Giordino skoczyl na Sandeckera i sciagnal go w dol rozpaczliwym chwytem obroncy druzyny „Green Bay Packers'. Pozostali ratownicy w ulamku sekundy rozpierzchli sie i padli na ziemie, a za ich przykladem w jednej i tej samej chwili poszli Drummer i Merker, jakby byli ze soba zwiazani.

Huk wystrzalu jeszcze odbijal sie echem w glebi sali, gdy straznicy nabrali zycia i otworzyli ogien z pistoletow maszynowych w ciemnosc za wejsciem do jadalni. Nie odnosilo to zadnego skutku. Pierwszy z nich zostal sciety prawie natychmiast i upadl na twarz. Drugi rzucil pistolet i chwycil sie za szyje, probujac zatamowac tryskajaca z niej fontanne krwi, trzeci zas z wolna osunal sie na kolana, wbijajac tepy wzrok w dwie niewielkie dziurki, ktore nagle powstaly w samym srodku jego kurtki.

Teraz Prewlow zostal sam. Popatrzyl na lezacych straznikow, a potem na Pitta. Mina kapitana wskazywala, ze pogodzil sie z przegrana. Z uznaniem skinal Pittowi glowa, a potem wyjal z kabury pistolet i zaczal strzelac w ciemnosc. Kiedy oproznil magazynek, stal w oczekiwaniu dalszych strzalow i bolu, ktory z pewnoscia po nich nastapi. Nikt jednak nie strzelal. W sali jadalnej zapadla cisza. Wszystko jakby spowolnialo i dopiero wtedy Prewlow zrozumial, ze wcale nie mial zginac.

To byla pulapka, w ktora wpadl naiwnie jak male dziecko.

W glebi duszy uslyszal glos, ktory drwiacym tonem uporczywie powtarzal jedno i to samo nazwisko: „Marganin… Marganin… Marganin…'

67.

Morsy to miesozerne ssaki morskie z pletwiastymi konczynami, lecz widmowe postacie, ktore nagle otoczyly Prewlowa i zabitych straznikow, niezbyt je przypominaly. W tym wypadku morsy to zolnierze Morskich Oddzialow Specjalnych Marynarki Wojennej USA, w skrocie MORS. Ta wszechstronnie wyszkolona elitarna formacja mogla walczyc wszedzie, nawet pod woda i w glebokiej dzungli.

Bylo ich pieciu, ubranych w czarne gumowe skafandry, maski i obcisle buty, podobne do kapci. Ich rysow nie dalo sie rozpoznac, twarze mieli bowiem pomalowane czarna farba, ktora zacierala granice miedzy cialem a skafandrem. Czterech trzymalo w rekach automatyczne pistolety M-24 ze skladanymi kolbami, piaty zas sciskal straszliwego stonera z dwiema lufami. Jeden z morsow podszedl do Pitta i Dany. Pomogl im wstac.

– O Boze! – jeknela Dana. – Caly miesiac bede miala siniaki.

Przez jakies piec sekund masowala sobie obolale cialo zapominajac, ze jest ubrana jedynie w rozpieta kurtke Pitta. Kiedy wreszcie zdala sobie z tego sprawe i zobaczyla martwych straznikow, ktorzy lezeli w dziwacznych pozach, jej glos przeszedl w szept:

– O, cholera… o, cholera…

– Chyba mozna powiedziec, ze nasza dama przezyla – powiedzial Pitt, usmiechajac sie polgebkiem.

Uscisnal wyciagnieta dlon morsa i przedstawil go Sandeckerowi, ktory niepewnie opieral sie na ramieniu Giordina.

– Admirale Sandecker, oto nasz wybawca, porucznik Fergus z Morskich Oddzialow Specjalnych Marynarki Wojennej Stanow Zjednoczonych.

Kiedy Fergus elegancko zasalutowal, Sandecker odpowiedzial mu skinieniem glowy, puscil ramie Giordina i wyprezyl sie jak struna.

– A statek, poruczniku? Kto nim dowodzi?

– Jesli sie nie myle, panie admirale, to pan… Przerwala mu seria z pistoletu maszynowego gdzies w przepastnym wnetrzu wraku.

– To ostatni uparty maruder – powiedzial Fergus z usmiechem, ktorego nie sposob bylo nie zauwazyc. Biale zeby zaswiecily jak neon o polnocy. – Statkowi juz nic nie grozi, panie admirale. Gwarantuje.

– A obsluga pomp?

– Cala i zdrowa powrocila do pracy.

– Ilu ludzi macie pod swoja komenda?

– Dwie druzyny, panie admirale. W sumie dziesieciu, lacznie ze mna.

Sandecker uniosl brwi.

– Tylko dziesieciu, powiadacie?

– Do takiej akcji zwykle uzywamy jednej druzyny – odparl Fergus rzeczowo – ale admiral Kemper uznal, ze na wszelki wypadek lepiej bedzie podwoic nasze sily.

– Widze, ze Marynarka Wojenna zrobila pewne postepy od czasu, gdy ja w niej sluzylem – z humorem zauwazyl Sandecker.

– Sa jakies straty? – spytal Pitt.

– Piec minut temu bylo dwoch rannych, nic powaznego, i jeden zaginiony.

– Skad sie tu wzieliscie? – spytal Merker, patrzac zlym okiem ponad ramieniem czujnego morsa. – Przeciez w poblizu nie bylo zadnego statku, nie zauwazylismy tez zadnego samolotu. Jak…

Fergus pytajaco spojrzal na Dirka Pitta, ktory skinal glowa.

– Poruczniku, mozecie wyjasnic naszemu bylemu koledze te proste sprawy. Bedzie mial czas przemyslec sobie wasza odpowiedz w celi smierci.

– Dostalismy sie na poklad bardzo trudna droga – usluznie odparl Fergus. – Pietnascie metrow pod powierzchnia oceanu opuscilismy atomowa lodz podwodna przez wyrzutnie torped. Wlasnie wtedy zaginal jeden z moich ludzi. Morze bylo wzburzone jak diabli. Jakas fala musiala cisnac nim o burte „Titanica', kiedy kolejno wspinalismy sie po drabinkach, ktore spuscil nam pan Pitt.

– Dziwne, ze nikt inny nie zauwazyl, jak wchodziliscie na poklad – mruknal Spencer.

– Nie ma sie czemu dziwic – rzekl Pitt. – Kiedy ja pomagalem porucznikowi Fergusowi i jego ludziom wejsc od rufy na poklad ladunkowy, a pozniej prowadzilem ich do kabiny na pokladzie C, ktora dawniej nalezala do szefa stewardow, to wy wszyscy czekaliscie w sali gimnastycznej na moja wzruszajaca mowe o poswieceniu.

Spencer pokrecil glowa.

– Opowiedz, jak pewnego razu zrobiles ze wszystkich wariatow.

– Musze ci to przyznac, wykiwales nas – dodal Gunn.

– Jak juz o tym mowa, to Rosjanie omal nie pobili nas na glowe.

Nie spodziewalismy sie, ze rozpoczna gre, zanim sztorm ucichnie. Ich wejscie na poklad bylo mistrzowskim posunieciem. I prawie sie udalo. Tylko admiral, Giordino i ja wiedzielismy o obecnosci morsow, ale gdyby ktorys z nas trzech nie uprzedzil porucznika, to Fergus nie wiedzialby, kiedy zaatakowac.

– Musze przyznac, przez chwile obawialem sie, ze wlasnie do tego doszlo – rzekl Sandecker. – Giordino i ja bylismy wiezniami Prewlowa, a o Pitcie sadzono, ze zginal.

– Tylko Bog wie, co by sie stalo – powiedzial Pitt. – Gdyby helikopter sie nie zaklinowal, to w tej chwili spalbym sobie wiecznym snem na dnie morza.

– Faktycznie – wtracil Fergus. – Pan Pitt wygladal jak smierc na choragwi, kiedy wszedl do kabiny szefa stewardow. Twardy z niego facet. Przemoczony, z rozcieta glowa, a mimo to uparl sie i poprowadzil nas przez to plywajace muzeum, az znalezlismy waszych radzieckich gosci.

Dana spojrzala na Pitta dziwnym wzrokiem.

– Jak dlugo stales ukryty w ciemnosciach przed tym swoim entree?

Pitt usmiechnal sie filuternie.

– Minute przed twoim striptizem.

– Ale z ciebie dran. Stales sobie tam, a ja robilam z siebie idiotke! – wybuchnela. – Pozwoliles im gapic sie na mnie jak na wolowine u rzeznika.

– Wykorzystalem cie, moja droga, z koniecznosci. Kiedy w sali gimnastycznej znalazlem cialo Woodsona i rozbita radiostacje, nie potrzebowalem Cyganki, ktora by mi powiedziala, ze chlopcy z Ukrainy weszli na statek. Wrocilem po Fergusa i jego ludzi, a potem zaprowadzilem ich do kotlowni, przypuszczajac, ze Rosjanie juz pilnuja obslugi pomp. Mialem racje. Przede wszystkim nalezalo zalatwic sprawy najwazniejsze. Kto ma w swoim reku pompy, ten panuje nad wrakiem. Kiedy zobaczylem, ze bede bardziej przeszkadzal, niz pomagal w walce ze straznikami, pozyczylem sobie jednego morsa i zaczalem was szukac. Przewedrowalismy pol statku, nim w koncu uslyszelismy glosy dochodzace z jadalni. Wtedy wyslalem morsa po posilki.

– A wiec to byla gra na zwloke – stwierdzila Dana.

Вы читаете Podniesc Tytanica
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату