Villiers zamyslil sie.

– Wlasciwie nie. Nie, kiedy ktos dzwoni na ten numer. Zbyt wielu ludzi musze unikac, dlatego mam drugi telefon ze scisle zastrzezonym numerem.

– Wiec kto odbiera telefony?

– Zwykle sluzaca lub jej maz, ktory pelni obowiazki kamerdynera i szofera. Byl jeszcze moim kierowca w wojsku: Oprocz nich, oczywiscie, moja zona albo sekretarz, ktory czesto pracuje w moim domu; byl moim adiutantem przez dwadziescia lat.

– Kto jeszcze?

– To juz wszyscy.

– Kucharka?

– Nie mamy zadnej na stale; angazujemy kogos, tylko kiedy wydajemy przyjecie. Z nazwiskiem Villiersa wiaze sie wiecej chwaly niz pieniedzy.

– Sprzataczka?

– Dwie. Przychodza dwa razy w tygodniu, ale nie zawsze sa to te same.

– Powinien pan zwrocic wieksza uwage na szofera i adiutanta.

– To absurdalne! Ich lojalnosc jest poza wszelkimi podejrzeniami.

– Podobnie myslal Cezar o Brutusie.

– Pan nie mowi powaznie…

– Mowie cholernie powaznie, i lepiej by bylo, gdyby mi pan uwierzyl. Wszystko, co powiedzialem, jest prawda.

– W takim razie nie powiedzial mi pan wiele. Nie znam nawet panskiego nazwiska.

– Nie jest wazne. Poznanie go mogloby panu tylko zaszkodzic.

– Dlaczego?

– Dlatego, ze szansa pomylki jest minimalna. Wlasciwie w ogole nie istnieje.

Villiers zaczal kiwac glowa, tak jak czynia to starzy mezczyzni, gdy przetrawiaja w sobie slowa, ktore wprawily ich w oslupienie. Jego poorana zmarszczkami twarz poruszala sie miarowo w swietle ksiezyca.

– Mezczyzna bez nazwiska zastawia na mnie w nocy pulapke na drodze, trzyma mnie na muszce i obrzuca ohydnymi oskarzeniami – wysuwa zarzut tak plugawy, ze mam ochote go zabic – i oczekuje ode mnie, ze uwierze mu na slowo. Slowo czlowieka bez nazwiska, o obcej mi twarzy, ktorego jedyna poreka ma byc zapewnienie, ze sciga go Carlos. Niech mi pan powie, dlaczego mam panu wierzyc?

– Poniewaz nie mialbym zadnego powodu, zeby przyjsc do pana, gdybym sam nie wierzyl w to, co mowie.

Villiers popatrzyl na Jasona.

– Nie, jest lepszy powod. Przed chwila darowal mi pan zycie. Odrzucil pan bron, nie wystrzelil. A mogl pan to latwo zrobic. Tymczasem wolal pan blagac mnie o rozmowe.

– Nie wydaje mi sie, zebym az blagal.

– Blaganie bylo w panskich oczach, mlody czlowieku. Prawda zawsze jest w oczach, i czesto w glosie, ale trzeba sluchac uwaznie. Mozna upozorowac pokore, ale nie zlosc. Jest albo prawdziwa, albo sztuczna. Twoja zlosc byla prawdziwa… tak jak i moja. – Starzec wskazal na male renault stojace dziesiec metrow z tylu. – Niech pan jedzie za mna do Parc Monceau. Dokonczymy rozmowe w moim gabinecie. Daje glowe, ze myli sie pan co do obu moich ludzi, lecz, jak sam pan powiedzial, Cezara zaslepilo jego przywiazanie. Nie chce, zeby to samo bylo ze mna.

– Jesli wejde do pana domu i ktos mnie rozpozna, jestem trupem. Pan tez.

– Moj sekretarz wyszedl zaraz po siedemnastej, a szofer idzie do siebie nie pozniej niz o dziesiatej ogladac swoja ukochana telewizje. Pan zaczeka na zewnatrz, podczas gdy ja wejde do srodka i sprawdze. Jesli wszystko okaze sie w porzadku, zawolam pana; jesli nie, wyjde na zewnatrz i odjade. Pan pojedzie za mna. Zatrzymam sie gdzies i tam dokonczymy rozmowe.

Kiedy Villiers mowil, Jason przygladal sie mu uwaznie.

– Dlaczego chce pan, bym wrocil za panem do Parc Monceau?

– A gdzie? Wierze w szok niespodziewanej konfrontacji. Jeden z panskich podejrzanych lezy w lozku w pokoju na pietrze i oglada telewizje. Ale jest i drugi powod. Chce, zeby moja zona uslyszala, co pan ma do powiedzenia. To wierna towarzyszka starego zolnierza; jest wyczulona na rzeczy, ktore czesto umykaja uwagi innych. Nauczylem sie polegac na jej przenikliwosci. Gdy uslyszy pana historie, moze rozpozna jakas dziwna prawidlowosc w zachowaniu ktoregos z nich.

