Rozlegl sie terkot helikoptera ladujacego na dachu sali klubowej. Pitt z rezygnacja wzruszyl ramionami.

– A wiec zalatwione. Wszyscy bedziemy plynac albo tonac razem – rzekl usmiechajac sie z przymusem. – Lepiej odpocznijcie sobie troche i cos przekascie. Byc moze to wasza ostatnia okazja. Za pare godzin bedziemy siedzieli w czolowej cwiartce huraganu po same uszy, a chyba nie musze wam rysowac, co nas czeka.

Odwrocil sie na piecie i wyszedl, kierujac sie w strone ladowiska helikoptera. Pomyslal, ze przedstawienie wypadlo nie najgorzej. Nawet calkiem niezle. Wprawdzie nie dostanie za nie nominacji do nagrody Akademii, ale pal szesc – najwazniejsze, ze oczarowani widzowie uznali je za przekonywajace.

Jack Sturgis byl niskim, szczuplym mezczyzna o zmeczonych oczach, jakie zdaniem kobiet mezczyzni maja po wyjsciu z sypialni. W zebach sciskal dluga cygarniczke, wysuwajac do przodu brode niczym Franklin Roosevelt. Wlasnie wyszedl z kabiny helikoptera i zdawal sie czegos szukac przy podwoziu, kiedy Pitt dotarl do ladowiska.

Sturgis podniosl wzrok.

– Beda jacys pasazerowie? – spytal.

– Tym razem nie.

Sturgis niedbale stracil popiol z papierosa.

– Wiedzialem, ze powinienem zostac w cieplej i przytulnej kabinie na „Koziorozcu' – rzekl z westchnieniem. – Jeszcze sie zabije przez to latanie przed nosem huraganu.

– Lepiej sie stad zabieraj – powiedzial Pitt. – W kazdej chwili moze dmuchnac.

– Dla mnie to bez roznicy – odparl Sturgis, obojetnie wzruszajac ramionami. – I tak nigdzie nie polece. Pitt spojrzal na niego zdziwiony.

– Co chciales przez to powiedziec?

– Jestem uziemiony, i wlasnie to chcialem powiedziec. – Reka wskazal na wirnik. Ponad polmetrowy koniec jednej z lopatek zwisal jak przetracona dlon. – Ktos tutaj nie lubi helikopterow.

– A moze podczas ladowania w cos uderzyles? Sturgis zrobil urazona mine.

– Podczas ladowania w nic nie uderzam, powtarzam, w nic nie uderzam. – Znalazl to, czego szukal, i wyprostowal sie. – Spojrz, to sam sie przekonasz. Jakis sukinsyn rzucil mlotkiem w wirnik.

Pitt wzial mlotek i uwaznie go obejrzal. Gumowy uchwyt trzonka byl gleboko rozciety w miejscu, gdzie uderzyla go lopatka wirnika.

– I to za wszystko, co dla was zrobilem – powiedzial Sturgis. -

Ladna mi wdziecznosc.

– Przykro mi, Sturgis, ale ty nigdy nie zostaniesz telewizyjnym detektywem. Brak ci analitycznego umyslu i pochopnie wyciagasz falszywe wnioski.

– Daj spokoj, Pitt. Mlotki same sie nie unosza w powietrzu. Ktorys z twoich ludzi musial nim rzucic, kiedy ladowalem.

– Mylisz sie. Zareczam, ze nikogo z moich ludzi nie bylo w poblizu ladowiska w ciagu ostatnich dziesieciu minut. Obawiam sie, ze ten wandal musial przyleciec z toba.

– Masz mnie za glupka? Myslisz, ze nie wiem, czy mam pasazera, czy nie? Poza tym to byloby samobojstwo. Gdyby tym mlotkiem rzucono minute wczesniej, kiedy jeszcze lecialem na wysokosci trzydziestu metrow, to nie mielibyscie co zbierac.

– Uzyles zlej nomenklatury – rzekl Pitt. – To nie byl zwykly pasazer, lecz pasazer na gape. On tez nie jest glupkiem. Zaczekal, az kola dotknely ladowiska, rzucil mlotek i wyskoczyl przez luk ladunkowy. Tylko Bog wie, gdzie sie teraz ukrywa. Dokladne przeszukanie osiemdziesieciu kilometrow ciemnych korytarzy i przedzialow jest niemozliwe.

Twarz Sturgisa nagle pobladla.

– Chryste, on musi byc w helikopterze.

– Nie wyglupiaj sie. Wyskoczyl, jak tylko wyladowales.

– Nie, nie. Z otwartego okna kabiny nie mozna rzucic mlotkiem w wirnik. Z ta ucieczka to tez nie tak.

– A wiec, slucham cie – spokojnie powiedzial Pitt.

– Pokrywa luku przedzialu towarowego jest otwierana i zamykana elektronicznie przelacznikiem w kabinie pilota.

– A jest stamtad jakies inne wyjscie?

– Tylko przez drzwi do kabiny.

Pitt dokladnie obejrzal szczelnie zamknieta pokrywe luku, a potem znow odwrocil sie do Sturgisa.

– Jak nalezy traktowac niepozadanych gosci? Chyba najlepiej bedzie, jezeli poprosimy go, zeby wyszedl na swieze powietrze.

Sturgisowi nogi przyrosly do pokladu, gdy zobaczyl, ze w prawej rece Pitta nagle pojawil sie kolt – czterdziestka piatka z tlumikiem.

– Jasne… pewnie… skoro tak uwazasz.

Sturgis wdrapal sie po drabince do kabiny i nacisnal przelacznik. Zawarczaly silniczki elektryczne, kwadratowa pokrywa luku ladunkowego otworzyla sie i uniosla nad kadlubem helikoptera. Nim zaskoczyly jej podporki, Sturgis zdazyl juz wrocic na poklad statku, przezornie chowajac sie za szerokimi plecami Pitta.

Od otwarcia klapy uplynelo pol minuty. Sturgisowi zdawalo sie, ze minela cala wiecznosc. Pitt ciagle stal bez ruchu i nasluchiwal. Slychac bylo tylko chlupot fal uderzajacych w kadlub, wycie tezejacego wiatru w nadbudowkach „Titanica' i gwar glosow dobiegajacych z sali gimnastycznej, ale te dzwieki w ogole go nie interesowaly. Kiedy stwierdzil, ze nie slyszy zadnych dzwiekow wskazujacych na jakiekolwiek zagrozenie, dopiero wowczas wszedl do helikoptera.

Pociemniale niebo wypelnialo mrokiem wnetrze i Pitt z niepokojem uswiadomil sobie, ze jego sylwetke swietnie widac na tle otwartych drzwi. Na pierwszy rzut oka przedzial towarowy zdawal sie pusty, lecz po chwili poczul klepniecie w ramie i zobaczyl reke Sturgisa wyciagnieta w kierunku brezentu, pod ktorym rysowal sie jakis ludzki ksztalt.

– Polozylem ten brezent, rowno poskladany, nie dalej niz godzine temu – szepnal Sturgis.

Pitt lewa reka blyskawicznie sciagnal brezent, prawa mierzac z kolta.

Na podlodze lezala jakas skulona postac. Osoba ta, ubrana w gruba kurtke, miala nie domkniete oczy, co wskazywalo, ze byla nieprzytomna, a to najwyrazniej wiazalo sie z brzydka krwawiaca rana na glowie, tuz ponad granica wlosow.

Sturgis stal bez ruchu jak wryty, patrzac wytrzeszczonymi oczami, ktore jeszcze nie przyzwyczaily sie do ciemnosci. Pozniej palcami lekko potarl brode i z niedowierzaniem pokrecil glowa.

– Moj Boze – szepnal oszolomiony. – Czy wiesz, kto to jest?

– Wiem – spokojnie odparl Pitt. – Nazywa sie Seagram. Dana Seagram.

58.

Niebo nad „Michailem Kurkowem' gwaltownie pociemnialo – ogromne czarne chmury zgasily wieczorne gwiazdy. Ponownie zerwal sie wiatr, ktory stezal do zawieruchy o predkosci siedemdziesieciu kilometrow na godzine, z wyciem unoszacej na polnocny zachod dlugie pasma piany zmiecionej z grzbietow fal.

W przestronnej sterowni sowieckiego statku bylo cieplo i wygodnie. Prewlow stal obok Parotkina, ktory obserwowal echo „Titanica' na ekranie radaru.

– Kiedy objalem komende na tym statku, sadzilem, ze moje dzialania beda zwiazane z realizacja badan naukowych i prac hydrograficznych – powiedzial Parotkin takim tonem, jakby zwracal sie do ucznia. – Nie bylo mowy o prowadzeniu operacji o charakterze calkowicie militarnym.

Prewlow zaprotestowal podniesieniem reki.

– Prosze nie zapominac, kapitanie, ze okreslenie operacja militarna jest niestosowne. Ta niewielka akcja, ktora wkrotce rozpoczniemy, jest calkowicie legalnym, cywilnym przedsiewzieciem, znanym w krajach zachodnich jako „zmiana kierownictwa'.

– Jawne piractwo jest okresleniem blizszym prawdy – rzekl Parotkin. – A jak nazwiecie tych dziesieciu zolnierzy piechoty morskiej, ktorych byliscie uprzejmi wlaczyc do mojej zalogi, kiedy wychodzilismy z portu?

Вы читаете Podniesc Tytanica
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату