– Otoz to. – Washburn przerzucil kciukiem spiete kartki notatek. – Spisalem kilkaset uwag. Mam tutaj i zapiski typowo medyczne – dawkowanie, czas, reakcje i temu podobne – ale glownie obserwacje dotycza ciebie jako czlowieka. Slow, jakich uzywasz, slow, na ktore reagujesz, zwrotow, ktore stosujesz swiadomie i kiedy mowisz przez sen; sa tu takze fragmenty z twoich majakow, gdy byles nieprzytomny – o ile udalo mi sie zapisac je poprawnie. Jak mowisz, jak chodzisz, jak naprezasz miesnie ciala, kiedy jestes czyms zaskoczony lub gdy widzisz cos, co cie interesuje – to rowniez tu mam. Wydajesz sie nabity sprzecznosciami. Tuz pod powierzchnia twojego „ja” czai sie przemoc. Prawie zawsze ja kontrolujesz, ale ona tam jest i stale czyha. Jest tez i zaduma, melancholia. Cierpisz z tego powodu, mimo to rzadko dajesz upust zlosci wywolanej bolem.
– Chyba zaraz dam – odezwal sie Jean-Pierre. – Te slowa, zwroty, wyrazenia – ile razy to przerabialismy?
– I bedziemy przerabiac dalej – przerwal mu lekarz – tak dlugo, jak dlugo twoje postepy beda widoczne.
– Nie zdawalem sobie sprawy, ze zrobilem jakies postepy.
– Nie w tym sensie, ze udalo ci sie przypomniec, jak sie nazywasz, czy jaki wykonywales zawod. Ale ciagle dowiadujemy sie, w jakich sytuacjach czujesz sie najlepiej, z czym sobie najlepiej radzisz, i to budzi lek.
– Lek?
– Pozwol, ze dam ci przyklad. – Washburn odlozyl notatki i wstal. Podszedl do prymitywnie skleconego kredensu przy scianie, otworzyl szuflade i wydostal zen duzy automatyczny rewolwer. Czlowiek, ktory nie wiedzial, kim jest, znieruchomial spiety. Washburn byl na taka sytuacje przygotowany. – Nigdy nim sie nie poslugiwalem – wyjasnil – chyba nawet nie wiedzialbym, jak to sie robi. Ale mieszkam ostatecznie w porcie. – Usmiechnal sie i nagle, bez ostrzezenia, rzucil bron w strone mezczyzny na krzesle; ten chwycil ja w powietrzu chwytem pewnym, miekkim i plynnym. – Rozloz go – rzekl Washburn. – Tak to sie chyba mowi, prawda? – Co?
– Rozloz go! No!
Pacjent doktora Washburna spojrzal na rewolwer, i naraz, w ciszy, jego dlonie i palce zaczely wprawnie manipulowac bronia. Nie minelo trzydziesci sekund i rewolwer byl rozebrany na czesci. Mezczyzna podniosl wzrok.
– Rozumiesz? – spytal doktor. – Wsrod innych umiejetnosci posiadasz niezwykla znajomosc broni palnej.
– Wojsko? – Jean-Pierre stal sie znow czujny i spiety.
– W najwyzszym stopniu nieprawdopodobne – odrzekl Washburn. – Pamietasz, kiedy odzyskales przytomnosc i rozmawialismy po raz pierwszy, mowilismy o zebach, o twoim dentyscie. Otoz zapewniam cie, ze twoj dentysta nie jest wojskowym, i, rzecz jasna, zabiegi chirurgiczne, jakie przechodziles, calkowicie wykluczaja wszelkie powiazania z wojskiem.
– W takim razie co?
– Zostawmy to na chwile i wrocmy do tego, co sie wydarzylo. Zajmowalismy sie umyslem, przypominasz sobie? Stresem psychicznym, psychoza reaktywna. Nie mozgiem, lecz napieciami psychicznymi. Czy wyrazam sie jasno?
– Mow dalej.
– Kiedy ustepuje wstrzas, ustepuje napiecie. Proces trwa tak dlugo, dopoki istnieje zasadnicza potrzeba, ochrony psyche. W trakcie owego procesu odzyskasz swe zdolnosci i umiejetnosci. Przypomnisz sobie pewne wzorce zachowan i byc moze przyswoisz je w sposob niewymuszony, bazujac na instynktownych reakcjach fasadowych. Ale luka pozostanie i obserwacje upewniaja mnie, ze nie da sie jej wypelnic. – Washburn urwal i podszedl do krzesla. Zmeczony, usiadl, wzial szklanke i upil lyk; zamknal oczy.
– Dalej, mow dalej – szepnal bezimienny pacjent. Doktor uniosl powieki i spojrzal na swego rozmowce.
