– Mamy gdzies sie spotkac z Wongiem. Chyba mowil, ze u podnoza pierwszego pagorka.
– Poczekamy na niego pare minut, ale mysle, ze raczej mozemy o nim zapomniec. Zobaczy to, co ja widzialem, i gdybym byl na jego miejscu, zawrocilbym prosto do Makau, gdzie czeka na niego dwadziescia tysiecy dolarow, i powiedzialbym, ze zabladzilem.
– A co takiego widziales?
– Szesciu uzbrojonych ludzi wyposazonych w taka ilosc amunicji, ze wystarczyloby, aby zmiesc z powierzchni Ziemi jedna z tych gor.
– O, moj Boze, nigdy sie stad nie wydostaniemy!
– Nie poddawaj sie przedwczesnie. To jedna ze spraw, o ktorych caly czas myslalem. – Bourne odwrocil sie do McAllistera przyspieszajac kroku. – Z drugiej strony – dodal smiertelnie powaznym tonem – wprowadzenie w czyn twojego planu zawsze zwiazane bylo z ryzykiem.
– Tak, wiem o tym. Nie bede poddawal sie panice. Nie bede! – Nagle las sie skonczyl, polna droga przechodzila teraz w sciezke biegnaca przez pola porosniete wysoka trawa. – Jak myslisz, po co ci ludzie tutaj sa? – zapytal analityk.
– Asekuracja na wypadek zasadzki, jaka kazdy dran zamieszany w te brudna robote moze podejrzewac. Mowilem ci, ale nie chciales mi wierzyc. Jezeli jednak twoje przewidywania okaza sie trafne, a wszystko na to wskazuje, beda trzymac sie z daleka, w ukryciu – abys sie nie przestraszyl i nie uciekl. Jezeli tak sie stanie, to uda nam sie stad wydostac.
– W jaki sposob?
– Teraz w prawo przez pola – odrzekl Jason, pozostawiajac pytanie bez odpowiedzi. – Daje Wongowi piec minut, chyba ze zauwazylibysmy jakis sygnal lub uslyszeli samolot, ale ani chwili dluzej. A daje mu az tyle czasu tylko dlatego, ze rzeczywiscie potrzebuje tych oczu, za ktore zaplacilem.
– Czy moglby przejsc w poblizu tych ludzi, tak zeby go nie zauwazyli?
– Bez problemu, oczywiscie pod warunkiem, ze nie jest teraz w drodze powrotnej do Makau.
Dotarli do konca trawiastego pola i znalezli sie u podnoza pierwszego pagorka, ktorego zbocze porosniete bylo drzewami. Bourne spojrzal na zegarek, nastepnie na McAllistera. – Wejdzmy w las, tak by nas nie widziano – polecil wskazujac na drzewa rosnace powyzej. – Ja zostane tutaj, ty wejdz troche wyzej, ale nie wychodz na otwarty teren, nie pokazuj sie, zostan na skraju lasu. Gdy zobaczysz swiatla lub uslyszysz samolot, zagwizdz. Chyba umiesz gwizdac?
– Prawde mowiac, nie za bardzo. Kiedy dzieci byly mniejsze i mielismy psa, brazowego psa mysliwskiego…
– Och, na milosc boska! No to rzuc w dol kilka kamieni. Uslysze, jak beda spadaly. No, idz!
– Tak, rozumiem. Ruszam.
Delta – bo byl teraz Delta – stanal na czatach. Ksiezyc nieustannie przeslanialy przesuwajace sie powoli niskie chmury, wytezal wiec wzrok obserwujac uwaznie porosniete trawa pole, wypatrujac jakiegos poruszenia w tym jednostajnym pejzazu – trzcin zginajacych sie w kierunku podnoza, ku niemu. Minely trzy minuty i Jason prawie juz uznal, ze jest to strata czasu, gdy nagle z wysokiej trawy po jego prawej stronie wynurzyl sie pochylony mezczyzna i skryl sie natychmiast z powrotem. Bourne odstawil teczke i wyciagnal zza pasa dlugi noz.
– Kam Pek! – odezwal sie szeptem mezczyzna.
– Wong?
– Tak, sir – rzekl lacznik wymijajac pnie drzew i zblizajac sie do Jasona. – Wita mnie pan z nozem?
– Idzie za nami paru innych ludzi, a poza tym, szczerze mowiac, nie przypuszczalem, ze sie tu pokazesz. Powiedzialem ci przeciez, ze mozesz sie wycofac, jesli uznasz, ze ryzyko jest zbyt wielkie. Nie sadzilem, ze nastapi to tak szybko, ale pogodzilbym sie z tym. Bron, jaka maja ci ludzie, robi wrazenie.
– Moglem wykorzystac sytuacje, ale oprocz pieniedzy ofiarowal mi pan cos wiecej – pozwolil dokonac czynu, ktory dostarczyl mi ogromnej satysfakcji. Nie tylko zreszta mnie. Nawet pan sobie nie wyobraza, ilu ludzi bedzie blogoslawic czlowieka, ktory tego dokonal.
– Swinia Su?
– Zgadza sie, sir.
– Czekaj no – rzekl przerazony Bourne. – Skad masz pewnosc, ze beda o to podejrzewac jednego z tych ludzi?
– Jakich ludzi?
– Tych z karabinami maszynowymi, ktorzy podazaja za nami, Oni nie sa z Guangdongu, nie sa z garnizonu. Sciagnieto ich z Pekinu.
– Mialo to miejsce w Zhuhai Shi. Na przejsciu.
– A niech cie! Rozwaliles wszystko! Oni czekali na Su!
– Jezeli nawet czekali, to on i tak nigdy by do nich nie dotarl.
– Co?
– Urzadzili sobie z pania prefekt libacje. Poszedl do niej, zeby sie pocieszyc, tam wlasnie go zastalem. Teraz znajduje sie w sasiednim pomieszczeniu, w brudnej damskiej toalecie, z poderznietym gardlem i obcietymi genitaliami.
– Na Boga… Czyli ze on za nami nie poszedl?
– Nie mial najmniejszego zamiaru.
– Rozumiem, choc nie za dobrze. Byl wylaczony z dzisiejszej akcji. Jest to w calosci operacja prowadzona przez Pekin. Jednak tam na dole on byl glownym lacznikiem.
– Nic mi o tych sprawach nie wiadomo – przerwal Wong nie chcac podtrzymywac tematu.
– Przepraszam, oczywiscie, ze nie.
– Oto sa oczy, ktore pan wynajal, sir. W ktora strone zyczy pan sobie, abym patrzyl i czego pan ode mnie oczekuje?
– Czy udalo ci sie bez klopotu wyminac te uzbrojona grupe na drodze?
– Tak. Widzialem ich, ale oni mnie nie widzieli. Siedza teraz w lesie na skraju pola. Jesli to sie panu na cos przyda, to mezczyzna z radiostacja polecil czlowiekowi, z ktorym sie polaczyl, aby sie oddalil w chwili, gdy zostanie nadany,,sygnal”. Nie wiem, co to oznacza, ale przypuszczam, ze chodzi tu o helikopter.
– Tak przypuszczasz?
– Razem z Francuzem sledzilismy tu ktorejs nocy pewnego angielskiego majora. Stad wlasnie wiedzialem, jak pana tu doprowadzic. Helikopter wyladowal i wysiedli z niego ludzie na spotkanie z Anglikiem.
– Dokladnie tak mi opowiadal.
– Opowiadal panu, sir?
– Mniejsza z tym. Zostan tutaj. Gdy ci ludzie siedzacy teraz w lesie wyjda na pole, chce o tym wiedziec. Bede troche wyzej na polu przed drugim wzgorzem z prawej strony. Na tym samym polu, gdzie ty i Echo widzieliscie wtedy helikopter.
– Echo?
– Francuz. – Delta przerwal myslac intensywnie. – Nie wolno ci zapalic zapalki, nie mozesz sciagac na siebie uwagi…
Nagle dal sie slyszec przytlumiony, lecz wyraznie slyszalny stukot. Drzewa! Kamienie! To McAllister dawal znaki!
– Nazbieraj kamieni, kawalkow drewna czy skal i rzucaj nimi w kierunku lasu, w prawo. Ja uslysze.
– Juz teraz napelnie sobie nimi kieszenie.
– Nie mam prawa cie o to pytac – rzekl Delta podnoszac swa „dyplomatyczna” teczke – ale czy masz bron?
– Duzy karabin kalibru 0.357 z ladownica pelna amunicji, dzieki uprzejmosci kuzyna ze strony mojej matki, niech spoczywa w Chrystusie.
– Prawdopodobnie juz sie nie zobaczymy, Wong, a wiec zegnaj. Moze nie we wszystkim cie pochwalam, ale tak czy inaczej, jestes chlop na schwal. Wierz mi, ze naprawde dolozyles mi ostatnim razem.
– Nie, sir, to pan mnie pokonal. Chetnie zmierzylbym sie z panem jeszcze raz.
– Wybij to sobie z glowy! – krzyknal czlowiek z,,Meduzy” biegnac pod gore.
Helikopter, niczym wielki, monstrualny ptak rozjasniony od spodu oslepiajacym swiatlem, wyladowal na polu. Zgodnie z wczesniejszymi ustaleniami McAllister stanal tak, aby mogl byc dobrze widoczny i tak, jak sie spodziewano, reflektory helikoptera oswietlily jego postac. Bourne, co rowniez bylo zgodne z planem, znajdowal