– I?
– I wyciagnal z niej, co go interesowalo. To znaczy, prawie. Powiedzial, ze wyczytal to z jej oczu.
– Mhm. – Rollins przewrocil oczami. – I gdzie tu powod?
– Nie rozumiem.
– Co kazalo pani sadzic, ze cos mu grozi.
– Ta kobieta byla morderczynia. Raz juz zabila, mogla to zrobic znowu.
Rollins usmiechnal sie.
– Rozumiem.
– Pan chyba nie bierze mnie powaznie.
– Swoja prace traktuje bardzo powaznie. Tylko nie widze zwiazku. Sugeruje pani, ze to ta LuAnn Tyler zabila Roberte Reynolds? Po co mialaby to robic? Nie wiemy nawet, czy sie znaly. Sugeruje pani, ze mogla grozic Donovanowi?
– Wcale nie sugeruje, ze LuAnn Tyler komukolwiek grozila ani ze kogokolwiek zamordowala. Nie mam na to przeciez zadnego dowodu.
– No wiec o co chodzi? – Rollinsowi wyraznie konczyla sie cierpliwosc.
Alicja odwrocila wzrok.
– Sama… sama nie wiem. Nie jestem pewna.
Rollins wstal, zamykajac notes.
Alicja siedziala w fotelu blada, oczy miala zamkniete. Rollins byl juz przy drzwiach, kiedy sie odezwala:
– Loteria byla ustawiona.
Rollins zawrocil i wszedl ponownie do living roomu.
– Ustawiona?
– Tak powiedzial Thomas, kiedy dzwonil do mnie przed dwoma dniami. Kazal mi przysiac, ze nikomu o tym nie powiem. – Skubala nerwowo rabek spodnicy. – Ta LuAnn Tyler wlasciwie przyznala, ze loteria byla ustawiona. W glosie Thomasa, kiedy mi to mowil, wyczuwalam strach. A teraz tak sie o niego martwie. Mial znowu zadzwonic, i nic.
Rollins usiadl na sofie.
– Co jeszcze pani powiedzial?
– Ze skontaktowal sie z pozostalymi jedenastoma zwyciezcami, ale tylko jedna osoba zgodzila sie z nim spotkac. – Wargi jej drzaly. – Roberta Reynolds.
– A wiec wiedziala pani, ze Donovan ma sie z nia spotkac. – W glosie Rollinsa brzmiala oskarzycielska nuta.
Alicja otarla lze krecaca sie w kaciku oka. Potrzasnela glowa.
– Juz od dawna pracowal nad tym artykulem, ale mnie zwierzyl sie z tego dopiero ostatnio. Byl przestraszony. Slyszalam to w jego glosie. – Odchrzaknela. – Tak, wiedzialam, ze umowil sie na spotkanie z Roberta Reynolds. Na wczoraj rano. Od tamtego czasu sie nie odezwal, a obiecal, ze zadzwoni, jak tylko od niej wyjdzie. Boze, czuje, ze stalo sie cos strasznego.
– Powiedzial pani, kto ustawil loterie?
– Nie, ale LuAnn Tyler powiedziala mu, zeby sie kogos strzegl. Jakiegos mezczyzny. Powiedziala, ze ten czlowiek go zabije, ze jest na jego tropie i na pewno go znajdzie. Ze jest bardzo niebezpieczny. Jestem przekonana, iz to ten mezczyzna ma cos wspolnego ze smiercia pani Reynolds.
Rollins siegnal po filizanke i patrzac na nia ze smutkiem, pociagnal lyk kawy.
– Mowilam Thomasowi, zeby poszedl z tym, co juz wie, na policje – podjela Alicja, nie podnoszac wzroku na detektywa.
– I poszedl?
Pokrecila glowa.
– Nie! – Z piersi wyrwal jej sie glosny szloch. – A tak go prosilam. No bo jesli ktos naprawde te loterie ustawil… Za takie pieniadze ludzie gotowi sa zabic. Pan jest policjantem, czy nie mam racji?
– Znam ludzi gotowych zabic za pare centow – padla beznamietna odpowiedz Rollinsa. Spojrzal na pusta filizanke. – Mozna prosic o jeszcze jedna?
Alicja drgnela.
– Slucham? Ach, oczywiscie, zaparzylam caly dzbanek.
Rollins znowu wyjal notes.
– Dobrze, kiedy pani wroci, powtorzymy sobie wszystko raz jeszcze, a potem dzwonie po posilki. Przyznam szczerze, ze to chyba sprawa nie na moja glowe. Pojedzie pani ze mna na posterunek?
Alicja bez specjalnego entuzjazmu kiwnela glowa i wyszla z pokoju. Wrocila po paru minutach, balansujac drewniana taca. Oczy miala utkwione w stojacych na niej dwoch pelnych filizankach, starala sie nie uronic ani kropli. Przekraczajac prog, podniosla wzrok na goscia i zmartwiala. Taca wyleciala jej z rak.
– Peter?!
Na fotelu lezaly poukladane pedantycznie pozostalosci po detektywie Rollinsie – peruka, wasik, maska na twarz i nadmuchiwane gumowe poduszki do imitowania tuszy. Na sofie, podparty pod brode, siedzial Jackson, czyli Peter Crane, starszy brat Alicji. Na jego twarzy malowalo sie zatroskanie.
Donovan slusznie zauwazyl, ze Bobbie Jo Reynolds jest bardzo podobna do Alicji Crane. Nie wiedzial tylko, ze patrzy na Petera Crane’a, alias Jacksona, ucharakteryzowanego na Bobbie Jo Reynolds. Rodzinne podobienstwo bylo tu uderzajace.
– Witaj, Alicjo.
Patrzyla rozszerzonymi oczyma na ulozone na fotelu elementy kamuflazu.
– Co ty wyprawiasz? Co to ma znaczyc?
– Moze lepiej usiadz. Mam to posprzatac?
– Niczego nie dotykaj. – Przytrzymala sie framugi, zeby nie upasc.
– Nie chcialem cie tak przestraszyc – rzekl Jackson ze szczerym ubolewaniem. – Widzisz, sa sytuacje, w ktorych czuje sie swobodniej, nie bedac soba. – Usmiechnal sie blado.
– Nie podoba mi sie to. O malo zawalu nie dostalam. Podniosl sie szybko, podszedl do niej, otoczyl reka w talii i podprowadzil do sofy. Poklepal ja czule po dloni.
– Przepraszam, Alicjo. Naprawde.
Alicja spojrzala znowu na to, co pozostalo po detektywie z wydzialu zabojstw.
– Co to wszystko ma znaczyc, Peter? Po co zadawales mi te pytania?
– Musialem sie upewnic, ile wiesz. Musialem sie dowiedziec, co ci powiedzial Donovan.
Wyrwala mu reke.
– Thomas? Skad wiesz o Thomasie? Od trzech lat nie widzielismy sie ani nie zamienilismy slowa.
– Czy to tak dlugo? – mruknal wymijajaco. – Niczego ci nie brakuje, prawda? Jesli tak, to wystarczy, ze poprosisz.