– Kaifeiji ba! – krzyknal.
– Moze pan mowic po angielsku – wysapal pilot. – Dobrze znam ten jezyk. Wymagano tego od nas.
– Startuj, skurwysynu! Juz!
Pilot uruchomil silnik i w tym samym momencie ujrzeli w swiatlach helikoptera, jak cale pole wypelnilo sie postaciami w mundurach. Zolnierze natychmiast dostrzegli ciala pieciu zabitych ludzi z doborowego oddzialu Shenga i otworzyli ogien do wznoszacego sie powoli do gory smiglowca.
– Szybciej, do jasnej cholery! – wrzasnal Jason.
– To pudelko to prawdziwa forteca godna Shenga – objasnil pilot. – Nawet szyby sa kuloodporne. Dokad lecimy?
– Do Hongkongu! – krzyknal Bourne, stwierdzajac ze zdziwieniem, ze pilot prowadzacy teraz maszyne szybko do gory odwrocil sie do niego z usmiechem.
– Chyba wspanialomyslni Amerykanie lub zyczliwi Brytyjczycy udziela mi azylu, co, sir? To marzenie mojego zycia!
– Do diabla z tym – rzekl czlowiek z,,Meduzy”, gdy weszli w pierwsza warstwe nisko zawieszonych chmur.
– To byl doskonaly pomysl, sir – odezwal sie Wong siedzacy w mroku w glebi smiglowca. – Jak pan na to wpadl?
– Juz raz sie sprawdzil – odpowiedzial Jason, przypalajac papierosa. – Historia, nawet ta niezbyt odlegla, lubi sie powtarzac.
– Webb? – zaczal szeptem McAllister.
– Co takiego, analityku? Jak sie czujesz?
– Mniejsza z tym. Czemu wrociles tam – do Shenga?
– Zeby dac mu pozegnalny prezent. Ksiazeczke czekowa. Jej wlasciciel ma tajne konto w banku na Kajmanach.
– Co?
– Nikomu juz sie nie przyda. Nazwisko i numery konta zostaly wyciete. Ciekawe, jak zareaguje Pekin, kiedy dowie sie o jej istnieniu, nie sadzisz?
EPILOG
Edward Newington McAllister, o kulach, wszedl utykajac do niegdys imponujacego gabinetu w starym domu na Victoria Peak, ktorego duze, wykuszowe okna zabezpieczone byly teraz gruba folia plastikowa i gdzie wszedzie jeszcze widnialy slady niedawnej masakry. Ambasador Raymond Havilland patrzyl, jak podsekretarz stanu rzuca na jego biurko teczke z aktami Shenga.
– Sadze, ze to twoja zguba – rzekl analityk odstawiajac kule i z trudem sadowiac sie na krzesle.
– Lekarze powiedzieli mi, ze twoje rany nie sa grozne – odezwal sie dyplomata. – Cieszy mnie to.
– Cieszy cie? A kim ty, do cholery, jestes, ze mozesz sie tak po krolewsku cieszyc?
– Tak sie po prostu mowi. Moze masz i racje, ze brzmi to troche wyniosle, ale powiedzialem to szczerze. To, czego dokonales, bylo nadzwyczajne, przeszlo wszystkie moje wyobrazenia.
– Tego jestem pewien. – Podsekretarz zmienil pozycje, ukladajac zraniona reke wygodniej na poreczy krzesla. – W gruncie rzeczy to nie moja zasluga. O n to zrobil.
– Ale ty mu to umozliwiles, Edwardzie.
– Jak sie okazalo, nie bylem w swoim zywiole, to nie moja branza. Ci ludzie potrafia robic rzeczy, o ktorych my mozemy tylko marzyc lub ogladac na ekranie z niedowierzaniem, poniewaz wydaje sie to tak nieprawdopodobne.
– Nie mielibysmy podobnych marzen ani nie bylibysmy zdumieni taka pomyslowoscia, gdyby to wszystko nie opieralo sie na ludzkim doswiadczeniu/A przeciez oni wykonuja to, co najlepiej potrafia, my zas to, co jest w naszej kompetencji. Kazdy w swojej wlasnej dziedzinie, panie podsekretarzu.
McAllister obrzucil Havillanda surowym spojrzeniem.
– Jak to sie stalo? W jaki sposob zdobyli dossier?
– Jeszcze jedna dziedzina. Fachowiec. Zabil w dosc okrutny sposob trzech mlodych ludzi. Dostal sie do niedostepnego sejfu.
– Niewybaczalne!
– Zgadza sie – odparl Haviiland, pochylajac sie do przodu i gwaltownie podnoszac glos. – Tak jak i twoje wyczyny sa niewybaczalne! Kim, na Boga, wydaje ci sie, ze jestes, abys mogl robic to, co zrobiles? Jakim prawem przejales sprawy w swoje rece – niedoswiadczone rece? Pogwalciles wszystkie przysiegi, jakie kiedykolwiek skladales rozpoczynajac dzialalnosc w sluzbie swojego rzadu! Dymisja to za malo. Za te zbrodnie nalezaloby ci sie raczej trzydziesci lat wiezienia! Czy zdajesz sobie sprawe, co moglo sie wydarzyc? Wojna, ktora moglaby wtracic Daleki Wschod i caly swiat do piekla!
– Zrobilem to, co zrobilem, poniewaz mialem taka mozliwosc. To lekcja, jakiej udzielil mi Jason Bourne, nasz Jason Bourne. Niezaleznie od tego, prosze przyjac moja rezygnacje, panie ambasadorze. Natychmiastowa – chyba ze wysuniesz przeciwko mnie oskarzenie.
– Myslisz, ze pozwolilbym ci tak po prostu odejsc? – Haviiland poprawil sie na krzesle. – Nie badz smieszny. Rozmawialem z prezydentem i on wyraza zgode. Zostaniesz przewodniczacym Rady Bezpieczenstwa Narodowego.
– Przewodniczacym…? Alez ja nie bylbym w stanie tym pokierowac!
– Ze swoja wlasna limuzyna i tymi wszystkimi innymi bzdurami.
– Nie bede wiedzial, co mowic!
– Potrafisz myslec, a ja zawsze bede w poblizu.
– O, moj Boze!
– Rozwaz to na spokojnie. A pozniej przekaz swoja decyzje tym, ktorzy potrafia mowic. To jest ta rzeczywista wladza, chyba wiesz o tym. Nie rzadza ci, ktorzy mowia, lecz ci, ktorzy mysla.
– Jest to tak niespodziewane, tak…
– Tak zasluzone, panie podsekretarzu – przerwal mu dyplomata. – Umysl to cudowna rzecz. Nie mozna go nie doceniac. A propos, lekarz twierdzi, ze Lin Wenzu sie wylize. Stracil wladze w lewej rece, ale bedzie zyl. Jestem pewien, ze poprzesz jego awans w MI 6 w Londynie. Oni wezma twoja opinie pod uwage.
– A panstwo Wehb? Gdzie oni sa?
– Sa juz na Hawajach. Oczywiscie z doktorem Panovem i panem Conklinem. Obawiam sie, ze nie wspominaja mnie najlepiej.
– Dales im do tego powody.
– Mozliwe, ale to juz mnie me obchodzi.
– Mysle, ze cie rozumiem. Dopiero teraz.
– Mam nadzieje, ze twoj Bog ma troche litosci dla ludzi takich jak my, Edwardzie. W przeciwnym razie nie chcialbym sie z Nim spotkac.
– Istnieje jeszcze odpuszczenie win.
– Naprawde? Wobec tego nie chcialbym Go poznac. Okazalby sie oszustem.
– Dlaczego?
– Poniewaz zaludnil swiat rasa bezmyslnych, krwiozerczych wilkow, ktore mysla tylko o swoim wlasnym przetrwaniu, nie troszczac sie ani troche o los calego plemienia. Chyba nie jest to doskonaly Bog, nieprawdaz?
– On jest doskonaly. To my jestesmy niedoskonali.
– W takim razie jest to dla Niego tylko gra. Ustawia jak pionki stworzone przez siebie istoty i dla rozrywki oglada, jak sie wzajemnie niszcza. Patrzy obojetnie, jak sie wyniszczamy.
– Ale to sa nasze narzedzia zaglady, panie ambasadorze. Mamy przeciez wolna wole.
– Jednak zgodnie z Pismem Swietym taka jest Jego wola, czyz nie? Niech sie dzieje wola Jego.
– To nieuchwytne sfery.
– Doskonale! Moze pewnego dnia rzeczywiscie zostaniesz sekretarzem stanu.