Bourne napisal liczby, rozluzniwszy dlon tak, aby pisac swobodnie. Wreczyl blankiet urzednikowi, ktory spojrzal nan uwaznie, wstal z krzesla i gestem reki wskazal rzad waskich drzwi z matowymi okienkami.

– Zechce pan poczekac w pokoju numer cztery, sir. Za chwile ktos pana obsluzy.

– W pokoju numer cztery?

– Czwarte drzwi po lewej stronie. Zamkna sie automatycznie.

– Czy to konieczne?

Urzednik spojrzal na niego z zaskoczeniem w oczach.

– Czy konieczne? Postepujemy zgodnie z pana wlasnym zyczeniem, sir – powiedzial grzecznie, choc pod warstewka uprzejmosci kryly sie nutki zdziwienia. – Jest pan wlascicielem konta z trzyzerowym szyfrem. W Gemeinschaft panuje obyczaj, ze wlasciciele takich kont uprzedzaja nas o wizycie telefonicznie, tak abysmy mogli udostepnic im na czas osobne wejscie.

– Tak, wiem o tym – sklamal Bourne z obojetnoscia, ktorej nie czul. – Ale bardzo sie spieszylem.

– Przekaze to Weryfikacji, prosze pana.

– Weryfikacji?! – Pan J. Bourne z Nowego Jorku nie potrafil sie powstrzymac; w ustach urzednika slowo „weryfikacja” zabrzmialo jak ostrzezenie.

– Oddzialowi Weryfikacji Podpisow, sir. – Krotko ostrzyzony mezczyzna poprawil okulary; zrobil jednoczesnie krok w strone biurka, zawiesil dlon tuz nad rzedem przelacznikow na blacie, a ruch reki mial to zakamuflowac. – Proponuje, by zaczekal pan w pokoju numer cztery.

Teraz propozycja nie byla juz propozycja, bardziej rozkazem rzuconym przez czujnego pretoriana.

– Czemu nie? Prosze im tylko powiedziec, zeby sie pospieszyli, dobrze?

Bourne podszedl do czwartych drzwi, otworzyl je i wszedl do srodka. Drzwi zamknely sie za nim z charakterystycznym szczekiem zamka. Spojrzal na matowa szybe. Szklo nie bylo zwyklym szklem. Tuz pod powierzchnia dostrzegl misterna siec cieniutkich drucikow i wiedzial, ze gdyby peklo, bez watpienia wlaczylby sie system alarmowy – znalazl sie w pulapce bez wyjscia. Czekal, az go wezwa.

Niewielki pokoj urzadzono ze smakiem: boazeria na scianach, dwa skorzane fotele jeden obok drugiego, naprzeciwko mala sofa i kilka antycznych stoliczkow. Dalej ujrzal inne drzwi, jakze rozne od tych, ktorymi wchodzil – lsnily szarym odcieniem stali. Na stoliczkach zobaczyl swieze czasopisma i gazety w trzech wersjach jezykowych. Usiadl i wzial do reki paryskie wydanie „Herald-Tribune”. Czytal drobny druk, lecz nie rozumial, co czyta. Zaraz go poprosza, zaraz, za chwile – jego rozgoraczkowany umysl opracowywal strategie postepowania. Strategie nie podparta zadnymi wspomnieniami z przeszlosci, strategie wspomagana instynktem.

W koncu stalowe drzwi rozwarly sie i w progu stanal wysoki, szczuply mezczyzna o orlim nosie. Mial szare, nadzwyczaj starannie uczesane wlosy i patrycjuszowska twarz czlowieka chetnie sluzacego rada innemu patrycjuszowi, ktory znalazl sie w klopocie. Wyciagnal reke. Uzywal wytwornej angielszczyzny, nieco przeslodzonej intonacja rodowitego Szwajcara.

– Jakze milo mi pana widziec. Prosze wybaczyc zwloke, jednakze sytuacja byla nader komiczna, doprawdy…

– Ach tak…

– Zdaje sie, ze wystraszyl pan naszego urzednika, pana Koeniga. Niezbyt czesto wlasciciel konta z trzyzerowym szyfrem sklada nam wizyty bez uprzedzenia, a to wytracilo go z rownowagi. Rozumie pan, wieloletnia rutyna: kazde odstepstwo od utartego zwyczaju psuje mu dzien. Lecz z drugiej strony kazde odstepstwo od rutyny czyni moj dzien bardziej przyjemnym. Nazywam sie Walther Apfel. Prosze, pan bedzie laskaw.

Urzednik zwolnil uscisk dloni i wskazal Bourne’owi stalowe drzwi. Pomieszczenie, do ktorego weszli, mialo ksztalt litery „V” i stanowilo przedluzenie pokoju-pulapki, gdzie Bourne czekal na wezwanie. Znow ciemna boazeria, ciezkie, wygodne meble i szerokie biurko ustawione przy jeszcze szerszym oknie wychodzacym na Bahnhofstrasse.

– Przykro mi, ze go zdenerwowalem – odezwal sie Bourne. – Wszystko przez brak czasu.

– Tak, wspominal o tym. – Apfel obszedl biurko dookola i ruchem glowy wskazal skorzany fotel. – Prosze, zechce pan spoczac. Jedna, dwie formalnosci i natychmiast przystepujemy do interesow. – Usiedli i w tej samej chwili Apfel wzial z blatu biala kartke na sztywnej podkladce. Wychylil sie zza biurka i wreczyl ja klientowi, i tym razem firmowy papier byl poliniowany, lecz zamiast dwoch linii Bourne ujrzal linii dziesiec. Zaczynaly sie tuz pod naglowkiem z nazwa banku, konczyly tuz nad dolna krawedzia kartki. – Panski podpis, prosze. Wystarczy, jesli zechce pan podpisac sie piec razy.

– Nie bardzo rozumiem. Przed chwila zlozylem juz podpis.

– Tak, podpis jak najbardziej zadowalajacy, oczywiscie, sir. Oddzial Weryfikacji to potwierdzil.

– Po coz wiec mam podpisywac sie znowu?

– Podpis mozna wycwiczyc do takiej perfekcji, ze kazda literka bedzie do przyjecia. Jednakze jego kilkakrotne powtorzenie uwidoczni odchylenia od normy, a czytnik grafologiczny natychmiast je wychwyci. Rzecz jasna, jesli podpis nie jest autentyczny. Ale prosze sie tym nie niepokoic. – Apfel usmiechnal sie i polozyl pioro na krawedzi biurka. – Szczerze mowiac, jestem pewien, ze to nie wchodzi w gre, lecz Herr Koenig nalega.

– Ostrozny z niego czlowiek – rzekl Bourne.

Ujal pioro i zaczal pisac. Konczyl wlasnie czwarty podpis, kiedy bankier powiedzial:

– To wystarczy. Reszta bedzie tylko strata czasu. – Wyciagnal reke po podkladke. – Oddzial Weryfikacji stwierdzil, ze panski podpis miesci sie absolutnie w granicach normy. Po otrzymaniu tego dokumentu przesla tu panskie dossier. – Wsunal kartke w otwor metalowej kasetki po prawej stronie biurka i nacisnal guzik. Z kasetki blysnal promien ostrego swiatla. Blysnal i zgasl. – To urzadzenie wysyla podpisy bezposrednio do czytnika – mowil dalej Apfel. – Czytnik jest, oczywiscie, odpowiednio zaprogramowany. Ale uwazam, ze w sumie to troszke niemadre. Przeciez nikt wiedzacy o srodkach ostroznosci, jakie podejmujemy, nie zgodzilby sie na skladanie dodatkowych podpisow. To znaczy w przypadku, gdyby ktos podszywal sie pod autentycznego wlasciciela konta.

– Dlaczego nie? Skoro zaszedl juz tak daleko, dlaczego mialby nie zaryzykowac?

– W gabinecie znajduja sie tylko jedne drzwi: jedno wejscie, jedno wyjscie. Musial pan slyszec trzask zamka w poczekalni.

– Tak, widzialem tez druciana siateczke w szybie – odparl Bourne.

– Zatem juz pan wszystko rozumie. Wystarczy stwierdzic, ze mamy do czynienia z oszustem i oszust tkwi w pulapce.

– A gdyby mial bron?

– Pan jej nie ma.

– Nikt mnie nie obszukiwal.

– Winda pana obszukala. Dokladnie, z czterech stron. Gdyby byl pan uzbrojony, dzwig stanalby miedzy pierwszym a drugim pietrem.

– Wszyscy tu jestescie ostrozni.

– Staramy sie, prosze pana. – Zadzwonil telefon. Apfel podniosl sluchawke. – Tak? Prosze wejsc. – Zerknal na Bourne’a. – Sa panskie dokumenty.

– Szybko.

– Herr Koenig przygotowal je znacznie wczesniej; czekal tylko na potwierdzenie danych z czytnika. – Apfel otworzyl szuflade i wyjal pek kluczy. – Jestem pewien, ze Koenig jest rozczarowany. Byl przekonany, ze cos tu nie gra.

Stalowe drzwi otworzyly sie i do pokoju wkroczyl Herr Koenig z czarnym metalowym pojemnikiem w reku. Umiescil go na biurku obok tacy, na ktorej stala butelka perrier i dwie szklanki.

– Czy zadowolony pan z pobytu w Zurychu? – zapytal Apfel, by przerwac cisze.

– O tak. Mam pokoj z widokiem na jezioro. To ladny widok. Bardzo spokojny, odprezajacy.

– Wspaniale – powiedzial bankier, napelniajac woda szklanke Bourne’a. Koenig wyszedl. Drzwi zamknely sie i Apfel wrocil do spraw waznych. – Oto panskie dokumenty, sir – mowil, dobierajac odpowiedni klucz. – Czy mam otworzyc zamek, czy zyczy pan sobie zrobic to osobiscie?

– Tak, prosze, niech pan otworzy wieko. Bankier zerknal na Bourne’a znad peku kluczy.

– Powiedzialem „zamek”, nie „wieko”, sir. Nie jestem do tego upowazniony, nie chcialbym rowniez ponosic az takiej odpowiedzialnosci.

– Dlaczego?

Вы читаете Tozsamosc Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату