awersje do reprymend, a juz szczegolnie jesli dotyczyly drobiazgow. W kazdym razie Jason wlasnie na to liczyl. Ulozyl galaz tak, ze wystawala jakies poltora metra na droge, po czym skryl sie szybko miedzy drzewami. Niemal w tej samej chwili uslyszal trzasniecie zamykanych drzwiczek i odglos uruchamianego silnika.

Pojazd nadjechal z dosc duza predkoscia, ale kiedy padajacy z pojedynczego reflektora snop swiatla wylowil z ciemnosci przeszkode, natychmiast zwolnil. Kierowca podjechal bardzo powoli, jakby niepewny, co to jest; kiedy sie zorientowal, nacisnal raptownie na hamulec, bez wahania otworzyl pleksiglasowe drzwiczki i wyszedl na asfalt.

– Paskudne z ciebie psisko, Reks – wymamrotal pod nosem z wyraznym poludniowym akcentem. – Cos ty tu przytaszczyl, cholerny kretynie? Stary ogoli cie do lysej skory, jak bedziesz tak ciagle balaganil… Reks? Reks, chodz tutaj, ty pieprzony kundlu! – Mezczyzna podniosl galaz i odciagnal ja miedzy drzewa. – Reks, slyszysz? Chodz tu, cholerna kupo gowna!

– Stoj bez ruchu i wyciagnij przed siebie obie rece – polecil spokojnie Bourne, wylaniajac sie z ciemnosci.

– Niech to szlag! Kim jestes?

– Kims, kogo nic nie obchodzi, czy bedziesz zyl, czy umrzesz.

– Masz pistolet!

– Istotnie. Twoj jest w kaburze, a moj w mojej dloni, wycelowany w twoja glowe.

– Pies! Co sie stalo z psem?

– Chwilowo jest niedysponowany.

– Ze co?

– Wyglada na dobrego zwierzaka. Z pewnoscia potrafi zrobic wszystko, czego treser zechce go nauczyc. Nigdy nie nalezy za nic winic psa, tylko zawsze jego pana.

– O czym ty mowisz, do diabla?

– Najogolniej rzecz biorac, chodzi mi o to, ze predzej zabije czlowieka niz psa. Czy wyrazam sie jasno?

– Ani troche! Ja nie chce zginac!

– W takim razie moze porozmawiamy?

– Znam duzo slow, ale mam tylko jedno zycie!

– Opusc prawa reke i wyjmij pistolet… Dwoma palcami, jesli laska. – Straznik zrobil to, trzymajac bron kciukiem i palcem wskazujacym. – A teraz rzuc go w moja strone.

Mezczyzna uczynil, co mu kazano. Bourne schylil sie i podniosl pistolet z ziemi.

– O co ci chodzi, do cholery? – zapytal blagalnym tonem straznik.

– O informacje. Przyslano mnie tutaj, zebym je zdobyl.

– Powiem wszystko, co chcesz, tylko mnie wypusc. Nie chce miec z tym nic wspolnego! Wiedzialem, ze kiedys dojdzie do czegos takiego, mozesz zapytac Barbie Jo, mowilem jej o tym! Powiedzialem jej, ze pewnego dnia zjawia sie ludzie, ktorzy beda zadawac pytania, ale nie myslalem, ze w taki sposob, przykladajac od razu lufe do glowy!

– Przypuszczam, ze Barbie Jo to twoja zona?

– Cos w tym rodzaju.

– W takim razie zacznijmy od tego, dlaczego oczekiwales przybycia ludzi zadajacych pytania. Moi zwierzchnicy bardzo chcieliby to wiedziec.

Nie boj sie, tobie nic sie nie stanie. Nikt sie toba nie interesuje, przeciez jestes zwyczajnym straznikiem.

– Wlasnie, prosze pana! – wykrzyknal z ulga przerazony mezczyzna.

– Dlaczego wiec powiedziales Barbie Jo to, co powiedziales? Ze kiedys zjawia sie tu ludzie, ktorzy beda zadawac pytania?

– Sam pan wie, tu sie dzieje tyle dziwnych rzeczy…

– O niczym nie wiem. Jakie rzeczy na przyklad?

– No, na przyklad ta wielka szycha, general. Jest bardzo wazny, prawda? Ma limuzyny z Pentagonu, szoferow, a nawet helikoptery, kiedy ich potrzebuje, no nie? Ta posiadlosc tez nalezy do niego, prawda?

– I co z tego?

– To, ze ten parszywy sierzant rozkazuje mu, jakby general byl chlopcem do sprzatania latryny, rozumie pan, co mam na mysli? A ta jego zona z wielkimi cyckami w ogole sie nie kryje z tym, ze chodzi z sierzantem. I co, moze to wszystko nie jest dziwne, he?

– Po prostu parszywe uklady rodzinne, ale to nie powinno nikogo obchodzic. Dlaczego ktos mialby sie tu zjawic i zadawac pytania?

– A dlaczego pan tu jest? Na pewno myslal pan, ze dzis bedzie spotka nie, no nie?

– Jakie spotkanie?

– No, goscie w wielkich limuzynach z kierowcami, i tak dalej. Otoz po mylil sie pan. Psy sa spuszczone, a to znaczy, ze nie bedzie zadnego spotkania.

Bourne umilkl na chwile, po czym zblizyl sie do kierowcy.

– Porozmawiamy jeszcze w srodku – powiedzial, wskazujac na otwarty pojazd. – Masz robic wszystko, co ci kaze.

– Obiecal mi pan, ze sie stad wydostane!

– Bedziesz mogl odejsc razem z tym drugim facetem. Czy bramy sa podlaczone do systemu alarmowego?

– Nie, bo spuszczono psy. Gdyby zobaczyly cos na drodze, zaczelyby skakac i wszystko by wlaczyly.

– Gdzie jest wlacznik alarmu?

– Sa dwa, jeden u sierzanta, a drugi w domu. Mozna go wlaczyc, jezeli bramy sa zamkniete.

– Jedziemy.

– Dokad?

– Chce obejrzec wszystkie psy.

Dwadziescia jeden minut pozniej, kiedy piec pozostalych psow, pograzonych w narkotycznym snie, lezalo w swoich boksach, Bourne otworzyl brame wjazdowa i wypuscil obu straznikow, przedtem wreczajac kazdemu trzysta dolarow.

– To rekompensata za pensje, ktorej nie zdazyliscie odebrac – powiedzial.

– A co z moim wozem? – zapytal drugi straznik. – To nic specjalnego, ale przynajmniej jezdzi. Przyjechalismy nim tutaj.

– Masz kluczyki?

– Tak, w kieszeni. Stoi zaraz za psiarnia.

– Zabierzesz go jutro.

– A czemu nie teraz?

– Narobilibyscie za duzo halasu, a lada chwila powinni przyjechac moi zwierzchnicy. Bedzie dla was lepiej, jesli was tu nie zobacza. Mozecie mi wierzyc na slowo.

– Niech to szlag trafi! A nie mowilem ci, Jim- Bob? To przeklete miejsce!

– Ale trzysta papierow jest OK, Willie. Chodz, sprobujemy zabrac sie stopem. Nie jest jeszcze pozno, moze ktos sie zatrzyma… Hej, a kto zajmie sie psami, kiedy sie obudza? Musza z samego rana troche pobiegac i dostac zarcie, bo rozerwa na strzepy kazdego, kto sie do nich zblizy.

– Sierzant nie moze tego zrobic? Chyba zna sie na tym, prawda?

– Psy za nim nie przepadaja, ale go sluchaja – odparl Willie. – Najbardziej lubia zone generala.

– A general?

– Szczy ze strachu w gacie na sam ich widok – poinformowal go Jim- Bob.

– Dobrze wiedziec. Znikajcie juz, ale odejdzcie kawalek w tamtym kierunku, zanim zaczniecie zatrzymywac samochody. Moi szefowie przyjada z przeciwnej strony.

– To najdziwaczniejsza noc w moim zyciu – powiedzial drugi straznik, przypatrujac sie Jasonowi w bladym swietle ksiezyca. – Wpada pan tu ubrany jak jakis cholerny terrorysta, ale mowi i robi wszystko tak, jakby byl oficerem. Caly czas gada pan o jakichs 'zwierzchnikach', usypia psiaki i daje nam po trzy stowy, zebysmy sobie poszli… Nic z tego nie kapuje!

– I nie musisz. Nie wydaje ci sie, ze gdybym byl terrorysta, to obaj juz byscie nie zyli?

– On ma racje, Jim- Bob. Zmywajmy sie stad!

– A co mamy w razie czego mowic?

Вы читаете Ultimatum Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату