oddanie sie Agencji – nie miescilo mu sie w glowie, by ktos inny mogl zdradzic. Czy tamten doswiadczyl chociaz w polowie tego co on?
W taki wlasnie sposob Dawid Webb, niegdys serdeczny przyjaciel, przemienil sie w Jasona Bourne'a, wroga, a wlasciwie w obsesje. Conklin pomogl stworzyc legende, a teraz robil wszystko, zeby przyczynic sie do jej zniszczenia. Pierwsza probe podjal przy pomocy dwoch wynajetych mordercow na przedmiesciach Paryza.
Dawid zadrzal na wspomnienie przygarbionej, utykajacej postaci, ktora ucieka z linii strzalu.
Drugiej proby nie pamietal dokladnie i prawdopodobnie nigdy sobie nie przypomni jej wszystkich okolicznosci. Miala miejsce na nowojorskiej Siedemdziesiatej Pierwszej ulicy, w siedzibie Treadstone. Przemyslna, zastawiona przez Conklina pulapka zatrzasnela sie bez zdobyczy, przede wszystkim dzieki histerycznym wysilkom walczacego o zycie Dawida, a takze, co wydaje sie dosyc dziwne, dzieki obecnosci Carlosa.
Kiedy pozniej okazalo sie, ze „zdrajca” nie byl wcale zdrajca, tylko dotknietym amnezja nieszczesnikiem, Conklin calkowicie sie zalamal. Podczas wielomiesiecznej rekonwalescencji, jaka Dawid przechodzil w Wirginii, Aleks wielokrotnie probowal sie z nim skontaktowac, wszystko wytlumaczyc, blagac o przebaczenie.
Jednak Webb nie mial dla niego przebaczenia.
– Zabije go, jesli wejdzie przez te drzwi – powiedzial.
Teraz to sie zmieni, pomyslal Dawid, zmierzajac szybkim krokiem w kierunku domu. Bez wzgledu na bledy i potkniecia Conklina chyba nikt w calej CIA nie mogl sie z nim rownac, jesli chodzi o dojscia i kontakty, nawiazane w czasie wieloletniej sluzby. Dawid prawie o nim zapomnial, lecz teraz przywolal na pamiec slowa, ktore wypowiedzial kiedys Mo Panov:
„Nie moge mu pomoc, bo on sam tego nie chce. Przeniesie sie na tamten swiat z butelka whisky pod pacha. Bardzo bym sie zdziwil, gdyby dozyl emerytury, czyli do konca roku. A z drugiej strony, jesli jednak sie nie wykonczy, to ma wielkie szanse, zeby wyladowac u czubkow. Nie mam pojecia, w jaki sposob udaje mu sie codziennie dotrzec do pracy. Freudowi nawet nie snilo sie o tym, co ten facet teraz przechodzi”.
Rozmowa ta miala miejsce nie dalej niz piec miesiecy temu, a wiec Conklin powinien jeszcze pracowac w Agencji.
Przykro mi, Mo, ale jego przezycia malo mnie obchodza. Dla mnie jest on juz martwy.
Teraz sie to zmieni, pomyslal Dawid, wbiegajac po schodkach na werande. Aleks Conklin zyje, wszystko jedno, pijany czy trzezwy, a nawet gdyby mialo sie okazac, ze jest przesiakniety bourbonem jak gabka, to przeciez nadal istnialy powiazania i kontakty, wypracowane przez niego podczas wielu lat sluzby dla spowitego cieniem swiata, kory ostatecznie go odrzucil. W tym rzadzonym przez strach swiecie obowiazywala zasada splacania dlugow.
Aleksander Conklin, numer l na liscie Jasona Bourne'a.
Otworzyl drzwi i ponownie znalazl sie w hallu, lecz jego oczy nie dostrzegaly juz rumowiska sprzetow. Jakis spokojny, rozsadny glos kazal mu pojsc do gabinetu i rozpoczac logiczne dzialanie. Bez porzadku, chocby narzuconego sila, powstawalo zamieszanie, to zas stwarzalo problemy, na ktore nie mogl sobie teraz pozwolic. W ramach tworzonej przez niego rzeczywistosci wszystko musialo byc jak najbardziej zwyczajne, by odwrocic uwage ciekawskich od tej rzeczywistosci, ktora istniala naprawde.
Usiadl przy biurku, probujac zebrac mysli. Przed nim jak zawsze lezal gruby notes, kupiony w uniwersyteckim sklepie. Otworzyl go i siegnal po dlugopis… Nie mogl go podniesc! Drzala mu nie tylko reka, lecz cale cialo. Wstrzymal oddech i zacisnal z calej sily dlon, az poczul, jak paznokcie wbijaja mu sie w cialo. Zamknal oczy, a nastepnie otworzyl je i ponownie wyciagnal reke, nakazujac jej robic to, co chcial. Powoli, niezgrabnie, palce ujely dlugopis i przesunely go nad otwarta strone. Slowa byly ledwo czytelne, ale byly.
Uniwersytet – zadzwonic do rektora i dziekana. Klopoty rodzinne, ale nie Kanada, bo moga sprawdzic. Na przyklad brat w Europie. Tak, Europa. Krotkie zwolnienie. Bede w kontakcie.
