sporzadzic na panski temat poufny raport. Aha, przy okazji: prosze podac komus z naszych ludzi adres panskiego lekarza, zebysmy mogli sie z nim skontaktowac. Bedzie pan potrzebowal jego opieki jeszcze przez co najmniej kilka tygodni.
– Chwilowo przebywa w szpitalu w Paryzu.
– Prosze?
– Kiedy cos mi dolega, ide do niego, a on odsyla mnie do kogos, kto moze mi pomoc.
– To troche inaczej niz w spolecznej sluzbie zdrowia.
– Ale mi odpowiada. Oczywiscie, podam jego adres pielegniarce. Przy odrobinie szczescia moze wkrotce bedzie OK.
– To pan mial szczescie, nie on.
– Po prostu bylem bardzo szybki, doktorze, podobnie jak ten oto towarzysz. Zobaczylismy, ze ten sukinsyn do nas biegnie, wiec zamknelismy od srodka drzwi i rzucalismy sie po calym samochodzie, walac do niego, z czego tylko mielismy. Chcial podejsc jak najblizej, zeby nas zalatwic, co mu sie prawie udalo… Strasznie mi zal kierowcy. Dzielny byl z niego chlopak.
– I nieopanowany – wtracil sie Krupkin. – Wpakowal sie w autobus juz po pierwszych strzalach znad bocznego wejscia.
Drzwi ambulatorium otworzyly sie z hukiem i do pokoju wkroczyl komisarz z mieszkania przy Sadowej, czlowiek w niechlujnym mundurze z tepa, prostacka twarza. Jego wyglad i sposob mowienia doskonale do siebie pasowaly.
– Ej, ty – zwrocil sie obcesowo do lekarza. – Rozmawialem z twoimi kolegami na korytarzu. Podobno juz tu skonczyles.
– Niezupelnie, towarzyszu. Pozostaly jeszcze pewne drobiazgi, jak na przyklad…
– Pozniej – przerwal mu komisarz. – Musimy porozmawiac. Prywatnie.
– Czy to polecenie sluzbowe? – zapytal lekarz z lekka, ale wyczuwalna pogarda w glosie.
– Oczywiscie. Komitetu.
– Czy wy troche z tym nie przesadzacie? – mruknal chirurg, kierujac sie do wyjscia.
– Ze co?
– Przeciez slyszeliscie, towarzyszu.
Komisarz wzruszyl ramionami i poczekal, az lekarz zamknie za soba drzwi, po czym zblizyl sie do stolow zabiegowych, spogladajac swymi skrytymi za faldami tluszczu oczami to na jednego, to na drugiego rannego, i wyplul jedno, jedyne slowo:
– Nowogrod!
– Co?
– Co takiego?
Obaj zareagowali niemal jednoczesnie. Nawet Bourne oderwal sie raptownie od sciany.
– Wy, Amierikancy… – zaczal komisarz po rosyjsku, po czym postanowil zrobic uzytek ze swojej ograniczonej znajomosci angielskiego. – Wy rozumiecie, co ja mowie?
– Jezeli pan powiedzial to, co mnie sie wydaje, ze uslyszalem, to chyba rozumiem, choc przyznam, ze raczej niewiele.
– Zaraz wszystko dobrze wytlumacze. Pytalismy dziewiec ludzi, ktorych zamknal w magazynie. Zabil dwaj straznicy, bo nie chcieli go puscic, okay? Zabral kluczyki cztery mezczyzni, ale nie pojechal, okay?
– Widzialem, jak biegl do samochodow!
– Ktorych? Zabil jeszcze trzy inne ludzie, zabral papiery. Ktore samochody?
– Na litosc boska, sprawdzcie w wydziale komunikacji, czy jak to sie u was nazywa!
– Za duzo czasu. Poza tym, w Moskwie duzo samochodow z inne tabliczki – Leningrad, Smolensk, nie wiadomo jakie – nikt nie powie, ktory ukradli.
– O czym on mowi, do diabla? – wykrzyknal Jason.
– Handlem samochodami i cala administracja kieruje panstwo – wyjasnil slabym glosem Krupkin. – Kazde wieksze miasto ma swoje biuro i nie chetnie wspolpracuje z kimkolwiek z zewnatrz.
– Dlaczego?
– Ludzie przekupuja urzednikow, a ci rejestruja samochody na nazwisko kogos z rodziny albo nawet zupelnie obcego czlowieka. Chodzi o to, ze w sprzedazy jest bardzo malo pojazdow, wiec staramy sie uniknac spekulacji. Moj szanowny kolega chcial ci po prostu powiedziec, ze moze minac kilka dni, zanim uda sie ustalic, ktory samochod ukradl Szakal.
– To czyste wariactwo!
– Pan to powiedzial, panie Bourne, nie ja. Prosze nie zapominac, ze jestem lojalnym obywatelem Zwiazku Radzieckiego.