– Wracamy teraz do glowy; tak nazwalismy mozg, mozg jako taki, mozg jako cialo fizycznie namacalne z tysiacami milionow komorek i czesci wzajemnie na siebie oddzialywujacych. Czytales ksiazki: sklepienie, uklad limbiczny, wlokna hipokampa i wzgorza, callosum, a w szczegolnosci chirurgiczne techniki lobotomii. Minimalny uraz moze spowodowac dramatyczne zmiany. Tak stalo sie w twoim przypadku. Doznales urazu fizycznego. Jezeli w jakiejs strukturze poprzestawia sie czesci, struktura fizyczna calosci ulega zmianie. – Washburn zamilkl po raz wtory.
– I… – naciskal Jean-Pierre.
– Cofanie sie napiec psychicznych spowoduje – juz powoduje – ze odzyskasz swoje umiejetnosci i zdolnosci. Lecz nie sadze, bys kiedykolwiek byl w stanie odniesc je do zdarzen z przeszlosci.
– Dlaczego? Dlaczego tak myslisz?
– Bo organiczne przewody uaktywniajace i przekazujace wspomnienia zostaly naruszone, fizycznie poprzestawiane do tego stopnia, ze nie moga funkcjonowac tak jak kiedys. Zostaly zniszczone i nie odbuduja ich zadne intencje ani starania.
Ciemnowlosy mezczyzna tkwil na krzesle w bezruchu.
– Wiec odpowiedzi trzeba szukac w Zurychu – rzekl w ciszy.
– Jeszcze nie. Nie jestes na to przygotowany, jestes zbyt oslabiony.
– Ale przygotuje sie.
– Tak, na pewno.
Minely tygodnie. Nadal trwaly rozmowy i cwiczenia, wciaz przybywalo notatek; pacjent doktora Washburna wrocil do sil. Byl sloneczny ranek dziewietnastego tygodnia. Morze lsnilo spokojna, gladka tafla. Tak jak zwykle o tej porze bezimienny mezczyzna skonczyl wlasnie trening. Przez godzine biegal wzdluz nabrzeza i po okolicznych wzgorzach; stale zwiekszal dystans, az doszedl do prawie dwudziestu kilometrow dziennie przy coraz dluzszym kroku, coraz rzadszych odpoczynkach. Oddychajac ciezko, siedzial na krzesle w sypialni, przy oknie; podkoszulek mial przesiakniety potem. Wszedl tylnymi drzwiami i do sypialni dostal sie z ciemnego korytarza, ktory omijal glowny pokoj domu Washburna. Tak bylo zreczniej, bo pokoj ten sluzyl jako poczekalnia, a doktor wciaz mial kilku pacjentow, ktorym latal skaleczenia i glebsze rany. Siadywali tam w strachu zastanawiajac sie, w jakim stanie przyjmie ich rankiem
Drzwi otworzyly sie i do sypialni wpadl doktor. Usmiechal sie szeroko; na jego fartuchu czerwienily sie plamy krwi.
– Udalo sie! – zakrzyknal i wiecej w tym bylo triumfu niz wyjasnienia. – Powinienem otworzyc wlasne biuro werbunkowe i zyc z prowizji. Bylby przynajmniej staly dochod.
– O czym ty mowisz?
– Jak uzgodnilismy, zalatwilem to, czego ci trzeba: musisz zadzialac wsrod ludzi, sam. A dwie minuty temu monsieur Jean-Pierre-Bezimienny zostal korzystnie zatrudniony! Przynajmniej na tydzien.
– Myslalem, ze nic z tego nie wyjdzie. Jakzes to zalatwil?
– Ha, mialem wlasnie zalatac zainfekowana noge niejakiego Claude’a Lamouche’a. Dalem mu do zrozumienia, ze moj zapas srodkow znieczulajacych jest bardzo, ale to bardzo niewielki. Ubilismy interes. Ty byles moneta przetargowa.
– Na tydzien?
– Nadasz sie, to zatrzyma cie na dluzej. – Washburn zamilkl. – Ale to chyba nie takie wazne, co?
– Nie jestem pewien, czy aby to ma jakikolwiek sens. To i wszystko inne. Teraz. Miesiac temu – moze. Ale nie dzisiaj. Juz ci mowilem. Jestem gotowy. Chyba tego chciales. Mam spotkanie w Zurychu.
– A ja pragne, zebys na tym spotkaniu wypadl jak najlepiej. Moje pragnienia sa niezmiernie egoistyczne, dlatego nie pozwole na opieszalosc i zaniedbywanie obowiazkow.
– Jestem gotowy.
– Zewnetrznie tak. Ale uwierz mi, szalenie wazne jest, bys spedzil duzo czasu na wodzie, rowniez noca. Nie w warunkach kontrolowanych, nie jako pasazer. Musisz poddac sie wzglednie surowym wymaganiom morza. Rzeklbym, im surowsze wymagania, tym lepiej.
– Jeszcze jeden egzamin?
– Musisz poddac sie kazdemu, jaki tylko zdolam obmyslic w prymitywie Port Noir. Gdybym umial wyczarowac dla ciebie sztorm i malenka katastrofe morska, to bym wyczarowal. Z drugiej strony, ten Lamouche ma w sobie cos ze sztormu; to trudny czlowiek. Opuchlizna zejdzie mu z nogi wczesniej czy pozniej. Wtedy zacznie sie ciebie