Bourne nie mogl przemilczec swoich obaw.

– Ja zastawilem na pana pulapke udajac niezrownowazonego kierowce; teraz pan moze mi sie odplacic. Skad moge wiedziec, czy nie zastawia pan na mnie sidel?

Starzec odpowiedzial bez wahania.

– Daje panu slowo francuskiego generala, i to powinno panu wystarczyc. Jesli nie, zabieraj pan pistolet i wysiadaj.

– Wystarczy mi – oswiadczyl Bourne. – Nie dlatego, ze jest to slowo generala, ale dlatego, ze jest to slowo czlowieka, ktorego syn zginal z reki Carlosa na rue du Bac.

Droga powrotna do Paryza wydawala sie Jasonowi duzo dluzsza niz jazda w przeciwna strone. Znowu walczyl z obrazami, obrazami, ktore powodowaly, ze oblewal go zimny pot. I bol, zaczynajacy sie w skroniach, promieniujacy w dol, do piersi, zaciskajacy sie wokol zoladka – ostre uklucia przeszywaly go tak, ze z trudem powstrzymywal sie od krzyku.

Smierc na niebie… z nieba. Nie mrok, ale oslepiajace slonce. Nie wiatry, ktore ciskaja moje cialo w jeszcze glebszy mrok, ale cisza i fetor dzungli… i brzegi rzeki. Cisza, po ktorej slychac skrzek ptakow i wycie maszyn. Ptaki… maszyny… pikujace w dol, spadajace z nieba w oslepiajacym sloncu. Wybuchy. Smierc. Mlodych i najmlodszych.

Przestan! Trzymaj kierownice. Skoncentruj sie na drodze, byle nie myslec! Myslenie sprawia bol, a ty nie wiesz dlaczego.

Wjechali na ocieniona drzewami ulice w Parc Monceau. Villiers, trzydziesci metrow z przodu, bezskutecznie szukal miejsca do zaparkowania. Pusta jeszcze kilka godzin temu ulica byla kompletnie zastawiona wozami. Wreszcie wypatrzyl wolne miejsce naprzeciwko swojego domu, dosc spore, zeby pomiescic oba samochody. Wystawil reke przez okno, dajac Jasonowi znak, zeby zaparkowal za nim.

I wtedy stalo sie cos nieoczekiwanego. Wzrok Jasona przyciagnelo swiatlo w otwartych drzwiach domu; zrenice nagle znieruchomialy na stojacych tam postaciach. Rozpoznanie jednej z nich bylo tak zaskakujace i tak niespodziewane, ze zanim zorientowal sie, co robi, jego reka mimowolnie siegnela do pasa po bron.

Czy mimo wszystko zostal wciagniety w pulapke? Czy slowo francuskiego generala bylo nic niewarte?

Villiers wciaz zajety byl parkowaniem. Bourne obrocil sie na siedzeniu, rozgladajac sie na wszystkie strony; nikt sie nie zblizal, znikad nie probowano go osaczyc. To nie byla pulapka. Tu chodzilo o cos innego; o cos, co mialo zwiazek ze sprawami dziejacymi sie bez wiedzy starego zolnierza.

Po drugiej stronie ulicy, u szczytu schodow prowadzacych do domu Villiersa, stala bowiem mloda atrakcyjna kobieta. Pomagajac sobie malymi, niespokojnymi gestami tlumaczyla cos szybko stojacemu na najwyzszym stopniu mezczyznie, ten zas potakiwal glowa. Mezczyzna tym byl szpakowaty, dystyngowany telefonista obslugujacy centralke w „Les Classiques”. Czlowiek, ktorego twarz tak dobrze byla znana Jasonowi, a ktorej jednak nie znal. Twarz, ktora przywolywala inne obrazy… obrazy tak gwaltowne i tak bolesne jak te, ktore dreczyly go przez ostatnie pol godziny jazdy renault.

Ale byla pewna roznica. Ta twarz przywolywala ciemnosc, nocny porywisty wiatr, nastepujace po sobie wybuchy i terkot karabinow maszynowych niosacy sie echem w setkach tuneli w dzungli.

Bourne oderwal wzrok od drzwi i przez przednia szybe spojrzal na Villiersa. General wylaczyl juz swiatla i szykowal sie do opuszczenia wozu. Jason puscil sprzeglo; renault potoczyl sie do przodu, uderzajac lekko zderzakiem samochod Villiersa. General podskoczyl na siedzeniu.

Bourne wylaczyl reflektory i wlaczyl lampke wewnatrz samochodu.

Dwukrotnie podniosl i opuscil reke – dlonia skierowana do dolu dajac znak generalowi, by nie ruszal sie z miejsca. Kiedy Villiers skinal glowa, Jason zgasil lampke.

Znow spojrzal na drzwi. Mezczyzna zszedl o stopien nizej i stanal, jakby zatrzymalo go cos, co powiedziala

Вы читаете Tozsamosc Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату