z gazet artykulow. Pittowi niewiele powiedzialy zalatujace stechlizna archiwa akt dawnych.
ZNALEZIONO DWOCH ZABITYCH AMERYKANOW – odnotowaly na ostatnich stronach gazety w Glasgow 7 kwietnia 1912 roku. Pozbawione szczegolow artykuly byly zakopane tak gleboko, jak ciala dwoch gornikow z Kolorado, Johna Caldwella i Thomasa Price'a, na jednym z miejscowych cmentarzy.
Ich groby na malym przykoscielnym cmentarzyku nie daly Pittowi nic poza nazwiskami i data smierci. To samo z grobami Charlesa Widneya, Waltera Schmidta i wamera O'Deminga. Nie mogl znalezc sladu Alvina Coultera.
Pittowi nie udalo sie tez odszukac miejsca ostatniego spoczynku Vernona Halla. Gdzie zginal? Gdzies na Nizinie Hampshire, czy moze na bruku jakiejs bocznej uliczki w samym Southampton?
Katem oka Pitt dostrzegl znak informujacy, ze do Southampton pozostalo dwadziescia kilometrow.
Machinalnie prowadzil samochod. Droga skrecila i teraz biegla rownolegle do malowniczego szemrzacego strumienia Itchen, ktory byl znany w calej Anglii z bojowych pstragow, ale Pitt ich nie zauwazyl. Daleko przed soba, za szmaragdowozielonymi polami nadbrzeznej rowniny, dojrzal niewielkie miasteczko i postanowil zrobic tam postoj na sniadanie.
Nagle cos go zaalarmowalo. Nacisnal hamulec, lecz zrobil to zbyt gwaltownie i samochod z zablokowanymi kolami obrocil sie dokladnie o trzysta szescdziesiat stopni, zatrzymujac wprawdzie przodem na poludnie, ale zanurzony po osie w miekkim blocie przydroznego rowu.
Nim samochod calkowicie sie zatrzymal, Pitt otworzyl drzwi i wyskoczyl. Jego buty natychmiast zapadly sie w bloto i nie mozna bylo ich wyciagnac, wiec wysunal z nich stopy i w samych skarpetkach pobiegl droga w kierunku, z ktorego nadjechal.
Zatrzymal sie przy niewielkim znaku obok drogi. Napis czesciowo przyslanialo rosnace nie opodal drzewko. Jakby w obawie, ze spotka go kolejne rozczarowanie, powoli rozsunal galezie i nagle wszystko stalo sie calkiem jasne. Oto mial przed soba klucz do zagadki Joshui Haysa Brewstera i bizanium. Pitt stal w mocno zacinajacym deszczu ze swiadomoscia, ze nic nie poszlo na marne.
81.
Marganin siedzial na lawce kolo fontanny na placu Swierdlowa, naprzeciwko Teatru Wielkiego, i czytal gazete. Poczul lekkie drgnienie i bez patrzenia zorientowal sie, ze ktos zajal wolne miejsce obok niego.
Grubas w wymietym garniturze rozsiadl sie wygodnie i obojetnie jadl jablko.
– Gratuluje awansu, komandorze – mruknal miedzy kesami.
– Biorac pod uwage rozwoj wypadkow – powiedzial Marganin nie opuszczajac gazety – admiral Slojuk nie mogl zrobic mniej.
– A twoje obecne stanowisko… kiedy Prewlow zostal usuniety?
– Po zdradzie zacnego kapitana to logiczne, ze mnie mianowano szefem Wydzialu Analiz Wywiadu Zagranicznego na jego miejsce. To bylo oczywiste.
– Ciesze sie, ze lata naszej pracy przyniosly takie dywidendy. Marganin odwrocil kartke.
– Dopiero uchylilismy drzwi. Prawdziwe dywidendy jeszcze przed nami.
– Teraz musimy dzialac ostrozniej niz kiedykolwiek przedtem.
– Mam taki zamiar – rzekl Marganin. – Sprawa Prewlowa bardzo podkopala wiarygodnosc Marynarki Wojennej na Kremlu. W glebokiej tajemnicy ponownie sprawdza sie wszystkich pracownikow wywiadu marynarki. Uplynie wiele czasu, nim zaskarbie sobie takie zaufanie, jakim cieszyl sie kapitan Prewlow.
