Chinczyk wydawal sie oszolomiony, moze nawet smutny.
– Dlaczego? – zapytal. – Przeciez dla nich pracowal i byl starym czlowiekiem, starszym od pana.
– Serdeczne dzieki.
– Czy on zdradzil tych, ktorym sluzyl?
– Nie, to jego zdradzono.
– Komunisci?
– Kuomintang – powiedzial Bourne potrzasajac glowa.
– Dongwu! Oni nie sa lepsi od komunistow. Czego pan chce ode mnie?
– Jezeli wszystko dobrze pojdzie, mniej wiecej tyle, ile zrobiles poprzednio, ale tym razem chce, zebys ze mna zostal. Chce wynajac pare oczu.
– Wybiera sie pan na wzgorza w Guangdongu?
– Tak.
– Wiec potrzebuje pan pomocy przy przekraczaniu granicy?
– Nie bedzie to konieczne, jezeli znajdziesz mi kogos, kto potrafi przeniesc zdjecie z jednego paszportu do drugiego.
– Robi sie to codziennie. Nawet dzieci to potrafia.
– Dobrze. W takim razie pomowmy o uzyczeniu mi twoich oczu. Istnieje pewne ryzyko, ale niewielkie. Jest rowniez dwadziescia tysiecy dolarow amerykanskich. Poprzednio zaplacilem ci dziesiec, tym razem jest dwadziescia.
– Aiya, to majatek! – Lacznik zamilkl, przygladajac sie Bour-ne'owi. – Ryzyko musi byc wielkie.
– Jezeli beda klopoty, mam nadzieje, ze sobie z nimi poradzisz. Pieniadze zostawimy tutaj, w Makau, i tylko ty bedziesz mial do nich dostep. Czy podejmiesz sie tego, czy mam szukac kogos innego?
– Mam oczy sokola. Niech pan nie szuka.
– Chodz ze mna z powrotem do kasyna. Poczekasz na zewnatrz, na ulicy, a ja odbiore wiadomosc.
Barman z ochota wykonal to, o co Jason go poprosil, chociaz w zaklopotanie wprawilo go dziwne slowo „Kryzys”, ktorego nalezalo uzyc; uspokoily go jednak wyjasnienia Bourne'a, ze jest to imie konia bioracego udzial w wyscigach. Zaniosl „specjalnego” drinka zdezorientowanemu graczowi przy stoliku piatym i wrocil niosac pod taca zapieczetowana koperte. Jason pilnie obserwowal sasiednie stoliki wypatrujac odwracajacych sie glow czy przelotnych spojrzen rzucanych spoza klebow dymu. Nie zauwazyl jednak niczego. Widok ubranego w ruda kurtke barmana posrod kelnerow noszacych takze rude kurtki byl czyms tak naturalnym, ze nie zwrocil niczyjej uwagi. Zgodnie z instrukcja, taca zostala umieszczona pomiedzy Bourne'em i McAllisterem. Jason wyjal z paczki papierosa, a pudelko zapalek pchnal w kierunku niepalacego analityka. Zanim zdumiony podsekretarz zdolal sie polapac, Bourne wstal ze swego stolka i podszedl do niego.
– Czy ma pan ogien?
McAllister spojrzal na zapalki, podniosl pudelko, po czym wyjal jedna, zapalil i przytknal do papierosa. Gdy Jason wrocil na swoje miejsce, w reku trzymal zapieczetowana koperte. Otworzyl ja, wydobyl znajdujaca sie wewnatrz kartke i odczytal notatke napisana na maszynie po angielsku: Telefon Makau – 32-61-443.
Rozejrzal sie w poszukiwaniu automatu telefonicznego i wowczas uswiadomil sobie, ze nigdy dotad nie korzystal z automatu w Makau;
nawet jezeli znalazlby tam instrukcje, to i tak nie wiedzial, jakich monet uzywa sie w portugalskiej kolonii. To wlasnie te nic nie znaczace drobiazgi zawsze niwecza wazne zamierzenia. Dal znak barmanowi, ktory podszedl, zanim Jason zdazyl opuscic reke.
– Slucham, sir? Jeszcze jedna whisky, sir?
– Przez najblizszy tydzien nie – powiedzial Bourne, kladac przed nim pieniadze uzywane w Hongkongu. – Musze zadzwonic do kogos tu w Makau. Czy moglbys mi powiedziec, gdzie jest automat telefoniczny i zaopatrzyc mnie w odpowiednie monety?
– Nie moglbym pozwolic na to, aby taki dzentelmen jak pan korzystal z publicznego telefonu, sir. Miedzy nami mowiac, obawiam sie, ze wielu z tutejszych klientow moze byc zarazonych. – Barman usmiechnal sie. – Pan pozwoli, sir. Mam telefon u siebie na kontuarze – dla wyjatkowych gosci.
Zanim Jason zdazyl zaprotestowac lub wyrazic podziekowanie, telefon znalazl sie przed nim. McAllister przygladal mu sie, gdy nakrecal numer.
– Wei? – odezwal sie kobiecy glos.
– Polecono mi zadzwonic pod ten numer – odpowiedzial Bourne po angielsku. Oszust, ktorego zabito, nie znal chinskiego.
– Spotkamy sie.
– Nie spotkamy sie.
– Nalegamy.
– Wiec nie nalegajcie. Znacie mnie chyba na tyle dobrze, a przynajmniej powinniscie. Chce rozmawiac z tym czlowiekiem, tylko z nim.
– Jestes arogancki.
– Idiotka to zbyt lagodne okreslenie. I to samo odnosi sie do tego nedznego kaznodziei z wielkim mieczem, jezeli nie zechce ze mna mowic.
– Osmielasz sie…
– Juz to slyszalem – przerwal ostro Jason. – Odpowiedz brzmi: tak, ja sie osmielam. On ma o cale niebo wiecej do stracenia niz ja. On jest tylko jednym z klientow, a moja lista stale sie powieksza. Ja go nie potrzebuje, ale mysle, ze wlasnie teraz on potrzebuje mnie.
– Podaj powod, ktory mozna by uznac za wiarygodny.
– Nie podaje powodow kapralom. Kiedys bylem majorem, a moze o tym nie wiedzialas?
– Nie ma potrzeby sie obrazac.
– Nie ma potrzeby przeciagac tej rozmowy. Zadzwonie jeszcze raz za pol godziny. Zaproponuj mi cos sensowniejszego, zaproponuj mi tego czlowieka. Ja od razu poznam, czy to bedzie rzeczywiscie on, poniewaz zadam mu jedno lub dwa pytania, na ktore tylko on moze odpowiedziec. Ciao. – Bourne odlozyl sluchawke.
– Co ty wyprawiasz? – zapytal szeptem wstrzasniety McAllister siedzacy cztery miejsca dalej.
– Przygotowuje twoj sloneczny dzien i mam nadzieje, ze masz troche olejku do opalania. Odczekaj piec minut, a potem idz za mna. Po wyjsciu stad skrec w prawo i idz przed siebie. Zauwazymy cie.
– My?
– Chce, zebys kogos poznal. To stary przyjaciel – mlody przyjaciel – ktory, jak sadze, spodoba ci sie. Ubiera sie tak jak ty.
– Ktos trzeci? Czy ty postradales rozum?
– Nie trac zimnej krwi, analityku, ma to wygladac tak, jakbysmy sie nie znali. Nie, nie postradalem rozumu. Wynajalem po prostu pomocnika na wypadek, gdyby mnie przechytrzono. Nie zapominaj, ze liczyles na moja pomoc w tych sprawach.
Prezentacja trwala krotko i nie padly zadne nazwiska, najwyrazniej jednak krepy, barczysty, dobrze ubrany Chinczyk wywarl na McAllisterze wrazenie.
– Czy kieruje pan ktoras z tutejszych firm? – zapytal analityk, gdy szli boczna ulica w kierunku zaparkowanego samochodu.
– Ujmujac to w ten sposob, tak, sir. Jest to jednak moja wlasna firma. Swiadcze uslugi dla waznych osobistosci.
– W jaki sposob on pana znalazl?
– Przykro mi, sir, ale jestem pewien, ze pan zrozumie. Taka informacja jest poufna.
– Dobry Boze – mruknal McAllister spogladajac na czlowieka z „Meduzy”.
– Za dwadziescia minut musze zadzwonic – odezwal sie Jason, ktory usiadl z przodu. Tylne siedzenie zajmowal oszolomiony podsekretarz.
– A wiec uzywaja posrednika? – zapytal lacznik. – Czesto tak robili z Francuzem.
– Jak on to z nimi zalatwial? – spytal Bourne.
– Nie spieszyl sie. Powiedzialby „niech sie poca”. Proponowalbym przetrzymac ich przez godzine.
– Ty decydujesz. Czy jest tu gdzies w poblizu czynna restauracja?
– Na Rua Mercadores.
– Musimy cos zjesc, a Francuz mial racje – on zawsze mial racje. Niech sie poca.