– Ale co to wszystko ma wspolnego z Nowogrodem? Bo chyba ma, prawda?
– Nowgorod, szto eto znaczit? – zapytal Krupkin swojego zwierzchnika. Komisarz zapoznal swego kolege z Paryza ze wszystkimi szczegolami. Dymitr sluchal z uwaga, a nastepnie odwrocil glowe w kierunku Jasona. – Wiadomo juz, jak to wszystko sie stalo – powiedzial z wysilkiem. Jego glos przycichl, oddychal z wyraznym trudem. – Carlos zauwazyl cie z okna korytarza na pierwszym pietrze i wpadl do magazynu, wrzeszczac jak wariat, ktorym zreszta jest. Krzyczal do zakladnikow, ze jestes juz jego i za chwile zginiesz… I ze w takim razie pozostala mu do zrobienia tylko jedna rzecz.
– Nowogrod… – wyszeptal Conklin, wpatrujac sie szeroko otwartymi oczami w sufit.
– Dokladnie. – Conklin spojrzal na profil swego kolegi po fachu. – Wraca tam, gdzie sie narodzil… Gdzie Iljicz Ramirez Sanchez przemienil sie w Carlosa, bo odkryl, ze ma zostac zlikwidowany jako niebezpieczny szaleniec. Przykladal wszystkim po kolei bron do gardla i wypytywal o najkrotsza droge do Nowogrodu, grozac, ze ich zabije, jesli beda probowali go oszukac. Nikt sie nie odwazyl, ma sie rozumiec, ale dowiedzial sie tylko tyle, ze to piecset lub szescset kilometrow stad, a wiec caly dzien jazdy samochodem…
– Samochodem? – wtracil sie Bourne.
– Wie doskonale, ze nie moze skorzystac z zadnego innego srodka trans portu. Wszystkie dworce kolejowe i lotniska, nawet te najmniejsze, sa pod ciagla obserwacja. Carlos zdaje sobie z tego sprawe.
– Co on chce zrobic w Nowogrodzie, do diabla? – zapytal szybko Jason.
– To wie tylko jeden Bog, czyli nikt. Przypuszczam, ze pragnie zostawic po sobie jakas bolesna pamiatke, zeby zemscic sie na tych, ktorzy odtracili go ponad trzydziesci lat temu, a takze na tych, ktorych zabil dzis rano na Wawilowa… Ma przy sobie dokumenty naszego agenta, ktory przeszedl szkolenie w Nowogrodzie, i pewnie mysli, ze go tam wpuszcza. Myli sie. Zatrzymamy go, jak tylko sie pojawi.
– Ani sie wazcie! – wykrzyknal Bourne. – Poza tym, moze wcale z nich nie skorzysta. Wszystko zalezy od tego, co tam zobaczy i wyczuje. Nie potrzebuje zadnych dokumentow, zeby sie tam dostac, tak samo jak ja, ale jezeli cos mu sie nie spodoba, zabije nastepnych kilku ludzi, a wy nic na to nie poradzicie.
– Do czego zmierzasz? – zapytal Krupkin ze znuzeniem, przygladajac sie temu dziwnemu Amerykaninowi sprawiajacemu czasem wrazenie, jakby w jego ciele mieszkalo dwoch zupelnie roznych ludzi.
– Wpusccie mnie tam przed nim, z dokladna mapa calego terenu i jakims swistkiem, ktory zapewnilby mi swobode poruszania sie.
– Oszalales! – wykrzyknal slabym glosem Dymitr. – Amerykanin, poszukiwany przez policje calej Europy Zachodniej, w Nowogrodzie?!
– Niet, niet! – ryknal komisarz. – Ja wszystko dobrze rozumiem, okay? Ty jestes wariat, okay?
– Chcecie zniszczyc Szakala?
– Oczywiscie, ale nie za wszelka cene!
– Nie interesuje mnie ani wasz Nowogrod, ani to, co w nim robicie. Wydawalo mi sie, ze juz to do was dotarlo. Nasze smieszne, szpiegowskie zabawy moga trwac bez konca, bo w gruncie rzeczy nie maja zadnego znaczenia. Tak jak powiedzialem: to tylko zabawy, nic wiecej. Albo dogadamy sie i bedziemy razem zyc na tej planecie, albo rozwalimy ja na kawalki… Chodzi mi wylacznie o Carlosa. Musze go zabic, zebym mogl zyc.
– Osobiscie zgadzam sie z tym, co mowisz, choc chyba sam przyznasz, ze te zabawy daja nam wcale nie najgorsze zajecie… Ale nie widze sposobu, w jaki moglbym przekonac moich zwierzchnikow, zaczynajac od tego, ktory teraz nade mna stoi.
– W porzadku – odezwal sie ze swojego stolu Conklin, nie zmieniajac pozycji. – Mozemy zawrzec uklad: jesli wpuscicie go do Nowogrodu, mozecie zatrzymac Ogilviego.