– Z helikopterem nie bedzie problemu. I tak jest wlasnoscia marynarki – odparl Pitt, odwrocil sie i spojrzal w dol na „Wallace'a', ktory ostroznie sie cofal, az wreszcie podszedl do staromodnej pionowej dziobnicy „Titanica' na odleglosc niespelna trzydziestu metrow. – Rozumiem, ze helikopter ma przeniesc hol na poklad?
– Tak jest – odpowiedzial Bascom. – Nasz hol ma przeszlo dwadziescia centymetrow srednicy, a metr jego wazy czterdziesci kilogramow. To nie byle co. Zwykle w takich wypadkach rzucamy na dziob wraka najpierw cienka linke, ktora jest przywiazana do troche grubszej, ta z kolei do jeszcze grubszej i tak dalej, a na koncu jest glowny hol, ale tego typu operacja wymaga elektrycznej windy. Poniewaz na „Titanicu' nie ma pradu, a ludzkie miesnie sa za slabe do tej roboty, znalezlismy latwiejsze wyjscie. Nie ma sensu zapelniac izby chorych pacjentami z przepuklina.
Mimo pomocy helikoptera Bascom i jego ludzie musieli dac z siebie wszystko, by zalozyc ciezki hol. Sturgis zachowal sie jak stary profesjonalista. Ostroznie manewrujac smiglowcem, polozyl koniec liny holowniczej na przednim pokladzie, jakby cwiczyl to od lat. Zaledwie pietnascie minut po tym, jak Sturgis dostarczyl line i odlecial na „Koziorozca', Bascom stanal na dziobie i pomachal reka uniesiona nad glowa, dajac znak holownikom, ze sa juz polaczone z „Titanikiem'.
Butera na pokladzie „Wallace'a' potwierdzil przyjecie sygnalu glosnym buczeniem syreny, a potem dzwonkiem przekazal maszynowni komende „wolno naprzod', gdy Uphill robil to samo u siebie. Oba holowniki powoli zaczely plynac. „Wallace' na trzystumetrowej stalowej smyczy ciagnal „Morse'a', ktory luzowal glowny hol, az „Titanic' znalazl sie w odleglosci niemal czterystu metrow za jego rufa, wznoszac sie i opadajac na coraz wiekszych falach. Wowczas Butera podniosl reke, ludzie na rufie „Wallace'a' lagodnie zwolnili hamulec poteznej windy holowniczej i lina zaczela pracowac.
Z bardzo wysokiego pokladu „Titanica' holowniki wygladaly jak zabawki. Podskakiwaly na ogromnych grzebieniach fal, a nastepnie znikaly w przepastnych dolinach az po swiatla na masztach. Wydawalo sie niemozliwoscia, zeby takie malenstwa potrafily ruszyc z miejsca ponad czterdziesci piec tysiecy ton martwej wagi, a mimo to polaczonymi silami dziesieciu tysiecy koni mechanicznych doprowadzily do tego, ze powoli, choc z poczatku niedostrzegalnie, woda przed dziobem „Titanica' zaczela sie pienic i splywac wzdluz wyblaklego znaku wolnej burty.
Byl to ledwie poczatek drogi – do Nowego Jorku pozostawalo jeszcze tysiac dwiescie mil na zachod – ale statek wreszcie podjal na nowo rejs, przerwany tamtej zimnej nocy 1912 roku, i znow zmierzal do portu.
Od poludnia zza horyzontu wyplynely niepokojaco czarne, sklebione chmury. Bylo to czolo huraganu. Pitt mial wrazenie, ze rozrastaja sie i poteznieja w oczach, nadajac morzu ciemny odcien brudnej szarosci. Wiatr nagle oslabl, co kilka sekund zmieniajac kierunek. Zniknely mewy, od ktorych przedtem az sie roilo wokol statkow ratowniczych. Jedynie widok „Junony', rowno plynacej na trawersie „Titanica' w odleglosci pieciuset metrow, dawal jakiekolwiek poczucie bezpieczenstwa.
Pitt spojrzal na zegarek, a potem jeszcze raz popatrzyl w niebo, zanim powoli, jakby przypadkiem, skierowal sie w strone wejscia do sali gimnastycznej.
– Wszyscy sa?
– Piekla sie jak diabli – odparl Giordino. Skulony chowal sie za nawiewnikiem, bezskutecznie probujac znalezc oslone przed lodowatym wiatrem. – Gdyby admiral ich nie powstrzymal, to mialbys tu bunt pierwsza klasa.
– Nikogo nie brak?
– Ani jednego.
– Jestes pewien?
– Slowo Giordina. Nikt nie wychodzil nawet do sracza.
– Wobec tego chyba teraz ja powinienem wkroczyc na scene.
– Nasi goscie na cos sie skarza? – spytal Giordino.
– Jak zwykle, na zakwaterowanie. A to im za zimno, a to znow za dobra klimatyzacja, wiesz, jak to jest.
– Tak, wiem.
– Lepiej poszedlbys na rufe i uprzyjemnil im czekanie.
