decyzje. Podbiegl do rozsuwanych drzwi, otworzyl je i zobaczyl to, czego sie spodziewal. Wrzucil do srodka ostatni granat.

Spojrzal na zegarek, podniosl dyplomatke i wyszedl na zewnatrz, starajac sie za wszelka cene nie stracic nad soba panowania. Zblizyl sie do daimiera od strony magazynu, gdzie spocony jak mysz Pak-fei blagal bez przerwy swoich jencow o wybaczenie. Wu Song, ktory pragnal jedynie, by nikt nie tknal go palcem, na zmiane mieszal z blotem i pocieszal kierowce.

– Zabierz ich na falochron – rozkazal Dawid wskazujac na kamienny mur wznoszacy sie nad wodami portu. Wu Song wlepil oczy w Webba.

– Kim jestes? – zapytal.

Nadszedl wlasciwy moment. Teraz.

Webb ponownie spojrzal na zegarek i zblizyl sie do handlarza bronia. Zlapal przerazonego Wu Songa za lokiec i popchnal go dalej wzdluz sciany budynku, tam gdzie inni nie mogli uslyszec wypowiadanych polglosem slow.

– Nazywam sie Jason Bourne – powiedzial krotko.

– Jason bou…i – czlowiek Wschodu rozwarl szeroko usta, jakby gardlo przebil mu sztylet, a jemu kazano na wlasne oczy ogladac swoja gwaltowna smierc.

– I jesli chodza ci po glowie jakies pomysly, zeby za swoja urazona dume odegrac sie na przyklad na moim kierowcy, to lepiej o tym zapomnij. Bede wiedzial, gdzie cie znalezc. – Webb przerwal na moment, a potem mowil dalej: – Jestes czlowiekiem uprzywilejowanym, ale razem z przywilejami idzie w parze odpowiedzialnosc. Z pewnych wzgledow mozesz byc przesluchiwany, a ja nie chce, zebys klamal – watpie zreszta, czy w ogole potrafisz to dobrze robic – wolno ci zatem powiedziec, ze sie spotkalismy. Okradlem cie nawet, jak uznasz za stosowne. Ale jesli podasz moj dokladny rysopis, to lepiej dla ciebie, zebys sb znalazl w innej stronie swiata – martwy. Mniej by cie to bolalo.

Absolwent Columbii zastygl w bezruchu wpatrujac sie bez slowa w Webba. Drzala mu dolna warga. Webb odwzajemnil w milczeniu jego spojrzenie i skinal glowa. Puscil reke Wu Songa i wrocil do Pak-feia i dwoch zwiazanych straznikow, pozostawiajac ogarnietego panika handlarza jego wlasnym, rozszalalym myslom.

– Rob, co ci powiedzialem, Pak-fei – powiedzial, ponownie spogladajac na zegarek. – Zabierz ich na falochron i kaz im sie polozyc. Uprzedz, ze celuje do nich z pistoletu i ze bede to robil, dopoki nie przejedziemy przez brame. Sadze, ze ich pracodawca zaswiadczy, ze uchodze za dosc sprawnego strzelca.

Kierowca niezbyt chetnie wyszczekal po chinsku rozkazy, klaniajac sie przy tym Wu Songowi, ktory wyszedl na czolo niezgrabnego pochodu zmierzajacego w strone odleglego o jakies siedemdziesiat metrow falochronu. Webb zajrzal do srodka daimiera.

– Rzuc mi kluczyki! – krzyknal do Pak-feia. – I pospiesz sie! Zlapal kluczyki w powietrzu i siadl za kierownica. Uruchomil silnik, wrzucil bieg i ruszyl w slad za dziwacznym pochodem maszerujacym po asfalcie na tylach magazynu.

Wu Song i jego dwaj goryle przypadli twarza do ziemi. Webb nie gaszac silnika wyskoczyl z samochodu i obiegl go z tylu trzymajac w reku nowo zakupiona bron z zamocowanym na lufie tlumikiem.

– Siadaj za kierownica! – wrzasnal na Pak-feia. – Szybko! Oszolomiony kierowca wskoczyl do srodka. Dawid oddal trzy strzaly – trzy spluniecia, ktore odlupaly asfalt przed twarza kazdego z wiezniow. To wystarczylo, by wszyscy trzej poturlali sie w panice w strone falochronu. Webb wskoczyl na przednie siedzenie samochodu. Po raz ostatni spojrzal na zegarek.

– Ruszaj! – powiedzial, celujac z wysunietego przez okno pistoletu do trzech lezacych plackiem na ziemi postaci. – Teraz!

Brama uchylila sie przed dostojnym taipanem w jego dostojnej limuzynie. Daimier przejechal przez nia i skrecil w prawo na wypelniona pedzacymi pojazdami dwupasmowa autostrade do Mongkoku.

– Zwolnij! – rozkazal Dawid. – Zatrzymaj sie na poboczu.

