Charakter pisma wyraznie wskazywal na niepewna reke. Na znaczku byl stempel z Paryza z data l grudnia 1911 roku.
– Po tygodniu otrzymalam nastepna kartke – rzekla wreczajac ja Seagramowi.
Kartka przedstawiala Sacre Coeur, lecz znaczek naklejono w Hawrze.
– Absolutnie. Mam dokumenty i stare listy od niego. Jesli pan sobie zyczy,
– Nie ma potrzeby, Ad. – Seagram zauwazyl, ze sie usmiechnela, kiedy uzyl tego zdrobnienia. – Miala pani od niego jeszcze jakies wiadomosci?
Skinela glowa.
– Trzecia i ostatnia. Jake pewnie zrobil sobie zapas pocztowek z Paryza. Ta przedstawia Sainte-Chapelle, ale wyslano ja z Aberdeen w Szkocji czwartego kwietnia tysiac dziewiecset dwunastego roku.
Z boku ktos dopisal innym charakterem:
– Tak. Verb i Jake przyjaznili sie ze soba.
– A co nastapilo potem? Kto kazal pani przysiegac milczenie?
– Jakies dwa miesiace pozniej, to bylo chyba w czerwcu, w naszym domku w Boulder zjawil sie pulkownik Patman czy Patmore… nie pamietam dokladnie… i powiedzial, ze na zawsze musze zachowac w tajemnicy moje kontakty z mezem po wypadku w kopalni „Little Angel'.
– Czy podal jakies powody? Zaprzeczyla ruchem glowy.
– Nie. Powiedzial po prostu, ze mam milczec w interesie kraju, a potem wreczyl mi ten czek na dziesiec tysiecy dolarow i odjechal.
Seagram z ulga zaglebil sie w fotelu, jakby uwolniony od ogromnego ciezaru. Wydawalo sie nieprawdopodobne, ze ta dziewiecdziesieciotrzyletnia staruszka moze miec klucz do miejsca ukrycia zaginionej rudy wartosci miliarda dolarow, a jednak miala.
Spojrzal na nia z usmiechem.
– Ta propozycja obiadowa byla bardzo kuszaca. Kiedy Adeline odpowiedziala mu usmiechem, wowczas dostrzegl w jej oczach figlarne blyski.
– Jak powiadal Jake, furda obiad. Najpierw napijmy sie piwa.
16.
Nad horyzontem wciaz jeszcze polyskiwaly szkarlatne promienie zachodzacego slonca, kiedy loskot odleglego grzmotu zapowiedzial zblizanie sie burzy z piorunami. Bylo goraco i Seagram z przyjemnoscia wystawial twarz na podmuchy lagodnej bryzy, siedzac na tarasie „Balboa Bay Club' i saczac koniak po kolacji.
Byla godzina osma. O tej porze snobowaci mieszkancy Newport Beach rozpoczynali wieczorne zycie towarzyskie. Seagram zdazyl juz sie zanurzyc w klubowym basenie i zjesc wczesniejsza kolacje. Teraz siedzial, sluchajac pomrukow nadchodzacej burzy. Naladowane elektrycznoscia powietrze stalo sie parne, ale wiatr jeszcze sie nie zerwal ani nie padalo. Blyskawica niczym fotograficzny flesz oswietlila statki wycieczkowe, ktore krazyly po zatoce, wlaczywszy zielone i czerwone swiatla pozycyjne. 'Ich pomalowane na bialo kadluby przypominaly Seagramowi sunace po falach widma. Jak zygzakowaty widelec spadajacy z chmur, blyskawica ponownie rozciela wieczorne niebo. Seagram zobaczyl, ze zetknela sie z ziemia gdzies za dachami domow na Balboa Island, i niemal w tej samej chwili do jego uszu dotarl grzmot pioruna, rozdzierajacy bebenki niczym salwa armatnia.
Wszyscy zaczeli nerwowo przenosic sie do jadalni. Wkrotce Seagram stwierdzil, ze tylko on pozostal na tarasie, rozkoszujac sie widokiem fajerwerkow matki natury. Skonczyl koniak, odchylil glowe do tylu i czekal na kolejna blyskawice. Po chwili rozblysla, oswietlajac jakas postac nie opodal stolika. W tym krotkim blysku Seagram zdazyl zauwazyc, ze byl to wysoki czarnowlosy mezczyzna, ktory wpatrywal sie wen zimnym, przenikliwym wzrokiem. Teraz jednak nieznajomego kryly ciemnosci.
Kiedy grzmot sie przetoczyl, glos dochodzacy z mroku spytal:
– Pan Gene Seagram?
Seagram zaczekal, az jego wzrok przyzwyczai sie do ciemnosci.
– Tak.
– Podobno pan mnie szukal.
– Ale ja pana nie znam.
– Przepraszam. Jestem Dirk Pitt.
Niebo znow rozblyslo i Seagram zobaczyl usmiechnieta twarz.
– Cos mi sie wydaje, panie Pitt, ze ma pan zwyczaj pojawiania sie w dramatycznej scenerii. Czy ta burza to rowniez panska robota? Pitt zasmial sie przy akompaniamencie grzmotu.
– Tego jeszcze nie opanowalem, ale robie juz postepy w doprowadzaniu do rozstapienia sie Morza Czerwonego. Seagram wskazal reka wolne krzeslo.
– Nie usiadzie pan?
– Dziekuje.
– Zaproponowalbym panu cos do picia, ale kelnerka najwyrazniej boi sie burzy.
– Najgorsze juz przechodzi – spokojnie rzekl Pitt opanowanym glosem, spogladajac w niebo.
– Jak pan mnie tu znalazl!
– Panska wytrwalosc mi pochlebia.
– Drobiazg – odparl Pitt, skinawszy glowa.
– Szczesliwym zbiegiem okolicznosci obaj znalezlismy sie w tym samym miejscu – rzekl Seagram.
– Zawsze o tej porze roku biore sobie pare dni urlopu, zeby troche pozeglowac na desce. Moi rodzice maja dom po drugiej stronie zatoki. Wlasciwie moglem skontaktowac sie z panem wczesniej, ale admiral Sandecker powiedzial, ze to nic pilnego.
– To pan zna admirala?
– Jest moim szefem.
– A wiec pracuje pan w NUMA?
– Tak. Jestem w agencji dyrektorem do zadan specjalnych.
– Panskie nazwisko wydawalo mi sie jakby znajome. Chyba moja zona wspominala kiedys o panu.
– Dana?
– Tak. Czy pan z nia pracowal?
– Tylko raz. Zeszlego lata przewozilem samolotem zaopatrzenie na Wyspe Pitcairna, kiedy wraz ze swoim