posiadaja dokumenty, ktore zaswiadczaja, ze sa czlonkami tajnej policji panstwowej. Jezeli oni byli spiskowcami – a wszystko, z czym sie zetknal, od Shenzhen przez plac Tiananmen az do tego rezerwatu przyrody, zdawalo sie na to wskazywac – to spisek zahaczal rowniez o najwyzsze kregi w Pekinie. Nie ma na lo czasu! To nie twoja sprawa!
Bron przy pasie zabitego byla, jak sie spodziewal, identyczna z ta, ktora mial zatknieta za pasek, jak rowniez z pistoletem, ktory rzucil w las kolo bramy Jing Shan. Byla to doskonala bron, a bron stanowila symbol. Wyrafinowana bron byla swiadectwem spolecznego statusu w nie mniejszym stopniu niz drogi zegarek – moglo istniec wiele falsyfikatow, ale wprawne oko zawsze bez trudu rozpoznaloby autentyk. Jedno zaledwie spojrzenie wystarczylo, by stwierdzic, czy ktos ma wysoki status, czy tez nie, jezeli byl to sluzbowy egzemplarz wydany w wojsku, ktore kupowalo bron pochodzaca z wszelkich mozliwych zrodel na calym swiecie. Byl to bardzo subtelny znak rozpoznawczy tych najlepszych, nalezacych do elity. Nie ma czasu. To nie twoja sprawa! Ruszaj dalej!
Jason oproznil magazynek pistoletu z nabojow, wsypal je do kieszeni i cisnal bron w glab lasu. Wyczolgal sie z powrotem na sciezke i zaczal posuwac sie wolno, bezszelestnie w strone ogni migocacych za widoczna w dole sciana drzew.
Bylo to cos wiecej niz dolina, raczej potezne zapadlisko z prehistorycznych czasow, nie zagojone do tej pory pekniecie skorupy ziemskiej, ktore powstalo w epoce lodowcowej. Wystraszone i zaciekawione ptaki lataly w gorze z furkotem skrzydel, rozgniewane sowy pohukiwaly niemelodyjnie. Bourne stanal na skraju urwiska spogladajac w dol przez drzewa na zgromadzonych tam ludzi. Pulsujacy krag pochodni oswietlal cale miejsce. Dawid Webb zachlysnal sie powietrzem czujac, jak zbiera mu sie na wymioty, ale lodowaty glos wewnetrzny kazal mu sie opanowac.
Uspokoj sie. Obserwuj. Zobacz, z czym mamy do czynienia.
Z galezi drzewa zwisal wiezien na linie przymocowanej do jego zwiazanych nadgarstkow. Rece mial wyprezone nad glowa, jego stopy zas znajdowaly sie tuz nad ziemia. Wil sie przerazony, z gardla wydobywaly mu sie stlumione jeki, a oszalale ze strachu oczy nad kneblujaca usta przepaska byly pelne blagania.
Przed gwaltownie szarpiacym sie cialem stal szczuply mezczyzna w srednim wieku ubrany w maoistowska kurtke i spodnie. Prawa reke trzymal wyciagnieta do przodu, a jego dlon spoczywala na wysadzanej drogimi kamieniami rekojesci miecza, ktorego dluga i waska glownia zatknieta byla w ziemie. Dawid Webb rozpoznal ten miecz. Byla to bron, ale nie tylko bron. Byl to obrzedowy miecz wodza z czternastego wieku, przedstawiciela bezlitosnej kasty zoldakow, ktorzy niszczyli wsie i miasta, pustoszyli cale okolice, ilekroc zaistnialo podejrzenie, iz tamtejsza ludnosc sprzeciwia sie woli cesarzy z dynastii Yuan – Mongolow pozostawiajacych za soba tylko ogien, smierc i krzyki dzieci. Taki miecz byl rowniez wykorzystywany do ceremonii o wiele mniej symbolicznych i bardziej okrutnych niz rytual dworski. Dawid poczul, jak na widok rozgrywajacej sie w dole sceny ogarnia go fala mdlosci i przerazenia.
– Sluchajcie mnie! – krzyknal stojacy przed wiezniem szczuply mezczyzna, odwracajac sie w strone zgromadzonych. Jego glos byl wysoki, lecz opanowany, zmuszajacy do posluchu. Jason nie znal mezczyzny z mieczem, ale mial on twarz, ktora trudno byloby zapomniec. Krotko obciete siwe wlosy, wychudla, blada twarz – a przede wszystkim spojrzenie. Jason nie widzial dokladnie jego oczu, ale w swietle migocacego plomienia pochodni mogl dostrzec, ze one rowniez plonely. Za plecami mezczyzny z mieczem stal w milczeniu, niemal bezwolnie ten, ktory sie pod niego podszywal. Czlowiek, ktory wygladal jak Dawid… Nie, jak Jason Bourne.
– Zaczynaja sie noce dlugiego ostrza! – wrzasnal nagle szczuply mezczyzna. – I beda trwaly noc po nocy az do chwili, w ktorej ci, ktorzy mogliby nas zdradzic, trafia do piekla! Kazdy z tych jadowitych insektow popelnil wykroczenie przeciwko naszej swietej sprawie, a kazde takie wykroczenie, jak wiemy, prowadzi do zbrodni najwiekszej, wymagajacej dlugiego ostrza. – Mowca odwrocil sie do zawieszonego na galezi wieznia. – Ty! Wyznaj prawde i tylko prawde! Znasz Europejczyka?
Wiezien pokrecil glowa. Jego dzikim szarpnieciom towarzyszyly gardlowe jeki.
– Klamca! – rozlegl sie okrzyk z tlumu. – Tego popoludnia byl na Tiananmen.
Ogarniety panika wiezien znowu zaczal spazmatycznie potrzasac glowa.
– Mowil rzeczy wrogie prawdziwym Chinom! – zawolal ktos inny. – Slyszalem, co opowiadal mlodym ludziom w parku Hua Gong!
– I w kawiarni na Xidan bei!
Wiezien miotal sie konwulsyjnie, a jego szeroko otwarte, oszolomione oczy wpatrywaly sie z przerazeniem w tlum. Bourne zaczal wszystko pojmowac. Zawieszony na galezi drzewa mezczyzna slyszal same klamstwa i nie mogl zrozumiec, dlaczego tamci klamia. Ale Jason wiedzial. Trwala rozprawa przed Izba Gwiazdzista. Czlowiek, ktorego postepowanie budzilo jakies zastrzezenia, sprawiajacy klopoty, mial zostac wyeliminowany pod zarzutem popelnienia wielkiej zbrodni, istniala bowiem pewna, choc odlegla mozliwosc, ze moglby ja popelnic. Zaczynaja sie noce dlugiego ostrza… noc po nocy! Byly to rzady terroru sprawowane wewnatrz niewielkiego, krwawego panstewka, istniejacego w granicach ogromnego kraju, w ktorym od wiekow triumfowali okrutni wodzowie.
– Dopuscil sie tych czynow? – zawolal mowca o wychudlej twarzy. – Czy wypowiedzial te slowa?
W'dolince rozlegl sie chor goraczkowych potwierdzen.
– Na Tiananmen!
– Rozmawial z Europejczykiem!
– Zdradzil nas wszystkich!
– Spowodowal klopoty w mauzoleum znienawidzonego Mao!
– Chcial, abysmy zgineli, a nasza sprawa upadla!
– Wystepowal przeciwko naszym przywodcom i chcial ich zguby!
– Gdy ktos przeciwstawia sie naszym przywodcom – rzekl mowca spokojnym, ale przybierajacym na sile glosem – tym samym ich zniewaza. I czyniac to pozbawia sie opieki, jaka winno sie otaczac najcenniejszy dar zwany zyciem. Kiedy zdarza sie cos takiego, dar ten musi zostac odebrany.
