brame.

– Dobrze – rzekl Bourne zwijajac banknoty, zeby przepchnac je przez oczko siatki. – Ale pod jednym warunkiem, zlodzieju. Jezeli przypadkiem beda cie o mnie pytac, nie chce miec klopotow.

– Pytac! To glupie. Poza mna nikogo tu nie ma. Delta mial racje.

– Ale gdyby ktos pytal, zadam, zebys powiedzial prawde. Jestem francuskim biznesmenem, ktory pilnie poszukuje ministra przemyslu tekstylnego, poniewaz samochod dostarczono mi z niewybaczalnym opoznieniem. Nie chce miec klopotow.

– Jak pan sobie zyczy. Prosze o pieniadze.

Jason przepchnal banknoty przez siatke. Straznik chwycil je i przerzucil lornetke przez brame. Bourne zlapal ja i spojrzal blagalnym wzrokiem na Chinczyka. – Czy nie przychodzi panu do glowy, dokad minister mogl pojechac?

– Mialem zamiar to panu powiedziec bez zadnej dodatkowej zaplaty. Ludzie tak wielcy jak pan i on z pewnoscia wybierali sie do restauracji o nazwie Ting Li Guan. To ulubiona restauracja bogatych cudzoziemcow i poteznych przedstawicieli naszych boskich wladz.

– Gdzie to jest?

– W Letnim Palacu. Minal go pan po drodze. Niech pan sie cofnie jakies pietnascie, dwadziescia kilometrow, to zobaczy pan wielka brame Donganmen. Prosze w nia wjechac, a dalej przewodnicy wskaza panu droge. Ale prosze pokazac im swoje dokumenty. Podrozuje pan w bardzo niezwykly sposob.

– Dziekuje! – zawolal Jason biegnac do samochodu. – Vive la France!

– Jak pieknie – powiedzial straznik wzruszajac ramionami. Skierowal sie z powrotem do swojej budki, liczac po drodze pieniadze.

Oficer podszedl cicho do budki strazniczej i zastukal w szybe. Zdziwiony straznik zerwal sie z krzesla i otworzyl drzwi.

– Och, alez mnie pan przestraszyl! Zdaje sie, ze pana tu zamknieto. Zapewne zasnal pan w jednym z naszych wspanialych miejsc wypoczynkowych. Co za pech. Zaraz otworze brame!

– Kim byl ten czlowiek? – zapytal spokojnie oficer.

– Obcokrajowiec, prosze pana. Francuski biznesmen, ktorego spotkalo niepowodzenie. O ile go dobrze zrozumialem, kilka godzin temu mial sie spotkac z ministrem przemyslu tekstylnego i udac sie z nim na obiad, ale jego samochod sie spoznil. Byl bardzo zmartwiony. Nie chce miec klopotow.

– Co za minister przemyslu tekstylnego?

– Jak mi sie zdaje, minister Wang Xu.

– Prosze poczekac na zewnatrz.

– Oczywiscie, prosze pana. Otworzyc brame?

– Za pare minut. – Wojskowy podniosl sluchawke telefonu stojacego na niewielkim kontuarze i nakrecil numer. Kilka sekund pozniej powiedzial: – Czy moge sie dowiedziec, jaki jest numer telefonu ministra przemyslu tekstylnego, ktory nazywa sie Wang Xu? Dziekuje. – Oficer przycisnal widelki, zwolnil je, a potem ponownie nakrecil numer. – Czy moge mowic z ministrem Wang Xu?

– To ja – odezwal sie dosc niesympatyczny glos z drugiej strony. – Kto mowi?

– Jestem urzednikiem z Biura Wymiany Handlowej, prosze pana. Przeprowadzamy rutynowa kontrole francuskiego biznesmena, ktory sie na pana powolal…

– Wielki Boze chrzescijan, znowu ten idiota Ardisson! Co on tym razem zrobil?

– Zna go pan, panie ministrze?

– Wolalbym nie znac! Specjalne to, specjalne tamto! Pewnie sobie mysli, ze kiedy sie zalatwia, cala ubikacje wypelnia zapach fiolkow.

– Czy mial pan zjesc z nim obiad dzis wieczorem?

– Obiad? Tego popoludnia moglem mu wszystko obiecac, zeby tylko siedzial cicho! Oczywiscie, slyszy tylko to, co zechce. Z drugiej jednak strony bardzo mozliwe, ze powoluje sie na mnie, zeby zdobyc miejsce, bo nie zalatwil sobie wczesniej rezerwacji. Powiedzialem juz – specjalne to, specjalne tamto! Dajcie mu wszystko, czego sobie zyczy. To wariat, ale dosc niegrozny. Wyslalibysmy go do Paryza nastepnym samolotem, gdyby ci glupcy, ktorych reprezentuje, nie placili tak wiele za tak nedzny material. Ma prawo do najlepszej nielegalnej dziwki w Pekinie! Tylko prosze mi juz nie przeszkadzac, mam przyjecie. – Minister rzucil gwaltownie sluchawke.

Wyraznie uspokojony oficer wojsk ladowych odlozyl sluchawke i wyszedl na zewnatrz do straznika. – Powtorzyles dokladnie – stwierdzil.

– Cudzoziemiec byl bardzo podniecony. I niezwykle oszolomiony.

– Powiedziano mi, ze to jego normalny stan. – Wojskowy przerwal na chwile, a potem dodal: – Teraz mozesz otworzyc brame.

– Oczywiscie, prosze pana. – Straznik siegnal do kieszeni i wydobyl kolko z wiszacymi kluczami. Zatrzymal sie nagle i spojrzal na oficera. – Ale nie widze zadnego samochodu. Do najblizszego srodka lokomocji jest wiele kilometrow. Niedaleko jest Letni Palac…

– Zadzwonilem juz po samochod. Powinien tu byc za jakies dziesiec, pietnascie minut.

– Obawiam sie, ze mnie juz tu wtedy nie bedzie. Widze na drodze swiatelko roweru mojego zmiennika. Za piec minut schodze ze sluzby.

– Moze wiec zaczekam tutaj – rzekl oficer nie zwracajac uwagi na slowa straznika. – Widze, ze od polnocy nadciagaja chmury. Jezeli zacznie padac, bede mogl sie schronic w budce i poczekac na moj samochod.

– Nie widze zadnych chmur, prosze pana.

– Twoje oczy nie sa juz takie jak dawniej.

– Bardzo slusznie. – Natarczywy dzwonek rowerowy rozdarl cisze. Zmiennik straznika podjechal do ogrodzenia, a jego kolega zaczal otwierac brame. – Ci mlodzi ludzie oznajmiaja o swoim przybyciu, jakby byli duchami zstepujacymi z niebios.

– Chcialbym ci cos powiedziec – oznajmil ostrym tonem oficer. Straznik zatrzymal sie gwaltownie. – Podobnie jak ten obcokrajowiec, ja rowniez nie chce miec klopotow tylko dlatego, ze ucialem sobie mala drzemke w waszym wspanialym miejscu. Czy jestes zadowolony ze swojej pracy?

– Bardzo, prosze pana.

– Az tego, ze mozesz sprzedawac japonskie lornetki, ktore oddano ci na przechowanie?

– Slucham?

– Mam dobry sluch, a twoj piskliwy glos slychac z daleka.

– Slucham?

– Jezeli nie powiesz nic o mnie, ja nie powiem nic o twoich nieetycznych postepkach, ktore z cala pewnoscia zaprowadzilyby cie pod lufe pistoletu kata. Twoje zachowanie bylo godne potepienia.

– Wcale pana nie widzialem! Przysiegam na duchy przodkow.

– W partii odrzucamy takie przesady.

– A wiec na wszystko, co pan zechce.

– Otworz brame i wynos sie stad!

– Tylko wezme swoj rower, panie! – Straznik podbiegl do oddalonej czesci ogrodzenia, wyprowadzil stamtad rower i otworzyl brame. Uchylil jej skrzydlo i kiwnal z ulga glowa, doslownie rzucajac nowo przybylemu pek kluczy. Wskoczyl na siodelko roweru i popedzil droga.

Drugi straznik przeszedl leniwym krokiem przez brame prowadzac rower za kierownice. – Wyobraza pan sobie? – odezwal sie do oficera. – Syn jednego z wodzow Kuomintangu zmiennikiem glupiego chlopa, ktory najwyzej moglby sluzyc u nas w kuchni.

Bourne dostrzegl biala plame na pniu drzewa i zjechal z drogi kierujac limuzyne miedzy dwie sosny. Zgasil swiatla i wysiadl. Szybko nalamal galezi, zeby zamaskowac samochod. Instynktownie pracowal szybko – zawsze tak postepowal – ale gdy tylko skonczyl, ku jego zaskoczeniu na drodze z Pekinu pojawily sie reflektory. Schylil sie, klekajac w krzakach i obserwowal przejezdzajacy samochod.

Zaintrygowal go widok roweru przymocowanego do dachu, a potem, gdy silnik samochodu ucichl gwaltownie i samochod zatrzymal sie za zakretem, zaniepokoil sie na dobre. Obawiajac sie, ze jakis fragment jego samochodu zostal zauwazony przez doswiadczonego agenta operacyjnego, ktory zaparkowal woz poza zasiegiem jego wzroku i teraz wraca tu pieszo, Jason przebiegl przez droge w strone gestych zarosli za szpalerem drzew. Biegl w prawo, przeskakujac od sosny do sosny, az do polowy zakretu. Tam ponownie przykleknal w ocienionych zaroslach i czekal, obserwujac kazdy skrawek pobocza, nasluchujac odglosu, ktory odroznialby sie od szelestow opuszczonej

Вы читаете Krucjata Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату