nieprawdaz? Wrociles stamtad przerazony i ogarniety bolem, ktorego nie chcesz z nikim dzielic.
– Wynos sie! – wyskrzeczal ochryple Randolph Gates.
Edith wyszla, zamykajac za soba drzwi, lecz nie puszczajac klamki. W chwile potem uchylila je o kilka centymetrow i zajrzala do gabinetu.
Widok, jaki zobaczyla, wstrzasnal nia tak jak jeszcze zaden w zyciu. Czlowiek, z ktorym zyla od trzydziestu trzech lat, tytan intelektu, nie palacy papierosow i unikajacy alkoholu jak ognia, wlasnie wbijal sobie w przedramie igle jednorazowej strzykawki.
Rozdzial 10
Ciemnosc splynela na Manassas. Bourne skradal sie przez rozbrzmiewajacy nocnymi odglosami las, ktory otaczal 'farme' generala Normana Swayne'a. Wystraszone ptaki uciekaly z furkotem skrzydel ze swoich pograzonych w mroku kryjowek; wrony budzily sie na galeziach drzew i krakaly na alarm, lecz zaraz cichly, jakby rowniez wciagniete do spisku.
Wreszcie natrafil na to, o czym nie wiedzial, czy na pewno tu bedzie. Podejrzewal, ze tu jest, i byl rzeczywiscie: wysoki plot z siatki wzmocnionej przecinajacymi sie posrodku kazdego segmentu grubymi drutami, zwienczony wychylonym na zewnatrz baldachimem z drutu kolczastego. Wstep wzbroniony. Rezerwat Jing Shan. W umiejscowionej na obrzezu Pekinu ostoi zwierzyny istotnie znajdowaly sie rzeczy warte ukrycia i dlatego chronione niemozliwym do pokonania, wzniesionym na polecenie wladz ogrodzeniem, ale dlaczego zajmujacy sie papierkowa robota general, w dodatku zatrudniony na rzadowej posadzie, mialby wydawac tysiace dolarow na barykade otaczajaca jego prywatna 'farme' w Manassas, w stanie Wirginia? Plot z cala pewnoscia mial za zadanie nie tyle powstrzymac zwierzeta przed wyjsciem poza obreb posiadlosci, co nie dopuscic do tego, by jakikolwiek czlowiek wtargnal niepostrzezenie na jej teren.
Podobnie jak miala sie rzecz z rezerwatem w Chinach, takze i tutaj ze wzgledu na lesna zwierzyne nie moglo byc mowy o zadnych elektrycznych lub elektronicznych instalacjach alarmowych ani fotokomorkach, natomiast z pewnoscia nalezalo sie ich spodziewac w poblizu zabudowan; najprawdopodobniej beda ustawione mniej wiecej na wysokosci piersi doroslego czlowieka. Bourne wyciagnal z tylnej kieszeni spodni miniaturowe nozyce i zabral sie do ciecia siatki, zaczynajac od samej ziemi.
Z kazda chwila coraz wyrazniej uswiadamial sobie to, czemu niepodobna zapobiec, a co potwierdzal przyspieszony oddech i kapiacy mu z czola pot: mial juz piecdziesiat lat i czul ich ciezar, choc bardzo staral sie utrzymac cialo w dobrej kondycji. Nalezalo miec to caly czas na wzgledzie, starajac sie jednoczesnie zbytnio nie zaprzatac sobie tym glowy, a w miare mozolnego posuwania sie do przodu starac sie nawet o tym zapomniec. Chodzilo przeciez o Marie i dzieci, o jego rodzine! Nie istnialo nic, czego nie moglby dla nich dokonac. David Webb zniknal z jego psychiki, ustepujac miejsca Jasonowi Bourne'owi, drapiezcy.
Udalo sie! Chwyciwszy za krawedz rozciecia, pociagnal siatke z calej sily do siebie, a nastepnie przeczolgal sie przez powstala w ten sposob szczeline i natychmiast zerwal na nogi, nasluchujac i rozgladajac sie w ciemnosci, ktora nie byla zupelna ciemnoscia. Przez galezie wysokich sosen, rosnacych na krawedzi otwartego terenu, przedostawalo sie migotliwe swiatlo z glownego budynku. Bourne ruszyl ostroznie w kierunku polkolistego podjazdu. Dotarlszy do wstegi asfaltu, wpelzl pod rozlozysta sosne, aby zebrac mysli, nabrac tchu w piersi i przyjrzec sie spokojnie rozciagajacemu sie przed nim widokowi. Nagle po prawej stronie pojawil sie mocniejszy blysk swiatla; jego zrodlo znajdowalo sie na koncu prostej szutrowej drogi laczacej sie z asfaltowym podjazdem.
Blask wydobywal sie z otwartych drzwi malego domku, z ktorego wyszli pograzeni w rozmowie dwaj mezczyzni i kobieta… Nie, to nie byla zwykla rozmowa, tylko zazarta klotnia. Bourne siegnal po lornetke, przylozyl ja do oczu i skierowal na trzy sylwetki; zagniewane glosy, choc w dalszym ciagu niezrozumiale, przybraly na sile. Kiedy zamazany obraz nabral ostrosci, Bourne natychmiast domyslil sie, ze stojacy po lewej stronie mezczyzna sredniego wzrostu, sprawiajacy wrazenie, jakby sie przed czyms rozpaczliwie bronil, to general Swayne, a kobieta o duzym biuscie i dlugich prostych wlosach to jego zona, lecz jego uwage przykula przede wszystkim trzecia, potezna postac, stojaca najblizej otwartych drzwi. Znal tego czlowieka! Nie pamietal, kiedy ani gdzie go poznal, co samo w sobie nie bylo niczym niezwyklym, ale z cala pewnoscia sposob, w jaki zareagowal na widok mezczyzny, byl niezwykly: znienawidzil go w jednej chwili, nie majac najmniejszego pojecia dlaczego, postac ta bowiem nie wywolywala w nim zadnych skojarzen, tylko uczucia odrazy i obrzydzenia. Co sie stalo z oderwanymi obrazami, fotograficznymi kadrami z przeszlosci, pojawiajacymi sie tak czesto w jego pamieci? Zadne nie nadchodzily. Bourne wiedzial tylko tyle, ze czlowiek ogladany przez lornetke jest jego smiertelnym wrogiem.
Wlasnie wtedy poteznie zbudowany mezczyzna uczynil cos calkowicie nieoczekiwanego: objal lewym ramieniem zone generala, prawa reka wskazujac w jego strone i miotajac glosno jakies oskarzenia lub obelgi. Swayne zareagowal na to ze stoickim spokojem polaczonym z udawana obojetnoscia. Odwrociwszy sie na piecie, pomaszerowal przez trawnik, kierujac sie w strone tylnego wejscia do glownego budynku. Kiedy zniknal w ciemnosci, Bourne ponownie skierowal lornetke na pare stojaca w strumieniu swiatla padajacego przez otwarte drzwi domku. Barczysty mezczyzna uwolnil zone generala z objec i cos do niej powiedzial, na co ona skinela glowa, pocalowala go przelotnie w usta i pobiegla za mezem. Mezczyzna wszedl do srodka, zamykajac za soba drzwi.
Jason przytroczyl lornetke do paska, usilujac zrozumiec to, co widzial. Mial wrazenie, ze ogladal niemy film bez napisow, w ktorym wszystkie gesty byly zupelnie naturalne, pozbawione teatralnej przesady. Nie ulegalo zadnej watpliwosci, ze chodzilo tu o mniej lub bardziej klasyczny trojkat malzenski, ale to nie wyjasnialo przyczyny istnienia ogrodzenia zwienczonego drutem kolczastym. Przyczyna ta musiala jednak istniec, a on musial ja poznac.
Przeczucie podpowiedzialo mu, ze ma ona z pewnoscia cos wspolnego z barczystym mezczyzna, ktory wszedl do niewielkiego budynku, z trzaskiem zamykajac za soba drzwi. Bourne musial tam sie dostac i stanac twarza w twarz z czlowiekiem bedacym fragmentem zapomnianej przeszlosci. Uniosl sie ostroznie na nogi i przemykajac od jednej sosny do drugiej, dotarl do konca podjazdu, a nastepnie ruszyl dalej, trzymajac sie zalesionego skraju szutrowej drogi.
Nagle zatrzymal sie i padl na ziemie, gdyz uslyszal odglos nie majacy nic wspolnego ze szmerem pograzonego we snie lasu. Byl to odglos toczacych sie po zwirze kol. Bourne odturlal sie w bok, by znieruchomiec pod nisko wiszacymi galeziami sosny, rozgladajac sie w poszukiwaniu zrodla dzwieku.
Dostrzegl je po kilku sekundach. Byl to niewielki, dziwaczny pojazd stanowiacy skrzyzowanie trojkolowego motocykla z miniaturowym wozkiem golfowym, o szerokich, pokrytych glebokim bieznikiem oponach, bez watpienia nie tylko bardzo stabilny, ale i zdolny do osiagania znacznych predkosci. Sprawial dosc grozne wrazenie, na dachu kolysala sie bowiem dluga, gietka antena, kabine kierowcy otaczaly zas grube, wypukle szyby z kuloodpornego pleksiglasu, w razie ataku pozwalajace kierowcy na spokojne sciagniecie posilkow droga radiowa. 'Farma' generala Normana Swayne'a wygladala coraz bardziej interesujaco… A potem, zupelnie niespodziewanie, zaczela sie makabra.
Zza domku – a wlasciwie chaty, gdyz sciany byly wykonane z grubych bali polaczonych krzyzowo na rogach – wylonil sie drugi trojkolowy pojazd i zatrzymal sie w odleglosci doslownie kilku centymetrow od pierwszego. Obaj kierowcy jak roboty zwrocili glowy w strone niepozornej budowli; po chwili z niewidocznego glosnika rozlegl sie ostry, nawykly do wydawania rozkazow glos:
– Sprawdzic bramy, wypuscic psy i wznowic patrolowanie terenu!
Jakby kierujac sie wskazaniami choreografa, pojazdy jednoczesnie ruszyly z miejsca, wykrecily w przeciwne strony i zniknely w ciemnosci. Na wzmianke o psach Bourne siegnal odruchowo do tylnej kieszeni i wyciagnal z niej pistolet na sprezone powietrze, po czym poczolgal sie najszybciej, jak mogl, w kierunku ogrodzenia. Jesli psy zaatakuja grupa, nie bedzie mial innego wyboru, jak wspiac sie po siatce i przeskoczyc nad drutem kolczastym na druga strone, bo za pomoca dwustrzalowego pistoletu uda mu sie wyeliminowac tylko dwa naraz. Na ponowne zaladowanie z pewnoscia zabraknie mu czasu. Przykucnal, gotow do skoku, rozgladajac sie czujnie dookola. Tuz nad ziemia, gdzie nie bylo juz galezi, wzrok siegal stosunkowo daleko.
Nagle na szutrowej drodze pojawil sie czarny doberman. Biegl spokojnie, bez wahania, najwyrazniej nie wyczuwajac zadnego obcego zapachu, kierujac sie jedynie w wyznaczone miejsce. Drugi pies, ktory wylonil sie z ciemnosci w chwile potem – dlugowlosy owczarek – zwolnil i zatrzymal sie, powodowany nie tyle instynktem, co