– Na Boga, w jaki sposob?
– Opowiesz im pare kawalow.
Giordino kwasno spojrzal na Pitta, mruknal cos pod nosem, odwrocil sie i odszedl, znikajac w mroku zapadajacego wieczoru.
Pitt jeszcze raz zerknal na zegarek i wszedl do sali gimnastycznej. Minely trzy godziny od rozpoczecia holowania i w ostatnim akcie operacji ratowniczej wszystko juz sie unormowalo. Sandecker i Gunn, pochyleni nad radiostacja, dopominali sie najnowszych informacji o huraganie „Amanda', molestujac Farquara, ktory byl na „Koziorozcu', teraz odleglym o piecdziesiat mil na zachod, a reszta zespolu ciasnym polkolem otaczala maly, calkowicie niewystarczajacy grzejnik olejowy.
Kiedy Pitt wszedl do sali, wszyscy popatrzyli na niego wyczekujaco. Gdy wreszcie sie odezwal, jego glos brzmial nienaturalnie spokojnie w nienaturalnej ciszy, ktora zaklocal jedynie szum przenosnych generatorow.
– Bardzo przepraszam, panowie, ze musieliscie na mnie czekac, ale pomyslalem sobie, ze krotka przerwa na kawe doda wam energii.
– Nie wyglupiaj sie – warknal poirytowany Spencer. – Sciagasz nas tutaj i kazesz bezczynnie siedziec przez pol godziny, kiedy mamy robote. Co jest grane?
– To proste – spokojnie odparl Pitt. – Za kilka minut porucznik Sturgis przyleci tu helikopterem po raz ostatni przed atakiem sztormu. Chcialbym, zeby wszyscy, z wyjatkiem Giordina i mnie, powrocili z nim na „Koziorozca'. Dotyczy do rowniez ciebie, admirale.
– Czy ty przypadkiem nie przekraczasz swoich kompetencji? – zapytal Sandecker z emfaza.
– Do pewnego stopnia tak, panie admirale, choc jestem gleboko przekonany, ze postepuje slusznie.
– Mozesz to wyjasnic?
Sandecker mial mine piranii przed polknieciem zlotej rybki. Gral swoja role az za dobrze. Po bohatersku znosil obsadzanie go w podobnych rolach.
– Mam wszelkie powody, by sadzic, ze „Titanic' moze nie przetrzymac huraganu.
– Ta stara balia wytrzymala wiecej niz jakikolwiek wytwor ludzkich rak od czasu wzniesienia piramid – powiedzial Spencer. – A teraz wielki jasnowidz, Dirk Pitt, przepowiada, ze starowina sie podda i zatonie po pierwszym uderzeniu tego parszywego sztormu.
– Nie ma zadnej gwarancji, ze na duzej fali zatonie czy nie zatonie – ubezpieczal sie Pitt. – W kazdym razie byloby glupota narazac wiecej ludzi, niz musimy.
– Nie wiem, czy cie dobrze zrozumialem – odezwal sie Drummer, pochylajac sie do przodu z zawzieta i zla mina na jastrzebiej twarzy. – Poza toba i Giordinem mamy zabierac stad dupy, nasrac na wszystko to, o co walczylismy przez ostatnie dziewiec miesiecy, wypruwajac sobie zyly, i schowac sie na „Koziorozcu', poki sztorm nie minie?! O to ci chodzi?!
– Bedziesz prymusem, Drummer.
– Czlowieku, calkiem ci odbilo.
– We dwoch nie dacie rady – stwierdzil Spencer. – Nadzor tylko samych pomp wymaga czterech ludzi.
– No i ciagle trzeba sprawdzac, czy w kadlubie nie ma nowych przeciekow ponizej linii wodnej – dodal Gunn.
– Wy, bohaterowie, wszyscy jestescie tacy sami – powiedzial Drummer, cedzac slowa. – Zawsze szlachetnie za kogos sie poswiecacie. Spojrzmy jednak prawdzie w oczy: dwoch ludzi w zaden sposob nie poradzi sobie z ta stara balia. Ja tam jestem za tym, zebysmy wszyscy zostali.
Spencer odwrocil sie i rozejrzal po twarzach czlonkow swojej szescioosobowej brygady. Odpowiedzialy mu spojrzenia oczu podkrazonych z niewyspania. Wszyscy jednak jak jeden maz skineli glowami. Spencer znowu popatrzyl na Pitta.
– Przykro mi, wielki wodzu, ale Spencer ze swoja wesola zgraja
– Ja tez zostaje – uroczyscie oswiadczyl Woodson.
– I ja – dodal Gunn.
Bosman Bascom dotknal ramienia Pitta.
– Prosze mi wybaczyc, panie dyrektorze, ale ja i moi chlopcy rowniez zostajemy. W czasie sztormu trzeba co godzine sprawdzac, czy nie przeciera sie hol i czy na prowadnicy nie zabraklo smaru.
– Przykro mi, moj drogi – powiedzial Sandecker z wyrazna satysfakcja. – Przegrales, Pitt.