Widok „Titanica' w ogromnym kanionie suchego doku przyprawial o zawrot glowy.
Halasliwe prace juz sie zaczely. Spawacze atakowali palnikami zablokowane korytarze i zejsciowki. Nitowacze walili w pokiereszowany kadlub, usuwajac tymczasowe uszczelnienia z poszarpanych rozdarc ponizej linii wodnej. Pod niebo wznosily sie dwa wysokie dzwigi, ktore w stalowych zebach chwytakow wyciagaly zlom z ciemnych ladowni „Titanica'.
Pitt zdawal sobie sprawe, ze po raz ostatni oglada sale gimnastyczna i gorny poklad. Zegnal sie z kawalkiem mijajacego zycia jak w sylwestrowa noc, stojac tam i wspominajac pot wylany podczas wydobywania wraku, krew i poswiecenie ludzi, watle nadzieje, ktore ostatecznie doprowadzily ich do celu. Wszystko to juz nalezalo do przeszlosci. Wreszcie ocknal sie z zamyslenia, zszedl glowna klatka schodowa i odnalazl droge do dziobowej ladowni na pokladzie G.
Wszyscy juz tam byli, ubrani w srebrzyste kaski ochronne, w ktorych wygladali dziwnie obco. Gene Saegram, mizerny i roztrzesiony, nieustannie chodzil w te i we w te. Mel Donner ocieral pot z karku i policzkow, nerwowo zerkajac na Seagrama zatroskanym wzrokiem. Herb Lusky, mineralog Sekcji Meta, stal w pogotowiu ze sprzetem do analiz. Admiralowie Sandecker i Kemper rozmawiali ze soba przyciszonymi glosami w kacie mrocznej ladowni.
Pitt ostroznie obchodzil pogiete i skrecone wsporniki grodzi, lezace na wypaczonym dnie wraku, az znalazl sie za plecami stoczniowca, ktory mozolnie przecinal palnikiem masywny zawias drzwi skarbca. Pitta ogarnely ponure mysli, gdy uswiadomil sobie, ze za kilka minut ujrzy jego tajemnicze wnetrze. Nagle wydalo mu sie, ze wokol powialo lodowatym chlodem, i zaczal go ogarniac strach przed otwarciem skarbca.
Jakby dzielac jego obawe, pozostali mezczyzni w wilgotnej ladowni umilkli i skupili sie przy nim w niespokojnym oczekiwaniu.
Wreszcie robotnik wylaczyl palnik i podniosl oslone twarzy.
– Jak to wyglada? – spytal Pitt.
– To stara solidna robota – odparl robotnik. – Wycialem palnikiem mechanizm zamykajacy i zawiasy, ale drzwi ciagle sie trzymaja.
– Co teraz?
– Przywiazemy do nich line i sprobujemy je otworzyc za pomoca dzwigu. Miejmy nadzieje, ze sie uda.
Prawie godzine robotnicy zmagali sie z lina o srednicy pieciu centymetrow, by wsadzic ja do ladowni i przywiazac do drzwi skarbca. Kiedy juz sie z tym uporali, operator dzwigu otrzymal sygnal za posrednictwem radiotelefonu i lina zaczela sie powoli prostowac, a potem napinac. Nikogo nie trzeba bylo namawiac do wycofania sie, wszyscy bowiem wiedzieli, ze gdyby sie zerwala, to jej nagle uwolniony koniec moglby rozciac czlowieka na dwoje.
Slyszeli, jak w oddali silnik dzwigu zwieksza obroty. Przez dlugie sekundy napieta lina wibrowala, trzeszczac pod ogromnym obciazeniem, lecz drzwi ani drgnely. Nie zwazajac na niebezpieczenstwo, Pitt podszedl blizej. Drzwi zdawaly sie rownie oporne jak stalowe sciany skarbca.
Operator dzwigu poluzowal line, by jeszcze bardziej zwiekszyc obroty silnika, a potem znow wlaczyl sprzeglo i lina z brzekiem sie naprezyla. Mezczyznom, ktorzy w milczeniu wszystko obserwowali, wydawalo sie niepojete, ze stare zardzewiale zelastwo moze sie opierac tak ogromnej sile, a jednak najwyrazniej tak bylo. I wtedy przy gornej krawedzi drzwi skarbca pojawila sie szparka cieniutka jak wlos, potem dwie inne wzdluz bokow, a w koncu jeszcze jedna od dolu. Nagle z rozdzierajacym zgrzytem drzwi niechetnie ustapily, odslaniajac wnetrze wielkiego szescianu ze stali.
Z czarnej czelusci nie wyplynela nawet kropelka wody. Skarbiec zachowal szczelnosc przez caly czas dlugiego lezenia na dnie morza.
Nikt sie nie poruszyl. Wszyscy zastygli niby wrosnieci w ziemie i jak zahipnotyzowani wpatrywali sie w odstreczajacy czarny kwadrat. Z wnetrza wydobywal sie stechly odor.
Pierwszy odzyskal mowe Lusky.
– O Boze, co to? Co u licha tak smierdzi?
– Zorganizujcie jakies swiatlo – rzekl Pitt do jednego z robotnikow.
Ktos podal mu latarke. Pitt wlaczyl ja i skierowal strumien swiatla do wnetrza skarbca.
Zobaczyli dziesiec drewnianych skrzynek, zabezpieczonych mocnymi skorzanymi pasami. Dostrzegli jeszcze cos i na ten widok ich twarze pokryla upiorna bladosc. Byly to zmumifikowane szczatki ludzkie.
78.
Czlowiek ten lezal w kacie skarbca; mial wpadniete oczy z opuszczonymi powiekami i poczerniala skore, ktora wygladala jak stara papa na dachu magazynu. Skurczone miesnie przylegaly do szkieletu, pokrytego od stop do glow nalotem wskutek rozwoju bakterii. Przypominalo to kromke splesnialego chleba. Jedynie siwe wlosy na glowie i brodzie zachowaly sie w idealnym stanie. Szczatki lezaly w kaluzy lepkiej cieczy, ktora nasycala wilgocia powietrze, tak jakby ktos wylal kubel wody na sciany skarbca.
– Ten czlowiek wciaz jest mokry – mruknal Kemper z mina pelna odrazy. – Jak to mozliwe po takim czasie?
– Ponad polowe wagi ludzkiego ciala stanowi ciezar zawartej w nim wody – spokojnie odparl Pitt. – Wewnatrz skarbca bylo po prostu za malo powietrza, zeby wszystkie plyny wyparowaly.
Donner z obrzydzeniem odwrocil sie od tego makabrycznego widoku.
– Kto to byl? – wykrztusil walczac z nudnosciami. Pitt obojetnie spojrzal na mumie.
– Sadze, ze Joshua Hays Brewster.
– Brewster? – szepnal Seagram, patrzac dzikim wzrokiem, w ktorym malowalo sie przerazenie.
– A dlaczego nie? – odparl Pitt. – Ktoz inny wiedzialby, co znajduje sie w skarbcu?
Admiral Kemper pokrecil glowa.
– Wyobrazacie sobie – rzekl glosem pelnym szacunku – jak straszna musiala byc smierc w tych ciemnosciach, gdy statek tonal w oceanie.
– Nawet nie chce o tym myslec – powiedzial Donner. – Juz i tak pewnie bede mial koszmarne sny co najmniej przez miesiac.
– To musialo byc okropne – wykrztusil Sandecker. Badawczo przyjrzal sie posmutnialemu Pittowi, ktory stal z mina czlowieka dobrze poinformowanego. – Wiedziales o tym?
Pitt skinal glowa.
– Komandor Bigalow mnie uprzedzil.
Sandecker utkwil w nim wymowne spojrzenie, lecz Pitt udal, ze tego nie widzi, i zwrocil sie do jednego ze stoczniowcow:
– Zadzwoncie do biura koronera i powiedzcie im, zeby przyjechali zabrac zwloki. Potem wszyscy wyjdziecie i nie wrocicie, dopoki wam nie powiem.
Stoczniowcow nie trzeba bylo ponaglac. Znikneli z ladowni jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki.
Seagram chwycil Lusky'ego za ramie tak mocno, ze mineralog az podskoczyl.
– Dobra, Herb, teraz kolej na ciebie.
Lusky z wahaniem wszedl do skarbca, przekroczyl mumie i otworzyl jedna skrzynke z ruda. Potem rozstawil swoj sprzet i zaczal analizowac probke. Po jakims czasie, ktory ludziom czekajacym na zewnatrz wydawal sie wiecznoscia, podniosl wzrok pelen zdumienia i niedowierzenia.
– To jest bez wartosci. Podszedl do niego Seagram.
– Powtorz.
– To jest bez wartosci. W tym nie ma nawet najmniejszego sladu bizanium.
– Otworz nastepna skrzynke – goraczkowo wysapal Seagram.
Lusky skinal glowa i zabral sie do pracy. Ta sama historia powtorzyla sie z druga skrzynka i dalszymi, az w koncu zawartosc wszystkich dziesieciu lezala na podlodze.
Lusky wygladal, jakby dostal apopleksji.
– Smieci… same smieci… – belkotal. – Nic, tylko zwykly zwir, jakiego uzywa sie do budowy drog.
Kiedy ucichl chrapliwy glos oszolomionego mineraloga, w ladowni „Titanica' zapadlo milczenie. Oniemialy Pitt wbil tepy wzrok w podloge. Wszyscy wpatrywali sie w zwir i rozbite skrzynki, starajac sie pojac straszliwa