? Pieniadze? Wladza? Posiadanie pieknych rzeczy? Nawet zaczelam robic cos dobrego, choc moze i nielegalnie. Ale kiedy postanowilam sama cos zrobic… wszystko zniszczylam. Niby z najlepszymi intencjami, ale jednak. Zupelnie jak moj ojciec. Masz racje, jablko nie pada daleko od jabloni. – Znowu przerwala, bawila sie sztuccami, precyzyjnie skrzyzowala pod katem prostym widelec i noz do masla. – Nie chce, zebys odszedl. – Wstala, szybko przeszla pokoj i wbiegla po schodach.

Lee slyszal, jak zatrzaskuja sie za nia drzwi sypialni.

Odetchnal gleboko, wstal i ze zdziwieniem poczul, ze nogi ma jak z waty. Wiedzial, ze to nie od biegu. Wzial prysznic, przebral sie i znow zszedl na dol. Drzwi pokoju Faith byly wciaz zamkniete, a Lee nie mial najmniejszego zamiaru jej przeszkadzac. Zeby uspokoic roztrzesione nerwy, postanowil spedzic godzinke na przyziemnym zajeciu czyszczenia broni. Woda i sol bardzo zle wplywaja na bron, a automatyczne pistolety w ogole znane sa z wrazliwosci. Jesli uzywa sie amunicji, nie najwyzszej jakosci, to niemal na pewno nalezy sie spodziewac zaciec i w koncu zablokowania broni. Te same klopoty moze spowodowac ziarnko piasku czy zwiru. W odroznieniu od rewolweru, pistoletu automatycznego nie mozna wyczyscic, po prostu naciskajac spust i wyjmujac komore. Zanim udaloby sie to z powrotem zlozyc, mozna by umrzec. A biorac pod uwage obecne szczescie Lee, z pewnoscia cos takiego by mu sie przytrafilo, kiedy najbardziej potrzebna bylaby bron strzelajaca pewnie i celnie. Sa tez zalety tego typu broni, chocby taka, ze uzywajac do pistoletu Smith amp;Wesson dziewieciomilimetrowej amunicji parabellum, osiaga sie znakomita sile ognia: cokolwiek sie trafi, padnie. Lee jednak modlil sie, zeby nie musial tego sprawdzac, bo to by znaczylo, ze ktos strzela do niego.

Przeladowal pietnastostrzalowy magazynek, wlozyl go w uchwyt i umiescil naboj w komorze. Wlaczyl zabezpieczenie i wsadzil bron do kabury. Zastanawial sie, czy nie pojechac honda do sklepu po gazete, ale stwierdzil, ze po prostu nie ma sily ani ochoty na takie przedsiewziecie. Nie chcial takze zostawiac Faith samej.

Poszedl do kuchni napic sie wody z kranu, spojrzal przez okno i omal nie dostal zawalu. Po drugiej stronie drogi, ponad sciana wysokich krzewow, nagle pojawil sie maly samolot.

Lee przypomnial sobie o pasie startowym, o ktorym mowila Faith. Pobiegl do drzwi frontowych, zeby obserwowac ladowanie. Zanim znalazl sie na zewnatrz, samolot zdazyl zniknac. Na krotka chwile tylko blysnal w sloncu jego ogon.

Lee wszedl na balkon na drugim pietrze i patrzyl, jak samolot koluje. Pasazerowie przesiedli sie do czekajacego w poblizu samochodu, do ktorego przeladowano rowniez bagaze. Z dwusilnikowego samolotu wysiadl pilot, sprawdzil cos i wrocil do swej kabiny. Po paru minutach samolot podjechal do przeciwleglego konca pasa, ruszyl z rykiem i uniosl sie w powietrze. Lecial w kierunku wody, tam zawrocil i szybko zniknal za horyzontem.

Lee wrocil do domu i probowal ogladac telewizje. Poprzerzucal z tysiac rozmaitych kanalow i stwierdzil, ze nie ma absolutnie nic wartego obejrzenia, wobec czego zagral w samotnika. Spodobalo mu sie przegrywanie, wiec zagral w dziesiec innych gier – z takim samym wynikiem. Zszedl na dol i pogral w bilard w pokoju gier. Kiedy zblizala sie pora lunchu, zrobil sobie kanapki z tunczykiem i jakas zupe i zjadl to wszystko na tarasie nad basenem. Widzial, jak ten sam samolot wyladowal okolo pierwszej, wysadzil pasazerow i znowu odlecial, wyjac. Przeszlo mu przez mysl, zeby moze zastukac do drzwi Faith i zapytac, czy jest glodna, ale zrezygnowal. Poszedl poplywac w basenie, po czym polozyl sie na betonie i probowal zlapac pare promieni slonca. Caly czas czul sie winny, ze tak dobrze sie bawi. Mijaly godziny, zaczynalo robic sie ciemno, wiec pomyslal o przygotowaniu obiadu. Tym razem poszedlby po Faith i przekonal ja, zeby cos zjadla. Wlasnie mial ruszyc po schodach, kiedy drzwi sie otwarly i Faith wyszla z sypialni.

Najpierw rzucil mu sie w oczy jej stroj: biala bawelniana sukienka do kolan i jasnoblekitny bawelniany sweter. Na bosych stopach miala proste, ale bardzo eleganckie sandaly, miala starannie ulozona fryzure, lekki slad makijazu podkreslal jej rysy, a bladoczerwona szminka do ust i mala torebka dopelnialy calosci. Sweter zaslanial since na nadgarstkach, pewnie dlatego go wybrala, pomyslal Lee. Z zadowoleniem zauwazyl, ze chyba przestala utykac.

– Wychodzisz? – zapytal Lee.

– Obiad. Umieram z glodu.

– Wlasnie chcialem cos zrobic.

– Wolalabym gdzies wyjsc. Zaczynam czuc lek przed zamknieciem.

– To dokad idziesz?

– Wlasciwie myslalam, ze pojdziemy oboje.

Lee popatrzyl na swe wyblakle spodnie, trampki i koszulke polo z krotkim rekawem.

– Przy tobie wygladam troche jak szmaciarz.

– Dobrze wygladasz. – Spojrzala na pistolet w kaburze. – Wolalabym jednak, zebys zostawil szesciostrzalowca.

– Faith – spojrzal na jej sukienke – watpie, zeby w tym bylo ci wygodnie na hondzie.

– To tylko z pol mili droga, klub z ogolnie dostepna restauracja. Myslalam, ze sie przejdziemy, chyba bedzie piekny wieczor.

Lee w koncu sie zgodzil, rozumiejac, ze pojscie gdzies jest korzystne z wielu powodow.

– Swietny pomysl, za sekunde jestem.

Pobiegl na gore, bron schowal do szuflady w swoim pokoju. Prysnal woda na twarz, zmoczyl lekko wlosy, chwycil kurtke i dogonil Faith przy drzwiach; gdy wlaczyla alarm, wyszli z domu. Niebo wlasnie zmienialo kolor z blekitnego na rozowy, slonce chowalo sie za horyzontem. W roznych miejscach wlaczaly sie zewnetrzne swiatla i podziemne spryskiwacze. Dzwiek wylatujacej pod cisnieniem wody dzialal uspokajajaco na Lee. Pomyslal, ze sztuczne oswietlenie nadaje spacerowi nastroj. Wygladalo tak, jakby cala okolice zalewala jakas nieziemska poswiata, jakby byli na doskonale oswietlonej scenie filmu. W gorze kolejny dwusilnikowiec schodzil do ladowania. Lee potrzasnal glowa:

– Potwornie mnie wystraszyl dzis rano, kiedy go pierwszy raz zobaczylem.

– Mnie tez by wystraszyl, ale kiedy pierwszy raz tu przyjechalam, to wlasnie nim lecialam. To ostatni lot wieczorem, juz sie robi zbyt ciemno.

Dotarli do restauracji ozdobionej w stylu marynistycznym: przy wejsciu stalo wielkie kolo sterowe, na scianach wisialy helmy nurkow, z sufitu zwisala siec rybacka. Obrazu dopelnialy sciany z sekatych sosnowych desek, drabinki sznurowe, liny i wielkie akwarium z zamkami, roslinami i dziwacznymi rybami. Kelnerzy byli mlodzi, energiczni i wystrojeni w uniformy linii wycieczkowych. Ta, ktora obslugiwala Faith i Lee, byla szczegolnie wesola. Zamowili napoje: Lee mrozona herbate, a Faith szprycer, po czym kelnerka wyspiewala milym, choc drzacym altem specjalnosci dnia. Kiedy odeszla, Faith i Lee spojrzeli po sobie i wybuchneli smiechem. Czekali na napoje, a Faith rozgladala sie po sali.

– Poznajesz kogos z obecnych? – spytal Lee.

– Nie, w zasadzie nie wychodze, kiedy tu przyjezdzam. Ale troche sie balam, ze wpadne na kogos, kogo znam.

– Spokojnie. Wygladasz calkiem inaczej niz Faith Lockhart. – Przyjrzal sie jej. – Powinienem to wczesniej powiedziec, ale wygladasz naprawde… no dobrze, naprawde wygladasz dzis slicznie. – Nagle poczul sie zaklopotany. – To znaczy, nie chcialem powiedziec, ze nie wygladasz swietnie zawsze… To znaczy… – Zaplatawszy sie kompletnie, Lee zamilkl i zaczal studiowac menu.

Faith patrzyla na niego; czula sie tak samo niezrecznie jak on, ale jednak usmiechnela sie.

– Dziekuje.

Spedzili tam dwie przyjemne, beztroskie godziny, rozmawiajac na niewinne tematy, opowiadajac o dawnych czasach, poznajac sie nawzajem. Poniewaz bylo po sezonie, a na dodatek srodek tygodnia, oprocz nich bylo niewielu gosci. Skonczyli posilek, wypili kawe i zjedli wspolnie duzy kawalek tortu kokosowego z kremem. Zaplacili

Вы читаете Na ratunek
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×