Dom – zadzwonic do agenta, ta sama historia. Poprosic Jacka, zeby wpadal od czasu do czasu. Ma klucz. Przestawic termostat na 15°. Korespondencja – zawiadomic poczte, zeby przechowali wszystkie przesylki. Gazety – odwalac.
Drobnostki, te wszystkie cholerne drobnostki; nieistotne, niezauwazalne na co dzien szczegoly, ktorymi trzeba bylo sie zajac, tak by nic nie swiadczylo o naglym wyjezdzie bez okreslonej chocby w przyblizeniu daty powrotu. Bylo to niezwykle wazne i musial o tym pamietac przez caly czas. Pytania nalezalo ograniczyc do minimum, a domysly sprowadzic do rozsadnych proporcji, co oznaczalo, iz bedzie musial zapobiec spekulacjom, ze jego znikniecie ma jakis zwiazek ze wzmozona ochrona, jaka ostatnio towarzyszyla jego osobie. Aby to osiagnac, nalezalo przede wszystkim podkreslac krotki okres okolicznosciowego zwolnienia, a takze, kiedy tylko sie da, brac byka za rogi, mowiac cos w rodzaju: „Na pewno myslisz, ze to ma jakis zwiazek z… no, wiesz z czym. Otoz nie, nic z tych rzeczy. Tamto to juz zamkniety ROZDZIAL”. W wyborze wlasciwego sposobu zachowania powinna mu pomoc rozmowa z rektorem i dziekanem. Musi uwaznie obserwowac ich reakcje i wyciagac z nich wlasciwe wnioski, o ile, rzecz jasna, bedzie do tego zdolny. Wez sie w garsc! Pisz dalej! Zapelnij jeszcze jedna strone, a potem jeszcze jedna! Pisz o wszystkim, co musisz zrobic! Paszporty, inicjaly na portfelach lub koszulach, rezerwacje biletow lotniczych – z przesiadkami, nie bezposrednio – o, Boze! Dokad? Marie, gdzie jestes?
Przestan! Opanuj sie! Dasz rade, musisz dac rade. Nie masz wyboru, wiec stan sie znowu tym, kim kiedys byles. Badz zimny jak lod.
Nagle rozlegl sie brzeczyk stojacego na biurku telefonu, roztrzaskujac na drobne kawalki cienka skorupe, jaka zdolal juz wokol siebie wybudowac. Z przerazeniem spojrzal na telefon, zastanawiajac sie w poplochu, czy potrafi nadac swemu glosowi chocby w miare normalne brzmienie. Dzwonek rozlegl sie ponownie, jakby mowil: Nie masz wyboru.
Podniosl sluchawke, zaciskajac na niej palce z taka sila, ze az zbielaly mu kostki.
– Tak? – wykrztusil z trudem.
– Tu centrala lacznosci satelitarnej…
– Slucham? Ze co, prosze?
– Mamy rozmowe z pokladu samolotu do pana Webba. Czy pan nazywa sie Webb?
– Tak.
I wtedy swiat rozpadl sie na tysiace odlamkow luster, w kazdym zas odbijala sie czastka jego udreki.
– Dawid!
– Marie?
– Tylko sie nie denerwuj, kochanie! Slyszysz mnie? Tylko sie nie denerwuj! – Jej glos dobiegal poprzez gesty szum. Starala sie nie krzyczec, ale nie bardzo jej to wychodzilo.
– Nic ci sie nie stalo? W liscie bylo napisane, ze jestes ranna!
– Nic mi nie jest. Kilka zadrapan, to wszystko.
– Skad dzwonisz?
– Znad oceanu. Na pewno sami ci to powiedza. Nic wiecej nie wiem, bo mnie uspili.
– Boze, nie zniose tego! Zabrali mi ciebie!
– Wez sie w garsc, Dawidzie. Wiem, co czujesz, ale zapewniam cie: to nie to, o czym myslisz! Rozumiesz mnie? To nie jest to, o czym myslisz!
Przesylala mu wiadomosc. Nietrudno bylo ja rozszyfrowac: Musial znowu stac sie czlowiekiem, ktorego nienawidzil. Musial stac sie Jasonem Bourne'em, zabojca ukrywajacym sie w ciele Dawida Webba.
– Tak, oczywiscie. Caly czas odchodzilem od zmyslow…
– Twoj glos jest wzmacniany przez glosniki.
– Domyslam sie.
– Pozwolili mi porozmawiac z toba, zebys wiedzial, ze zyje.
– Zranili cie?
– Nie mieli takiego zamiaru.
– Wiec co to za „zadrapania”, do cholery?
– Bronilam sie, a jak wiesz, wychowalam sie na farmie.
– Boze…
– Dawidzie, prosze! Nie pozwol, zeby ci to zrobili!
– Mnie? Tu chodzi o ciebie!
– Wiem, najdrozszy. Mam wrazenie, ze chca cie wyprobowac, rozumiesz?
Kolejna wiadomosc. Badz Jasonem Bourne'em przez wzglad na was oboje.
– Tak. Tak, oczywiscie. – Zaczal mowic troche spokojniej, starajac sie opanowac. – Kiedy to sie stalo? –