Zawieszony na galezi mezczyzna zaczal miotac sie jeszcze gwaltowniej. Jego stlumione krzyki stawaly sie coraz glosniejsze i zlewaly sie z jekami pozostalych wiezniow. Zmuszono ich do uklekniecia przed mowca, tak by mogli dokladnie widziec majaca nieuchronnie nastapic egzekucje. Tylko jeden czlowiek stawial opor i probowal ciagle wstawac, okazujac tym swoj sprzeciw i nieposluszenstwo, lecz za kazdym razem ciosy stojacego przy nim straznika powalaly go na ziemie. Byl to Philippe d'Anjou. Echo przekazywal Delcie kolejna wiadomosc, ale Jason Bourne nie byl w stanie jej zrozumiec.
– …ten zrobaczywialy, niewdzieczny hipokryta, ten nauczyciel mlodziezy, ktorego w nasze oddane sprawie szeregi przyjelismy jak brata, wierzylismy bowiem w slowa, ktore wypowiadal – z taka odwaga, jak sadzilismy – przeciwko dreczycielom naszej ojczyzny, ten czlowiek jest zdrajca. Jego slowa sa p u s t e. Jest zaprzysieglym kompanem zdradzieckich wichrow i niechaj porwa go one do naszych wrogow, ciemiezycieli Chin! Niechaj przez jego smierc nastapi nasze oczyszczenie! – Mowca, ktorego glos wznosil sie coraz bardziej w przenikliwym crescendo, wyszarpnal miecz z ziemi. Uniosl go wysoko nad glowe.
/ niechaj nasienie jego sie nie pleni – uczony Dawid Webb przypomnial sobie. slowa starozytnego zaklecia. Pragnal zamknac oczy, ale nie byl w stanie tego uczynic. Nie pozwalalo mu na to jego drugie ja. Zniszczymy zrodlo, z ktorego tryska nasienie, blagajac duchy, by zniszczyly to, ktore padlo na ziemie.
Miecz wzniosl sie do gory i opadl, przecinajac pachwine i genitalia wrzeszczacego, zwijajacego sie czlowieka.
/ aby mysli jego sie nie rozprzestrzenialy, siejac zaraze wsrod niewinnych i slabych, blagamy duchy, aby je zniszczyly, gdziekolwiek one beda, tak jak my tu niszczymy zrodlo, z ktorego wytrysnely.
Tym razem miecz zostal wzniesiony poziomo i cios spadl na kark wieznia. Wijace sie cialo spadlo na ziemie w deszczu krwi tryskajacej z odcietej glowy, nad ktora szczuply mezczyzna z plonacymi oczyma znecal sie dalej. Zadawal ciosy mieczem tak dlugo, az z twarzy ofiary nie pozostalo nawet sladu.
Cala doline wypelnily jeki grozy przerazonych wiezniow. Tarzali sie po ziemi, blagajac o litosc. Strach wywolal u wielu rozkurcz zwieraczy i mimowolne wydalanie odchodow. U wszystkich z wyjatkiem jednego. D'Anjou wstal i w milczeniu patrzyl na ogarnietego proroczym zapalem mezczyzne z mieczem. Straznik podszedl do niego. Slyszac jego kroki, Francuz odwrocil sie i splunal mu w twarz. Wartownik, oszolomiony i byc moze poruszony spektaklem, ktorego byl swiadkiem, cofnal sie. Co Echo robi? Co mu chce przekazac?
Bourne spojrzal na kata – mezczyzne o wychudlej twarzy i krotko przycietych siwych wlosach. Wycieral dluga glownie miecza biala jedwabna chusta, podczas gdy jego pomocnicy usuwali cialo i to, co pozostalo z glowy wieznia. Wskazal na wyjatkowo urodziwa kobiete, ktora dwaj straznicy wlekli w strone zwisajacego z galezi sznura. Kobieta trzymala sie prosto, dumnie. Delta obserwowal uwaznie twarz mezczyzny z oczyma szalenca.