– Postaramy sie troche to przyspieszyc – powiedzial grubas udajac, ze polyka spory kawal jablka. – Kiedy stad odejdziesz, wmieszasz sie w tlum przy wejsciu do metra po przeciwnej stronie ulicy. Jeden z naszych ludzi, specjalista od pozbawiania portfeli tych, ktorzy niczego nie podejrzewaja, zrobi cos wrecz przeciwnego i dyskretnie wlozy ci do kieszeni koperte. Znajdziesz w niej protokol ostatniej narady szefa sztabu Marynarki Wojennej Stanow Zjednoczonych z kapitanami okretow.
– Calkiem niezly material.
– Protokol jest sfalszowany. Sprawia wrazenie bardzo waznego, ale zostal dokladnie przeredagowany dla zmylenia twoich przelozonych.
– Przekazywanie falszywych dokumentow moze mi nie wyjsc na dobre.
– Spokojnie – odparl grubas. – Jutro o tej samej porze agent KGB otrzyma te same materialy. KGB uzna je za prawdziwe. Poniewaz ty przekazesz swoje informacje o dwadziescia cztery godziny wczesniej niz oni, urosniesz w oczach admirala Slojuka.
– Bardzo sprytnie – stwierdzil Marganin. – Masz jeszcze cos?
– To nasze pozegnanie – mruknal grubas.
– Pozegnanie…?
– Juz wystarczajaco dlugo bylem twoja skrzynka kontaktowa. Zbyt dlugo. Obecnie zagrazaloby to naszemu bezpieczenstwu. Twojemu i mojemu.
– Kto sie bedzie ze mna kontaktowal?
– W dalszym ciagu mieszkasz w koszarach marynarki? – odpowiedzial grubas pytaniem na pytanie.
– Koszary pozostana moim domem. Nie chce wzbudzac podejrzen wystawnym trybem zycia i luksusowym mieszkaniem jak Prewlow. Dalej bede prowadzil spartanska egzystencje na miare pensji, jaka wyplaca mi radziecka marynarka.
– Dobrze. Juz wyznaczono mojego nastepce. Jest nim ordynans, ktory sprzata kwatery oficerskie w twoich koszarach.
– Bedzie mi ciebie brakowalo, staruszku – powoli rzekl Marganin.
– Mnie ciebie lowniez.
Na dluzsza chwile zapadlo milczenie. Potem grubas odezwal sie po raz ostatni.
– Niech cie Bog blogoslawi, Harry – powiedzial przyciszonym glosem.
Kiedy Marganin poskladal i odlozyl gazete, grubasa juz nie bylo.
82.
– Mamy wyladowac tam, po prawej stronie – powiedzial pilot helikoptera. – Usiade na tamtym pastwisku, tuz za droga prowadzaca na cmentarz.
Sandecker spojrzal w okno. Byl szary, pochmurny ranek i nizej polozone tereny niewielkiej wioski pokrywala mgla. Miedzy nielicznymi zabudowaniami o osobliwym wygladzie biegla pusta droga, obramowana po obu stronach malowniczym kamiennym murkiem. Admiral zesztywnial, kiedy pilot w glebokim skrecie mijal wieze kosciola.
Sandecker spojrzal na siedzacego obok Donnera, ktory patrzyl prosto przed siebie. Miejsce kolo pilota zajmowal Sid Koplin. Mineraloga wezwano powtornie, by wykonal swoje ostatnie zadanie dla Sekcji Meta, gdyz Herb Lusky jeszcze nie mogl odbyc takiej podrozy ze wzgledu na stan zdrowia.
Sandecker poczul lekki wstrzas, kiedy helikopter dotknal plozami ziemi. W chwile pozniej pilot wylaczyl silnik i lopatki wirnika przestaly sie obracac.
– Jestesmy na miejscu, panie admirale – powiedzial.
W naglej ciszy, jaka zapanowala po locie, jego glos wydal sie zbyt donosny.
Sandecker skinal glowa i wysiadl bocznymi drzwiami. Pitt juz na niego czekal i podszedl z wyciagnieta reka.
– Witaj w Southby, admirale – powiedzial z usmiechem.
Sandecker rowniez sie usmiechnal, sciskajac dlon Pitta, ale mine mial powazna.
– Nastepnym razem, kiedy znikniesz nie zawiadamiajac mnie o swoich zamiarach, to cie wywale.
Pitt udal obrazonego, odwrocil sie i przywital Donnera.
– Mel, milo cie widziec.
– Ja tez sie ciesze – odparl Donner serdecznym tonem. – Chyba juz znasz Sida Koplina.