– Ale po co? Czym sie kierowali? Young bezradnie rozlozyl rece.
– Bo ja wiem…? – Pochylil sie do przodu; jego oczy zdawaly sie plonac. – Wiem jednak, ze musieli im zaplacic i uzyc pewnych wplywow, by wywiezc ich wraz z moim wujem w jakies piekielne miejsce poza granicami kraju.
– W jakim celu? Zeby jedli darmowe obiadki na koszt rzadu?
– Na pewno nie dla smiechu – polglosem odparl Young.
Donner pokiwal glowa i nic nie odpowiedzial. Ten stary mezczyzna, siedzacy po drugiej stronie stolika, dodal tylko jeszcze jeden element do zagadki rudobrodego kosciotrupa z kopalni na Biednej Gorze, a to w zadnym wypadku nie bylo zabawne.
15.
Kiedy stewardesa odrzutowca United Airlines usmiechnela sie na pozegnanie, Seagram odpowiedzial jej tym samym i zszedl po schodkach na plyte miedzynarodowego lotniska w Los Angeles. Do glownego budynku mial jakies czterysta metrow. Wreszcie dotarl do frontowego hallu i w przeciwienstwie do Donnera, ktory wynajal samochod w firmie numer dwa, wolal firme numer jeden i wzial lincolna z Hertza. Skrecil w Century Boulevard, minal kilka skrzyzowan i wjechal na autostrade prowadzaca do San Diego. Bezchmurne niebo i tylko nieznaczny smog pozwalaly mu dostrzec zamglone szczyty Sierra Madre. Prowadzil spokojnie, jadac prawym pasem setka, a obok przemykali miejscowi kierowcy z szybkoscia stu dwudziestu i stu trzydziestu kilometrow na godzine, jak zwykle nie zwracajac uwagi na znaki drogowe, ktore ograniczaly predkosc do dziewiecdziesieciu kilometrow. Wkrotce minal rafinerie w Torrance oraz polozone za nimi szyby naftowe wokol Long Beach i znalazl sie w Pomaranczowym Hrabstwie, gdzie krajobraz nagle stal sie plaski, ukazujac morze szeregowych domkow.
Jechal jeszcze nieco ponad godzine, nim skrecil w kierunku „Swiata Wolnego Czasu'. Sceneria byla idylliczna: pola golfowe, baseny plywackie, stajnie, elegancko przystrzyzone trawniki i tereny parkowe. Wszedzie widzialo sie starcow na rowerach.
Zatrzymal samochod przy glownej bramie, gdzie umundurowany straznik w starszym wieku odnotowal jego przyjazd i pokazal mu droge do domku Calle Aragon numer 261-B. Byl to niewielki malowniczy blizniak, usytuowany na zboczu wzgorza z widokiem na wspanialy park. Seagram zostawil lincolna przy krawezniku, wszedl do patio z krzewami rozanymi i nacisnal dzwonek. Kiedy drzwi sie otworzyly i ujrzal Adeline Hobart, rozwialy sie wszelkie jego obawy, gospodyni bowiem stanowczo nie wygladala na swoje lata.
– Pan Seagram? – spytala beztroskim, wesolym glosem.
– Tak. Pani Hobart?
– Prosze wejsc – rzekla wyciagajac do niego reke. Uscisnela jego dlon jak mezczyzna. – Moj Boze, nikt w ten sposob sie do mnie nie zwracal od ponad siedemdziesieciu lat. Kiedy pan zadzwonil w sprawie Jake'a, tak mnie to zaskoczylo, ze zapomnialam wziac gerital.
Adeline byla dosc korpulentna kobieta, ale mimo nadwagi poruszala sie sprawnie. Jej niebieskie oczy smialy sie przy kazdym zdaniu, a twarz miala cieply, lagodny wyraz. Wypisz, wymaluj ideal sympatycznej siwowlosej staruszki.
– Nie wyglada pani na osobe uzywajaca geritalu – rzekl Seagram.
– Jezeli to ma byc komplement, to go kupuje – odparla wskazujac reka fotel, w gustownie urzadzonym saloniku. – Prosze sie rozgoscic. Zostanie pan na obiad, prawda?
– Bede zaszczycony, jezeli tylko nie sprawie tym klopotu.
– Oczywiscie, ze nie. Bert ugania sie po polu golfowym i milo mi bedzie miec towarzystwo.
Seagram podniosl zdziwiony wzrok.
– Bert?
– To moj maz.
– A ja mialem wrazenie…
– Ze wciaz jestem pania Hobart – dokonczyla z niewinnym usmiechem. – Prawda jest jednak taka, ze szescdziesiat dwa lata temu wyszlam za Bertranda Austina.
– A czy wojsko o tym wie?
– Alez oczywiscie, ze tak. Dawno temu wyslalam kilka listow do Ministerstwa Wojny z zawiadomieniem o zmianie mojego stanu cywilnego, ale oni za kazdym razem odpowiadali grzecznie, lecz wymijajaco, i w dalszym ciagu przysylaja mi czeki.
– Mimo ze ponownie wyszla pani za maz? Adeline wzruszyla ramionami.
– Jestem tylko czlowiekiem, panie Seagram. Niby dlaczego mialabym sie z nimi klocic? Skoro uparcie przysylaja pieniadze, ktoz chcialby im tlumaczyc, ze zwariowali?
– Lukratywne rozwiazanko. Skinela glowa.
– Nie przecze. Szczegolnie gdy sie wezmie pod uwage te dziesiec tysiecy dolarow, ktore otrzymalam po smierci Jake'a. Seagram pochylil sie do przodu, mruzac oczy.
– To wojsko wyplacilo pani odszkodowanie w wysokosci dziesieciu tysiecy dolarow? Czy to nie lekka przesada jak na rok tysiac dziewiecset dwunasty?
– Bylam wtedy zaskoczona nie mniej od pana – rzekla. – Przyznaje, ze ta kwota stanowila wowczas mala fortune.
– Czy do przekazu dolaczono jakies wyjasnienia?
– Zadnych – odparla. – Wciaz jeszcze mam przed oczami ten czek, nawet po tylu latach. Mial napis „Wyplata dla wdowy' i byl wystawiony na moje nazwisko. I tyle.
– Moze zaczniemy od poczatku…
– Od czasu, gdy poznalam Jake'a?
Seagram skinal glowa.
Na kilka chwil Adeline zapatrzyla sie w dal.
– Poznalam go tej strasznej zimy tysiac dziewiecset dziesiatego roku. Bylo to w Leadville w stanie Kolorado, a ja dopiero co skonczylam szesnascie lat. Moj ojciec akurat wyjezdzal sluzbowo do zaglebia kruszconosnego, by zbadac mozliwosc zainwestowania w kilka dzialek, a poniewaz zblizalo sie Boze Narodzenie i mialam pare dni ferii, zgodzil sie zabrac ze soba mame i mnie. Ledwie pociag dojechal do dworca w Leadville, kiedy w gorskich rejonach Kolorado rozpetala sie najwieksza burza sniezna od czterdziestu lat. Trwala dwa tygodnie i prosze mi wierzyc, wcale nie bylo wesolo, szczegolnie jesli sie wezmie pod uwage fakt, ze Leadville lezy na wysokosci ponad trzech kilometrow.
– To musiala byc wielka przygoda dla szesnastoletniej dziewczyny.
– I byla. Tato krazyl po hotelowym hallu jak lew w klatce. Mama po prostu siedziala i sie martwila, ale ja uwazalam, ze jest cudownie.
– A Jake?
– Pewnego dnia probowalysmy z mama przejsc na druga strone ulicy do domu towarowego, a wiatr dal z predkoscia osiemdziesieciu kilometrow na godzine przy temperaturze pieciu stopni ponizej zera, gdy nagle ni stad, ni zowad pojawia sie jakis ogromny brutal, chwyta kazda z nas jedna reka wpol, przenosi przez zaspy i stawia na progu sklepu tak bezczelnie, jak tylko mozna sobie wyobrazic.
– I to byl Jake?
– Tak – odparla z rezerwa. – To byl Jake.
– Jak wygladal?
– Byl mezczyzna postawnym, o szerokich barach, mierzyl sobie ponad metr osiemdziesiat. Jako mlody chlopak pracowal w walijskich kopalniach. Bez trudu z duzej odleglosci poznawalo sie go w tlumie. Mial jaskraworude wlosy i takaz brode, a do tego zawsze sie smial.
– Rude wlosy i ruda brode?
– Tak. Byl bardzo dumny, ze sie wyroznia wsrod innych.
– Caly swiat kocha ludzi, ktorzy sie smieja. Adeline usmiechnela sie szeroko.
– Moge panu powiedziec, ze z mojej strony na pewno nie byla to milosc od pierwszego wejrzenia. Jake przypominal mi wielkiego niezgrabnego niedzwiedzia. Nie nalezal do mezczyzn, o jakich marza mlode panienki.