– Ci kierowcy to wariaci, sir. Pedza tak, bo wiedza, ze za kilka minut utkna tu w korku. Ciezko bedzie z powrotem wlaczyc sie do ruchu.

– Podejrzewam, ze nie bedzie to takie trudne.

Stalo sie. Jeden po drugim zagrzmialy kolejne wybuchy – trzeci, czwarty, piaty… szosty. Stojacy na uboczu, jednopietrowy magazyn uniosl sie w gore, a niebo nad portem wypelnilo sie plomieniami i ciezkim, czarnym dymem. Na autostradzie z piskiem opon zatrzymywaly sie samochody, ciezarowki i autobusy.

– To pana sprawka? – jeknal Pak-fei otwierajac szeroko usta i wytrzeszczajac oczy na Webba.

– Bylem tam.

– Bylismy tam razem, sir! Jestem juz martwy! Aiyal

– Nie, Pak-fei, nie jestes martwy – odparl Dawid. – Jestes kryty, masz na to moje slowo. Nigdy wiecej nie uslyszysz o panu Wu Songu. Podejrzewam, ze przeniesie sie bardzo daleko stad, byc moze do Iranu, gdzie bedzie uczyl marketingu multow. Nie sadze, by ktos inny zgodzil sie go zaangazowac.

– Ale dlaczego, sir? Dlaczego?

– Jest skonczony. Prowadzil tak zwany,,sklad konsygnacyjny”, a to oznacza, ze uiszczal naleznosci po sprzedaniu towaru. Rozumiesz?

– Sadze, ze tak.

– Towaru juz nie ma, ale nikomu nie zostal sprzedany. Po prostu wyparowal.

– Sir?

– Na zapleczu trzymal laski dynamitu i skrzynie z plastikiem. Zbyt prymitywny towar, zeby umieszczac go w gablotach. No i bylo go zbyt wiele.

– Sir?

– Nie moglem sobie nawet u niego zapalic… Wjedz na autostrade, Pak-fei. Musze dostac sie z powrotem do Koulunu.

Kiedy znalezli sie w Tsimshatsui, Webba wytracila z zamyslenia ciagle odwracajaca sie do tylu glowa kierowcy.

– O co chodzi? – zapytal.

– Nie jestem pewien, sir. Po prostu sie boje.

– Nie wierzysz w to, co ci powiedzialem? Ze nie masz sie czego obawiac?

– To nie o to chodzi, sir. Uwazam, ze powinienem panu wierzyc, bo widzialem, co pan zrobil, i widzialem twarz Wu Songa, kiedy pan do niego mowil. Mysle, ze to wlasnie pana sie boje, ale jednoczesnie mysle, ze nie mam racji, bo przeciez pan mnie ochrania. Zobaczylem to w oczach Wu Songa. Nie potrafie tego wytlumaczyc.

– Nie przejmuj sie – odparl Dawid siegajac do kieszeni po pieniadze. – Jestes zonaty, Pak-fei? A moze masz kochanke albo kochanka? Mow, ja sie nie zgorsze.

– Mam zone, sir. I dwoje doroslych dzieci, ktore maja niezle posady. Splacaja zaciagniety u mnie dlug. Bogowie sa dla mnie laskawi.

– Teraz beda jeszcze laskawsi. Jedz do domu, Pak-fei, zabierz swoja zone – a takze, jesli masz ochote, i dzieci – i ruszaj w droge. Pojedzcie daleko, az na Nowe Terytoria. Zatrzymajcie sie i zamowcie sobie dobry obiad w Tuen Mun albo Yuen Long, a potem pojedzcie jeszcze dalej. Pozwol im sie nacieszyc tym wspanialym samochodem.

– Sir?

– Xiaoxin – mowil dalej Webb trzymajac pieniadze w dloni. – Mam na mysli male, niewinne klamstewko, ktore nikomu nie przyniesie szkody. Chce, widzisz, aby stan twojego licznika odpowiadal mniej wiecej temu, dokad mnie zawiozles dzisiaj w ciagu dnia, a takze w nocy.

– To znaczy gdzie?

– Zawiozles pana Cruetta najpierw do Luohu, a potem wzdluz podnoza gor do Lok Ma Chau.

– To przejscia graniczne prowadzace do Republiki Ludowej.

– Zgadza sie – potwierdzil Dawid wyjmujac dwa studolarowe banknoty, a potem trzeci. – Sadzisz, ze uda ci sie to zapamietac i nabijesz odpowiednia liczbe mil?

– Z cala pewnoscia, sir.

– A moze – dodal Webb z palcem na czwartym bar'::'ocie – przypomnisz sobie takze, ze w Lok Ma Chau wyszedlem z samochodu i mniej wiecej przez godzine walesalem sie po wzgorzach?

– Jesli pan sobie zyczy, moze byc i dziesiec godzin. Nie potrzebuje wcale snu.

Вы читаете Krucjata Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату