– Myslisz, ze puszcze ci odgieta galaz w twarz.
– Ja bym tak zrobil.
– Jasne.
Znalezli sie na drodze przed dziwnie ciemna brama. Odlegle krzyki stawaly sie coraz glosniejsze, czolowka poscigu wyraznie sie zblizala. – Wzdluz drogi – powiedzial Jason. – Biegiem! – Trzy minuty pozniej wlaczyl latarke. – Stoj! – krzyknal. – Widzisz tam te kupe zieleni?
– Gdzie? – wysapal zabojca, nie mogac zlapac tchu.
– Skierowalem na nia promien latarki.
– To galezie sosnowe.
– Odciagnij je na bok. Pospiesz sie.
Komandos zaczal rozrzucac galezie i po chwili odslonil czarna limuzyne typu Szanghaj. Teraz przyszla pora na plecak. – A teraz patrz w slad za moim swiatlem, na lewo od maski – rzekl Bourne.
– Na co?
– Szukaj drzewa z bialym zaciosem na pniu. Widzisz?
– Tak.
– Pod nim, jakies pol metra od pnia, jest rozpulchniona ziemia. Pod nia plecak. Wykop go.
– Pieprzony technik z ciebie, co?
– Az ciebie nie?
Zabojca bez slowa odgarnal ziemie i wydobyl plecak. Trzymajac go za pasy w prawej rece, zrobil krok do przodu, jakby chcial podac pakunek Jasonowi. A potem nagle zamachnal sie plecakiem, celujac w bron oraz latarke trzymana przez Bourne'a i rzucil sie do przodu z palcami rak rozstawionymi jak pazury wielkiego, wscieklego kota.
Bourne spodziewal sie tego. W takim wlasnie momencie on sam sprobowalby uzyskac pewna, chocby chwilowa przewage, kilka sekund potrzebnych na to, by skoczyc w ciemnosc. Zrobil krok do przodu i uderzyl przelatujacego obok sila rozpedu morderce pistoletem w glowe.
Wbil kolano w plecy rozplaszczonego na ziemi komandosa i trzymajac w zebach latarke, wykrecil mu prawa reke za plecy.
– Ostrzegalem cie – powiedzial Jason, podrywajac zabojce na nogi. – Rzecz jednak w tym, ze jestes mi potrzebny. A wiec zamiast odbierac ci zycie, wykonam za pomoca kuli malenka operacje. – Przylozyl ukosnie lufe pistoletu do bicepsu na ramieniu Anglika i pociagnal za spust.
– Jezu! – wrzasnal zabojca, gdy rozleglo sie kaszlniecie pistoletu i trysnela krew.
– Kosci masz cale – powiedzial Delta. – Przedziurawilem tylko miesnie i dzieki temu mozesz teraz zapomniec o poslugiwaniu sie prawa reka. Masz szczescie, ze jestem milosiernym czlowiekiem. W plecaku jest gaza, plaster i srodki dezynfekujace. Mozesz sie teraz polatac, majorze. A potem pojedziemy. Zostaniesz moim szoferem w Chinskiej Republice Ludowej. Bede siedzial na tylnym siedzeniu z pistoletem wymierzonym w twoja glowe i z mapa w reku. Na twoim miejscu postaralbym sie nie pomylic zakretu.
139
Do bramy dobieglo dwunastu ludzi Sheng Chouyan-ga. Mieli ze soba jedynie cztery latarki.
– Weishenme? Cuowu!
– Mafan! Fengkuang!
– You maobing!
– Weifani
Rozlegly sie wrzaski ludzi zbulwersowanych widokiem zgaszonych reflektorow. Oskarzano wszystkich i o wszystko – od nieudolnosci po zdrade. Sprawdzono budke wartownicza. Przelaczniki elektryczne i telefon nie dzialaly, straznik gdzies przepadl. Kilku ludzi obejrzalo lancuch owiniety wokol zamka bramy i zaczelo wydawac rozkazy innym. Poniewaz nikt nie mogl wydostac sie na zewnatrz, doszli do wniosku, ze sprawcy calego zamieszania musza wciaz znajdowac sie na terenie rezerwatu.
– Biao! – zawolal prowokator, ktory poprzednio udawal wieznia. – Quan bu zai zheli! – wrzasnal, rozkazujac pozostalym podzielic sie latarkami i przeszukac parking, pobliski las i bagna. Scigajacy z bronia gotowa do strzalu rozproszyli sie i zaczeli biegac po calym parkingu. Przybylo jeszcze siedmiu ludzi, z ktorych tylko jeden mial latarke. Falszywy wiezien zazadal, zeby mu ja dano i zaczal wyjasniac sytuacje, probujac zorganizowac kolejna grupe poszukiwawcza. Rozlegly sie protesty, ze w takich ciemnosciach jedno zrodlo swiatla to za malo na tyle osob. Rozwscieczony organizator wywrzeszczal cala wiazanke przeklenstw, przypisujac niewiarygodna glupote wszystkim poza soba.
