slow milosci, natychmiast usuwajac w cien Lucyfera. Pomocnicy szybko zatarli slady gwaltownej smierci, a wtedy mezczyzna ruchem obrzedowego miecza przywolal druga kobiete. Byla to ladna dziewczyna, w wieku najwyzej osiemnastu lat. Gdy wleczono ja na miejsce rozprawy, plakala i wymiotowala.
– Nie pragniemy twej choroby i lez, dziecko – rzekl mowca najbardziej ojcowskim tonem, na jaki mogl sie zdobyc. – Zawsze pragnelismy cie oszczedzic, gdyz wymagano od ciebie spelniania obowiazkow, ktore cie przerastaly ze wzgledu na twoj mlody wiek i dowiadywalas sie tajemnic przekraczajacych twoje mozliwosci zrozumienia. Mlodosc czesto mowi, gdy powinna milczec… Widywano cie w towarzystwie dwoch braci z Hongkongu… ale nie byli to nasi bracia. Sa to ludzie pracujacy dla brytyjskiej korony, tego slabego, dekadenckiego rzadu, ktory sprzedal Ojczyzne naszym gnebicielom. Dawali ci blyskotki, ladna bizuterie, szminki i francuskie perfumy z Koulunu. A teraz powiedz, dziecko, co ty im dalas?
Mloda dziewczyna wymiotujaca histerycznie przez zatykajacy jej usta knebel, potrzasnela gwaltownie glowa. Lzy strumieniami splywaly jej po twarzy.
– Trzymala reke pod stolem miedzy nogami mezczyzny w kawiarni na Guangqu! – zawolal jeden z oskarzycieli.
– To jedna z tych swin pracujacych dla Anglikow! – dodal nastepny.
– Mlodosc podatna jest na podniety – rzekl mowca spogladajac na oskarzycieli. Jego oczy plonely, jakby nakazujac milczenie. – Nasze serca moga wybaczyc mlodziencza wylewnosc uczuc – dopoki tej latwosci ulegania podnietom, tej wylewnosci nie towarzyszy zdrada.
– Byla przy bramie Oianmen!…
– Ale nie byla na Tiananmen. Ja sam to ustalilem! – krzyknal mezczyzna z mieczem. – Twoje informacje sa falszywe. Pozostaje tylko jedno proste pytanie. Dziecko! Czy mowilas o nas? Czy twoje slowa mogly zostac przekazane naszym wrogom tu lub na poludniu?
Dziewczyna wila sie na ziemi, gwaltownie wyginala cale cialo w tyl i w przod, starajac sie zaprzeczyc oskarzeniu.
– Uznaje twa niewinnosc, tak jak uczynilby to ojciec, ale glupota zasluguje na skarcenie, dziecko. Bylas zbyt swobodna w zawieraniu znajomosci, zbyt lubilas blyskotki. Kiedy nie sluzy to naszej sprawie, moze stac sie niebezpieczne.
Mloda kobiete oddano pod nadzor znajdujacego sie wsrod zgromadzonych tegiego, pewnego siebie mezczyzny w srednim wieku, z zaleceniem, by ja „pouczal i sklanial do medytacji”. Z wyrazu twarzy przyszlego opiekuna latwo bylo wyczytac, ze powierzone mu obowiazki bedzie rozumial o wiele szerzej. A kiedy juz bedzie mial jej dosyc, to dziecko, ktore wydobywalo tajemnice od przedstawicieli pekinskiej hierarchii, domagajacych sie, by sprowadzano im mlode dziewczynki, w przekonaniu, ze takie zwiazki odnawiaja ich sily witalne, po prostu zniknie.
