– Otoz to! – wrzasnal zastepca gubernatora. – Czy myslisz, ze John St. Jay chcialby dzialac na wlasna szkode?

– W swiecie przestepczym zdarzaja sie rozne przedziwne rzeczy, sir – powiedzial z madra mina Cyryl Sylwester Pritchard. – Poswiecajac sie moim sluzbowym obowiazkom, slyszalem wiele zdumiewajacych opowiesci. Wypadki, o ktorych mowil moj siostrzeniec, mialy wszystkim zamydlic oczy i przekonac nas, ze przestepcy sa jakoby ofiarami. Na szczescie wszystka dokladnie mi wyjasniono.

– Wyjasniono ci, tak?! – ryknal sir Henry Sykes, byly general armii brytyjskiej. – Wiec teraz pozwol, ze ja ci cos wyjasnie, dobrze? Zostaliscie oszukani przez groznego terroryste, poszukiwanego niemal na calym swiecie! Czy wiesz, jaka kara grozi za wspoldzialanie z takim przestepca, wielokrotnym morderca? Powiem ci wprost, na wypadek gdybys nie wiedzial: smierc przez rozstrzelanie, a jesli masz mniej szczescia, przez powieszenie! A teraz mow, jaki byl ten cholerny numer w Paryzu!

– No coz, biorac pod uwage okolicznosci… – wybakal umundurowany urzednik, starajac sie zachowac resztki godnosci. Siostrzeniec, ktory drzal spazmatycznie na calym ciele, kurczowo chwycil wuja za ramie. Reka Cyryla Sylwestra Pritcharda trzesla sie tak, ze siegajac po notatnik, nie mogl nia trafic do kieszeni. – Napisze go panu. Trzeba prosic Kosa, sir Henry. Po francusku. Ja mowie po francusku, sir Henry. Tylko pare slow, ale mowie…

Wezwany przez uzbrojonego straznika, udajacego w luznych, bialych spodniach i sportowej marynarce przybylego na weekend goscia, John St. Jacques wszedl do biblioteki w nowym, bezpiecznym miejscu pobytu. Tym razem byla to posiadlosc w okolicach Chesapeake Bay. Straznik – mocno zbudowany mezczyzna o latynoskich rysach – wskazal mu aparat stojacy na obszernym biurku z drzewa czeresniowego.

– To do pana, panie Jones. Dyrektor.

– Dziekuje, Hektorze – odparl Johnny. – Czy ten 'pan Jones' jest naprawde potrzebny?

– Tak samo jak 'Hektor'. Naprawde mam na imie Roger… ale moze byc i Daniel. Wszystko jedno.

– Rozumiem. – St. Jacques podszedl do biurka i podniosl sluchawke. – Holland?

– Numer, ktory zdobyl panski przyjaciel Sykes, jest slepy, ale moze nam sie przydac.

– Czy moglby pan mowic po angielsku, jesli wolno mi zacytowac mego szwagra?

– To mala kawiarenka nad sama Sekwana. Trzeba pytac o Kosa. Jesli tam jest, udalo sie nawiazac kontakt, jesli nie, trzeba probowac jeszcze raz.

– Co to znaczy, ze moze sie przydac?

– Bo umiescimy tam naszego czlowieka i bedziemy probowac az do skutku.

– A poza tym co slychac?

– Moge udzielic tylko dosc ogolnej odpowiedzi…

– Niech pana szlag trafi!

– Marie uzupelni wszystkie szczegoly.

– Marie…?

– Jest w drodze do domu, wsciekla jak osa, ale na pewno cieszy sie jako matka i zona.

– Dlaczego wsciekla?

– Bo musiala tluc sie kilkoma samolotami, bynajmniej nie w…

– Na litosc boska, dlaczego? – przerwal gniewnie St. Jacques. – Dlaczego nie wyslal pan po nia specjalnej maszyny? Ona jest teraz wazniejsza od tych wszystkich kolkow siedzacych w waszym Kongresie, wiec skoro po nich wysyla pan specjalne samoloty, to po nia powinien pan tym bardziej! Ja nie zartuje, Holland!

– To nie ja wysylam te samoloty – odparl spokojnie dyrektor CIA. – Te, ktore wysylam, wzbudzaja zawsze zbyt wiele zainteresowania. Nic wiecej nie powiem na ten temat. Jej bezpieczenstwo jest wazniejsze od jej wygody.

– Przynajmniej w jednej sprawie mamy takie samo zdanie, szefuniu. Dyrektor zamilkl na chwile.

– Wie pan co? – odezwal sie wreszcie z wyraznym rozdraznieniem w glosie. – Nie jest pan najprzyjemniejszym facetem, z jakim mialem do czynienia.

– Moja siostra jakos ze mna wytrzymuje, co zreszta potwierdza panska opinie. Dlaczego ma sie cieszyc jako matka i zona, jak pan powiedzial?

Holland ponownie milczal przez kilka sekund, tym razem szukajac najwlasciwszych slow.

– Wydarzyl sie dosc nieprzyjemny incydent, ktorego w zaden sposob nie bylismy w stanie przewidziec…

– Bodaj was pokrecilo! – wybuchnal St. Jacques. – Co tym razem przeoczyliscie? Ciezarowke z amerykanskimi glowicami jadrowymi dla zwolennikow ajatollaha w Paryzu? Co sie stalo, do cholery?

Po stronie Petera Hollanda znowu zapadla cisza, w ktorej slychac bylo wyraznie jego przyspieszony oddech.

– Wie pan co, mlody czlowieku? Wlasciwie powinienem teraz odlozyc sluchawke i zapomniec o panskim istnieniu. Z pewnoscia mialoby to dobro czynny wplyw na moje cisnienie krwi.

– Sluchaj no, szefuniu. Tu chodzi o moja siostre i faceta, za ktorego wyszla za maz, swietnego faceta, moze mi pan wierzyc. Piec lat temu, wy sukinsyny, o malo nie zabiliscie ich w Hongkongu. Nie znam wszystkich szczegolow, bo oboje sa zbyt przyzwoici albo zbyt glupi, zeby o nich mowic, ale wiem wystarczajaco duzo, zeby nie dac panu nawet posady kelnera w moim pensjonacie!

– Szczerze powiedziane. – Glos Hollanda stracil znacznie na ostrosci. – Wiem, ze to nie ma znaczenia, ale wtedy nie siedzialem za tym biurkiem.

– To rzeczywiscie nie ma znaczenia, bo gdyby pan siedzial, zrobilby pan dokladnie to samo.

– Calkiem mozliwe, biorac pod uwage okolicznosci. Pan chyba tez, gdyby je znal. Ale to tez nie ma znaczenia. Tamto jest juz historia.

– A dzisiaj jest dzisiaj – uzupelnil St. Jacques. – Co sie stalo w Paryzu? Co to za nieprzyjemny incydent?

– Wedlug relacji Conklina wpadli w zasadzke na prywatnym lotnisku w Pontcarre, ale udalo im sie wyrwac. Ani Aleks, ani panski szwagier nie zostali ranni. To wszystko, co teraz moge powiedziec.

– Nic wiecej nie chce slyszec.

– Rozmawialem niedawno z Marie. Jest w Marsylii, powinna dotrzec do Stanow jutro rano. Odbiore ja z lotniska i razem przyjedziemy do Chesapeake.

– A co z Davidem?

– Z kim?

– Z moim szwagrem!

– Ach… Tak, oczywiscie. Wlasnie leci do Moskwy.

– Co takiego?

Odrzutowiec Aeroflotu wlaczyl wsteczny ciag i zjechal z pasa startowego na lotnisku Szeremietiewo w Moskwie. Pilot zatrzymal maszyne mniej wiecej pol kilometra od budynku dworca, a stewardesa podala pasazerom informacje po francusku i rosyjsku:

– Prosimy panstwa o pozostanie na miejscach. Opuszczanie samolotu rozpoczniemy za piec do siedmiu minut.

Informacji nie towarzyszylo zadne wyjasnienie, wiec pasazerowie nie bedacy obywatelami ZSRR powrocili do swoich lektur w przekonaniu, ze opoznienie jest zwiazane z koniecznoscia przepuszczenia jakiejs startujacej lub ladujacej maszyny. Wszyscy pozostali wiedzieli jednak, ze przyczyna jest zupelnie inna. Z przedniej, oddzielonej szczelna zaslona czesci ila, przeznaczonej dla szczegolnie waznych osobistosci, wysiadalo kilka osob. W takich wypadkach procedura wygladala najczesciej w ten sposob, ze do drzwi samolotu podjezdzaly specjalnie obudowane schodki, za nimi zas czarne, eleganckie limuzyny. W chwili gdy siedzacy w maszynie pasazerowie mogli dostrzec plecy wsiadajacych do samochodow osob, w kabinie pojawiala sie niemal cala zaloga, pilnujac, zeby nikt nie wzial do reki aparatu fotograficznego. Nikt nigdy nie bral. Tajemniczy podrozni znajdowali sie pod opieka KGB i z powodow znanych tylko Komitetowi Bezpieczenstwa Publicznego nie mogli byc przez nikogo widziani w budynku dworca lotniczego. Rzecz miala sie podobnie takze tego poznego popoludnia.

Jako pierwszy zszedl po zakrytych schodkach Aleks Conklin, a zaraz za nim Bourne, ktory niosl dwie torby stanowiace ich caly bagaz. W chwili gdy z oczekujacej limuzyny wyskoczyl Krupkin, schodki odjechaly, a wycie silnikow samolotu zaczelo przybierac na sile.

– Co z waszym przyjacielem? – zapytal oficer KGB, przekrzykujac ogluszajacy ryk.

– Trzyma sie! – odkrzyknal Aleks. – Moze przegrac, ale walczy jak diabli!

– To twoja wina, Aleksiej! – Samolot odtoczyl sie dostojnie i Krupkin znizyl nieco glos. – Powinienes byl zadzwonic do ambasady, do Siergieja. Jego ludzie odwiezliby was, dokad byscie chcieli.

– Wydawalo nam sie, ze w ten sposob sciagnelibysmy na siebie uwage.

Вы читаете Ultimatum Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату