kulejacego bialego.
– W dziesiatke.
– Moze nawet dostaniesz awans.
– Pragne tylko emerytury.
– Dostaniesz ja.
– Ale nie w ten sposob.
– A wiec to starego Havillanda we wlasnej osobie przywialo do miasta.
– Tego ci nie mowilem! O tym bylo w dokumentach.
– O tajnym domu na Yictoria Peak nie bylo, Matt.
– Hej, posluchaj, przeciez mamy umowe. Jezeli bedziesz mily dla mnie, to ja beda mily dla ciebie. Zadnych wrednych raportow o tym, ze zostalem ogluszony butem, w ktorym nie bylo stopy, a w zamian za to dostajesz adres. W kazdym razie zaprzecze temu. Dostales go na Garden Road. Dzieki schlanemu zolnierzowi z piechoty morskiej wie o tym caly konsulat.
– Havilland – rozmyslal na glos Aleks. – To by pasowalo. Kreci tylkiem przed Angolami, nawet mowi jak oni… Moj Boze, przeciez powinienem rozpoznac ten glos!
– Glos? – zapytal zdziwiony Richards.
– Przez telefon. Nastepna stronica scenariusza. To byl Havilland! Nie pozwolilby tego zrobic nikomu innemu! „Zgubilismy ja”. O, Jezu, a ja dalem sie wciagnac w sam srodek!
– Czego?
– Zapomnij o tym.
– Z przyjemnoscia.
Przed dom po drugiej stronie ulicy, w ktorym znajdowalo sie mieszkanie Staples, podjechal samochod i zatrzymal sie. Z tylnych drzwi wysiadla kobieta i gdy Conklin zobaczyl ja w swietle ulicznych latarni, poznal natychmiast Catherine Staples. Skinela glowa kierowcy, odwrocila sie i przeszla przez chodnik w strone masywnych, szklanych drzwi wejsciowych.
Nagle, od strony parku cisze ulicy przerwal ryk pracujacego na wysokich obrotach silnika samochodowego. Dluga, czarna limuzyna wyskoczyla gdzies z tylu i z piskiem opon zatrzymala sie przy samochodzie Staples. Z drugiego pojazdu rozlegl sie huk szybko nastepujacych po sobie wystrzalow. Na jezdnie i chodnik posypalo sie szklo z roztrzaskanych wraz z glowa kierowcy szyb zaparkowanego samochodu i podziurawionych drzwi wejsciowych, ktore rozpadly sie na krwawe odlamki, gdy cialo Catherine Staples zostalo wbite w ich framuge gradem pociskow.
Z piskiem buksujacych opon czarna limuzyna zniknela w ciemnej ulicy pozostawiajac za soba krwawe pobojowisko.
– Jezu Chryste! – ryknal Richards.
– Zwiewaj stad – rozkazal Conklin.
– Dokad? Na rany boskie, dokad?
– Victoria Peak.
– Zwariowales?
– Nie, ale z pewnoscia zwariowal ktos inny. Pewien dobrze urodzony sukinsyn dal sie nabrac. To musialo tak sie stac. I ja pierwszy mu o tym powiem. Ruszaj.
ROZDZIAL 26
Bourne zatrzymal czarna limuzyne typu Szanghaj na ciemnym i pustym odcinku drogi biegnacej miedzy dwoma szpalerami drzew. Wedlug mapy minal juz Wschodnia Brame Letniego Palacu. Byl to wlasciwie caly zespol dawnych krolewskich willi usytuowanych w rozleglym i ozdobionym mnostwem rzezb parku nad jeziorem Kunming. Jechal wzdluz linii brzegu na polnoc do chwili, gdy kolorowe swiatla dawnej cesarskiej rezydencji ustapily miejsca mrokowi polnej drogi. Zgasil reflektory, wysiadl i zabierajac ze soba wodoszczelny plecak z zakupionymi rzeczami poszedl w kierunku ciagnacej sie wzdluz drogi sciany drzew. Tam wbil obcas w ziemie. Byla miekka, co bardzo ulatwialo mu zadanie. Musial przeciez powaznie liczyc sie z mozliwoscia, ze wynajety samochod zostanie przeszukany. Siegnal do plecaka, wyjal pare roboczych rekawic i mysliwski noz o dlugim ostrzu. Uklakl i wykopal jame, wystarczajaco gleboka, by ukryc w niej bagaz. Nie zasypal otworu do konca, wyjal noz i scial kawalek kory z najblizszego drzewa, tak ze widac bylo bialy skrawek drewna. Potem wlozyl rekawice i noz do plecaka, wcisnal go glebiej i przysypal ziemia. Wrocil do samochodu, sprawdzil na liczniku liczbe przejechanych kilometrow i zapuscil silnik. Jezeli odleglosci na mapie zaznaczono rownie precyzyjnie, jak obszary zamkniete dla ruchu kolowego w Pekinie i okolicach, wejscie do Rezerwatu Jing Shan bylo nie dalej niz kilometr stad, za widocznym przed nim dlugim zakretem drogi.
Mapa byla dokladna. Dwa reflektory oswietlaly wysoka zielona metalowa brame, nad ktora znajdowaly sie wielkie tablice z namalowanymi kolorowymi ptakami. Brama byla zamknieta. Po prawej stronie w niewielkiej oszklonej budce siedzial samotny straznik. Na widok zblizajacych sie reflektorow auta Jasona zerwal sie i wybiegl na zewnatrz. Trudno bylo okreslic, czy kurtka i spodnie mezczyzny stanowily czesc umundurowania. W kazdym razie nie mial przy sobie zadnej broni.
Bourne zatrzymal limuzyne w odleglosci dwoch metrow od bramy, wysiadl z samochodu i zblizyl sie do stojacego za nia Chinczyka. Ze zdziwieniem stwierdzil, ze mezczyzna ma okolo szescdziesieciu lat.
– Beitong, beitong – zaczal przepraszac za zaklocanie spokoju, nie dajac straznikowi dojsc do glosu. – To bylo straszne – mowil szybko dalej wyciagajac z wewnetrznej kieszeni marynarki liste kontrahentow Francuza. – Mialem tu byc trzy i pol godziny temu, ale samochod nie przyjechal i nie moglem skontaktowac sie z ministrem… – Znalazl na liscie nazwisko ministra przemyslu tekstylnego. – Ministrem Wang Xu. Jestem pewien, ze on martwi sie tym tak samo jak ja!
– Pan mowi w naszym jezyku – rzekl oszolomiony straznik. – I ma pan samochod bez kierowcy.
– Minister to zalatwil. Bylem w Pekinie wiele, bardzo wiele razy. Mielismy zjesc razem obiad.
– Rezerwat juz jest zamkniety i nie ma tu zadnej restauracji.
– Moze zostawil dla mnie wiadomosc?
– Tu nikt nic nie zostawia, poza zgubionymi rzeczami. Mam bardzo dobra japonska lornetke i moge ja tanio sprzedac.
Jest. Za brama, w odleglosci jakichs trzydziestu metrow Bourne dostrzegl czlowieka stojacego w cieniu wysokiego drzewa kolo bitej drogi. Mezczyzna ubrany byl w dluga bluze. Cztery guziki. Oficer. Na szerokim pasie wisiala kabura. Bron.
– Przykro mi, ale nie potrzebuje lornetki.
– Moze na prezent?
– Mam niewielu przyjaciol, a moje dzieci to zlodziejaszki.
– Jest pan nieszczesliwym czlowiekiem. Nie ma nic wazniejszego niz dzieci i przyjaciele – i duchy przodkow, oczywiscie.
– Prosze posluchac, ja chce tylko znalezc ministra. Omawiamy milionowe Renminbi
– Lornetka kosztuje tylko kilka juanow.
– No dobrze! Ile?
– Piecdziesiat.
– Niech ja pan przyniesie – rzekl kameleon zniecierpliwionym tonem i siegnal do kieszeni. Gdy straznik popedzil w strone swojej budki, wzrok Jasona na pozor mimochodem bladzil za zielona brama, Chinski oficer cofnal sie glebiej w cien, ale wciaz obserwowal brame. Lomotanie w piersi Bourne'a przypominalo tam-tamy – podobnie jak to sie czesto zdarzalo w czasach „Meduzy”. Przechytrzyl ich, odkryl ich strategie. Delta znal wschodni sposob rozumowania. Zachowanie tajemnicy. Samotna postac oczywiscie nie potwierdzala jego domyslow, ale tez im nie zaprzeczala.
– Prosze popatrzec, jaka wspaniala! – zawolal straznik podbiegajac do ogrodzenia z lornetka w reku. – Sto juanow.
– Powiedzial pan piecdziesiat.
– Nie zauwazylem, jakie ma szkla. O wiele lepsze. Niech mi pan da pieniadze, a ja przerzuce ja przez