Dwom z pozostalych trzech Chinczykow doslownie wytoczono proces. Oskarzono ich o handel narkotykami za posrednictwem siatki dzialajacej miedzy Szanghajem a Pekinem. Ich przestepstwem nie bylo jednak rozprowadzanie narkotykow, lecz nagminne podkradanie zyskow i przekazywanie powaznych sum na prywatne konta w bankach w Hongkongu. K-ilka ze zgromadzonych osob wystapilo, by potwierdzic te ciezkie zarzuty. Oznajmili oni, ze jako podlegli braciom dystrybutorzy wreczali obu „szefom” duze sumy w gotowce, ktore nie zostaly nigdy zarachowane w tajnych ksiegach organizacji. Byl to wstepny, ale nie najwazniejszy punkt oskarzenia. Wypowiedzial go dopiero glowny mowca swym wysokim, przenikliwym glosem.
– - Podrozowaliscie na poludnie do Koulunu. Raz, dwa albo i trzy razy w miesiacu. Port lotniczy Kai Tak… Ty! – wrzasnal fanatyk z mieczem wskazujac wieznia stojacego po lewej stronie. – Przyleciales z powrotem tego popoludnia. Byles ubieglej nocy w Koulunie. Ubieglej nocy! Kai Tak! A wlasnie ubieglej nocy zostalismy zdradzeni na Kai Tak! – Mowca wyszedl poza krag swiatla wokol pochodni i zlowieszczo zblizyl sie do kleczacych, zmartwialych z przerazenia mezczyzn. – Wasza milosc do pieniedzy przytlumila wasza milosc do naszej sprawy – zaintonowal jak przepelniony smutkiem, ale rozgniewany patriarcha. – Bracia poprzez krew i bracia w zlodziejstwie. Wiedzielismy o tym juz od wielu tygodni, wiedzielismy, gdyz wasza chciwosc wzbudzila wiele zaniepokojenia. Wasze pieniadze musialy mnozyc sie jak szczury w smierdzacym scieku, a wiec zwrociliscie sie do przestepczych triad w Hongkongu. Jakie to pomyslowe, oryginalne i jakze glupie! Czy sadzicie, ze nie mamy powiazan z niektorymi triadami?
Sadzicie, ze nie istnieja sfery, gdzie nasze interesy sie pokrywaja? Sadzicie, ze zywia oni mniejsza pogarde dla zdrajcow niz my?
Dwaj zwiazani bracia tarzali sie w kurzu, klekali blagalnie, krecili przeczaco glowami. W stlumionych okrzykach slychac bylo prosbe o to, by ich wysluchano, by pozwolono im mowic. Mowca zblizyl sie do wieznia po lewej stronie i zsunal mu gwaltownie knebel, szarpiac skore na twarzy.
– Nie zdradzilismy nikogo, wielki panie! – wrzasnal wiezien. – Nie zdradzilem nikogo! Tak, bylem na Kai Tak, ale tylko w tlumie. Zeby obserwowac, panie! Zeby sie uradowac!
– Z kim rozmawiales?
– Z nikim, wielki panie! Ach tak, z urzednikiem. Zeby potwierdzic moj lot nastepnego ranka i to wszystko, przysiegam na duchy moich przodkow. Mojego mlodszego brata i moich, panie!
– Pieniadze. Co powiesz o pieniadzach, ktore ukradles.
– Nie ukradlem ich, wielki panie, przysiegam! Wierzylismy w naszych dumnych sercach, dumnych z naszej sprawy, ze bedziemy mogli wykorzystac te pieniadze dla dobra prawdziwych Chin! Kazdy juan dochodu mial byc oddany sprawie!
Tlum zahuczal w odpowiedzi. Pod adresem wiezniow posypaly sie pogardliwe okrzyki, odnoszace sie do dwoch spraw – zdrady i kradziezy. Mowca podniosl rece zadajac ciszy. Glosy umilkly.
– Niech rozejdzie sie wiesc – powiedzial wolno potezniejacym glosem. – Niechaj ci z naszej powiekszajacej sie gromady, ktorzy mysla o zdradzie, wysluchaja tego ostrzezenia. Nie ma w nas litosci, poniewaz nam jej nie okazano. Nasza sprawa jest sluszna i czysta, i sama mysl o zdradzie jest wstretna. Niech rozejdzie sie wiesc. Nie wiecie, kim jestesmy ani gdzie jestesmy – czy urzednikiem w ministerstwie, czy czlonkiem Sluzby Bezpieczenstwa. Jestesmy wszedzie i nie ma nas nigdzie. Ci, ktorzy sie wahaja i watpia, sa jak martwi… Proces tych jadowitych psow jest zakonczony. Teraz wszystko zalezy od was, moje dzieci.