Ciemnosci rozjasnily tanczace plomienie pochodni, gdy z dolinki przybyla ostatnia grupa spiskowcow, na czele ktorej kroczyl Sheng Chouyang. U jego boku w pochwie przytroczonej rapciami do pasa kolysal sie obrzedowy miecz. Prowokator pokazal mu lancuch owiniety wokol zamka bramy i powtorzyl swoje argumenty.
– Nie rozumujesz wlasciwie – oznajmil rozdrazniony Sheng. – Wyciagasz bledne wnioski! Lancuch nie zostal tu umieszczony przez ktoregos z naszych ludzi, aby zatrzymac przestepce czy przestepcow w srodku. Przeciwnie, zalozyli go winowajcy, zeby opoznic poscig, zeby zamknac nas na terenie rezerwatu!
– Ale jest tu zbyt wiele przeszkod…
– Ktore tamci zauwazyli i wzieli pod uwage! – krzyknal Sheng
Chouyang. – Czy musze wszystko powtarzac? Ci ludzie to specjalisci od przezycia! Przetrwali sluzbe w tym zbrodniczym batalionie o nazwie „Meduza”, poniewaz wszystko brali pod uwage! Przeszli gora!
– Niemozliwe, panie! – zaoponowal mlodszy mezczyzna. – Gorne zasieki z drutow i nachylona czesc ogrodzenia sa pod napieciem, ktore wlacza sie, gdy nacisk przekracza trzydziesci funtow. Dzieki temu zwierzeta i ptaki nie zostaja porazone pradem.
– W takim razie odkryli zrodlo zasilania i odcieli doplyw pradu!
– Przelaczniki sa wewnatrz, przynajmniej siedemdziesiat piec metrow od bramy, zamaskowane pod ziemia. Nawet ja nie wiem dokladnie, gdzie sie znajduja.
– Poslij kogos gora – rozkazal Sheng.
Jego podwladny rozejrzal sie wokolo. Trzy metry dalej dwaj mezczyzni rozmawiali ze soba. Bylo malo prawdopodobne, ze dotarlo do nich cos z tej ozywionej dyskusji. – Ty! – powiedzial mlodszy przywodca wskazujac mezczyzne po lewej.
– Slucham?
– Wdrap sie na ogrodzenie!
– Tak jest! – Jego podkomendny podbiegl do plotu i podskoczyl chwytajac dlonmi oka siatki i pracujac gwaltownie nogami. Dotarl na sam wierzch i zaczal forsowac nachylona i opleciona drutem kolczastym czesc ogrodzenia.
– Aiyaaa!
Trzaskowi wyladowania towarzyszyly oslepiajace, blekitnobiale blyskawice. Wyprezone cialo z wlosami i brwiami wypalonymi do golej skory polecialo do tylu i uderzylo o ziemie z loskotem padajacej skaly. Skrzyzowaly sie na nim swiatla latarek. Mezczyzna byl martwy.
– Ciezarowka! – wrzasnal Sheng. – To kretynizm! Wezcie ciezarowke i rozwalcie brame! Robcie, co kaze! Natychmiast!
Dwaj mezczyzni pobiegli na parking i po sekundzie ryk poteznego silnika ciezarowki wypelnil cisze nocy. Rozlegl sie zgrzyt trybow, gdy zmieniano bieg na wsteczny. Wielka ciezarowka szarpnela do tylu, kolyszac calym nadwoziem i nagle zatrzymala sie w miejscu. Sflaczale opony obracaly sie, a tlaca sie guma zaczela dymic. Sheng Chouyang patrzyl na to z narastajacym lekiem i wsciekloscia.
– Pozostale! – wrzasnal. – Uruchomcie pozostale! Wszystkie! Zapuszczono silniki w kolejnych samochodach i maszyny jedna po drugiej szarpaly do tylu na wstecznym biegu, by z grzechotem i zgrzytem osiasc na miekkim zwirze, niezdolne do jazdy. Rozgoraczkowany Sheng podbiegl do bramy, wyciagnal pistolet i wystrzelil dwukrotnie w owiniety wokol zamka lancuch. Stojacy z prawej strony czlowiek krzyknal, chwycil sie za zakrwawione czolo i upadl na ziemie. Sheng uniosl twarz ku ciemnemu niebu i wydal dziki ryk protestu. Wyszarpnal swoj obrzedowy miecz i zaczal rabac nim owiniety lancuchem zamek bramy. Byl to prozny wysilek. Glownia miecza pekla.
ROZDZIAL 28