Orzeczenie bylo blyskawiczne i jednoglosne: winni w pierwszym punkcie oskarzenia, prawdopodobnie winni w drugim. Zapadl nastepujacy wyrok: jeden brat umrze, drugi bedzie zyl; pojedzie pod eskorta na poludnie, do Hongkongu, by odzyskac pieniadze. Wybor zostanie dokonany za pomoca znanego od wiekow rytualu yi zangli, co w doslownym tlumaczeniu znaczylo: „jeden pogrzeb”. Obaj mezczyzni otrzymali noze o zabkowanych i ostrych jak brzytwy klingach. Walka miala odbyc sie w kole o srednicy dziesieciu krokow. Dwaj bracia staneli twarza w twarz i okrutny rytual rozpoczal sie. Jeden z nich calym cialem rzucil sie rozpaczliwie w przod. Drugi zrobil unik i ostrze jego noza przecielo twarz atakujacego.
Pojedynek w kregu smierci oraz barbarzynskie reakcje publicznosci zagluszaly kazdy halas powodowany przez Bourne'a. Jason postanowil dzialac szybko. Biegl przez zarosla, lamiac galezie i przecinajac splatane zdzbla wysokiej trawy, az wreszcie znalazl sie dwadziescia metrow od drzewa, za ktorym stal morderca. Mogl skrecic i podejsc blizej, ale najpierw musial zajac sie d'Anjou. Echo powinien sie dowiedziec, ze Jason tu jest.
Francuz i ostatni chinski wiezien stali nieco na prawo od kregu. Po ich obu bokach znajdowali sie straznicy. Jason przesuwal sie do przodu, podczas gdy tlum wykrzykiwal obelgi lub slowa zachety dla walczacych. Jeden z braci zadal niemal decydujacy cios nozem, ale jego przeciwnik do konca walczyl o zycie. Bourne byl zaledwie trzy czy cztery metry od d'Anjou. Obmacal ziemie wokol siebie i podniosl lezaca galaz. Korzystajac z kolejnej eksplozji wrzaskow oszalalych widzow, przelamal ja w dwoch miejscach. Oczyscil wszystkie trzy kawalki z lisci i otrzymal stosunkowo proste kijki. Wycelowal i cisnal pierwszy patyk, ktory polecial niskim lukiem i upadl tuz za nogami Francuza. Rzucil drugi i ten trafil Echo pod kolanami! D'Anjou dwukrotnie skinal glowa na znak, ze wie o obecnosci Delty. A potem zrobil cos dziwnego. Zaczal lekko kiwac glowa. Probowal mu przekazac w ten sposob jakas informacje. Nagle lewa noga d'Anjou ugiela sie i Francuz runal bezwladnie na ziemie. Stojacy po prawej stronie straznik brutalnym szarpnieciem natychmiast postawil go na nogi, choc cala jego uwaga byla zwrocona na krwawe zmagania w kregu „jednego pogrzebu”.
Echo ponownie zaczal kiwac glowa powoli, znaczaco. Potem obrocil ja i zaczal wpatrywac sie w stojacego po lewej stronie siwowlosego morderce, ktory odsunal sie od drzewa, by lepiej widziec smiertelne zmagania. Francuz ponownie odwrocil glowe, kierujac teraz wzrok na szalenca z mieczem.
D'Anjou upadl ponownie, ale tym razem podniosl sie, zanim straznik zdolal go dotknac. Wstajac poruszyl szczuplymi ramionami w gore i w dol. A Bourne wzial gleboki oddech i przymknal oczy. Byla to jedyna krociutka
