Rozdzial 11

Niczego nie dotykajcie – polecil Bourne, kiedy wszedl za Flannaganem i Rachela Swayne do obwieszonego fotografiami gabinetu generala. Ujrzawszy pozbawione niemal polowy czaszki cialo meza odchylone do tylu w stojacym za biurkiem fotelu, pani Swayne osunela sie na kolana i skulila, jakby chwycily ja torsje. Sierzant ujal ja pod ramie i pomogl wstac, wpatrujac sie z niedowierzaniem w zmasakrowane zwloki swego dowodcy.

– Zwariowany sukinsyn… – wyszeptal ledwo slyszalnie. Przez chwile stal bez ruchu, zaciskajac rytmicznie potezne szczeki, po czym ryknal na caly glos: – Ty cholerny skurwysynu! Co ci odbilo? Co teraz mamy robic?

– Zawiadomic policje, sierzancie – podpowiedzial mu Bourne.

– Co takiego? – wykrzyknal adiutant, odwracajac sie w jego strone.

– Nie! – Zona generala wyprostowala sie raptownie. – Nie wolno nam!

– Wydaje mi sie, ze nie macie wyboru. Przeciez zadne z was go nie zabilo. Prawdopodobnie doprowadziliscie go do tego, ale go nie zabiliscie.

– O czym ty mowisz, do cholery? – zapytal podejrzliwie Flannagan.

– Chyba lepsza bedzie paskudna, choc w gruncie rzeczy zwyczajna rodzinna tragedia niz zakrojone na szeroka skale sledztwo, nie uwazasz? Przypuszczam, ze wasz, hmm… zwiazek nie stanowil dla nikogo tajemnicy?

– Nasz zwiazek nic go nie obchodzil, i to rowniez nie stanowilo tajemnicy.

– Zachecal nas przy kazdej okazji – uzupelnila Rachela Swayne, wygladzajac sukienke. Zdumiewajaco szybko odzyskiwala panowanie nad soba. Choc mowila do Bourne'a, nie spuszczala wzroku ze swego kochanka. – Bez przerwy pchal nas ku sobie… Boze, czy musimy tu stac? Mimo wszystko bylam z tym czlowiekiem przez dwadziescia szesc lat! Mam nadzieje, ze pan mnie rozumie… To dla mnie okropne!

– Musimy porozmawiac – odparl Bourne.

– Ale nie tutaj, bardzo prosze. Chodzmy do salonu, jest po drugiej stronie holu.

Pani Swayne, juz zupelnie opanowana, wyszla z gabinetu meza. Jego adiutant ruszyl za nia, rzuciwszy jeszcze jedno spojrzenie na zbryzgane krwia cialo.

– Stancie w holu tak, zebym was caly czas widzial! – zawolal Jason i podszedl do biurka. Przypatrywal sie uwaznie temu, co widzial general Swayne w ostatnich chwilach swego zycia. Mial wrazenie, ze cos jest nie tak, jak byc powinno. Po prawej stronie duzej zielonej suszki lezal notatnik z wytloczonym u gory kazdej strony symbolem Pentagonu i nazwiskiem wlasciciela, a obok niego zloty dlugopis z wystajaca koncowka wkladu, jakby odlozony na chwile przez kogos zajetego pisaniem. Bourne nachylil sie nad biurkiem, czujac w nozdrzach ostry zapach prochu i osmalonego ciala, i przyjrzal sie notatnikowi. Byl pusty, ale Jason mimo to wydarl kilka wierzchnich kartek, zwinal je i schowal do kieszeni spodni. Cofnal sie o krok, lecz w dalszym ciagu cos nie dawalo mu spokoju. Co to moglo byc? Rozejrzal sie po wnetrzu gabinetu, ale w tej samej chwili w drzwiach pojawil sie sierzant Flannagan.

– Co robisz? – zapytal podejrzliwie. – Czekamy na ciebie.

– Twoja przyjaciolka miala opory przed pozostaniem tu, ale ja ich nie mam. Nie moge sobie na to pozwolic. Zbyt wielu rzeczy musze sie dowiedziec.

– Kazales nam niczego nie dotykac.

– Szukanie to nie dotykanie, sierzancie. Chyba ze sie cos zabierze, ale wtedy nikt nie wie, ze sie czegos dotykalo, bo tego juz po prostu nie ma.

Bourne podszedl nagle do ozdobnego stolika do kawy o mosieznym blacie, jednego z tych, jakie mozna zobaczyc niemal na kazdym bazarze w Indiach i na Bliskim Wschodzie. Byl ustawiony miedzy dwoma fotelami, przed niewielkim kominkiem. Na blacie, blisko krawedzi, stala popielniczka czesciowo wypelniona niedopalkami papierosow. Jason wzial ja do reki i odwrocil sie do Flannagana.

– Na przyklad ta popielniczka, sierzancie. Dotknalem jej i teraz sa na niej moje odciski palcow, ale nikt sie o tym nie dowie, poniewaz ja zabiore.

– Dlaczego?

– Dlatego, ze cos wyczuwam… Naprawde wyczuwam, nosem, nie zadnym szostym zmyslem.

– O czym ty gadasz, do diabla?

– O papierosowym dymie. Czuc go w powietrzu znacznie dluzej, niz ci sie wydaje. Powie ci to kazdy, kto probowal rzucic palenie tyle razy co ja.

– I co z tego?

– Na fazie porozmawiajmy z zona generala. Wszyscy musimy porozmawiac. Chodz, Flannagan, urzadzimy sobie maly teleturniej.

– Jestes taki odwazny, bo masz spluwe w kieszeni, co?

– Ruszaj, sierzancie!

Rachela Swayne odrzucila do tylu dlugie czarne wlosy i znieruchomiala w fotelu, wpatrujac sie w Bourne'a szeroko otwartymi, nieprzyjaznymi oczami.

– Pan mnie obraza – powiedziala z godnoscia.

– Mozliwe – zgodzil sie Jason, kiwajac glowa – ale tak sie sklada, ze mam racje. W popielniczce jest piec niedopalkow, a na kazdym widac slady szminki. – Bourne usiadl naprzeciwko kobiety i postawil popielniczke na malym stoliku. – Byla pani tam, kiedy wsadzil sobie lufe do ust i pociagnal za cyngiel. Moze nie przypuszczala pani, ze sie na to zdobedzie, uznala to pani byc moze za jego kolejne histeryczne przedstawienie… W kazdym razie nie zrobila pani nic, zeby go powstrzymac. Zreszta dlaczego mialaby pani cokolwiek robic? Dla pani i Eddiego stanowilo to rozsadne, logiczne rozwiazanie.

– Jak pan smie!

– Szczerze mowiac, pani Swayne, nie powinna pani uzywac takich wyrazen. Nie pasuja do pani, podobnie jak stwierdzenia w rodzaju: 'Pan mnie obraza'… Nasladuje pani innych ludzi, byc moze zamoznych, proznych klientow obslugiwanych wiele lat temu na Hawajach przez mloda fryzjerke…

– To bezczelnosc!

– Rachelo, osmiesza sie pani. Prosze sobie darowac tego rodzaju uwagi. Wyglada to tak, jakby pokojowka probowala odegrac role krolowej i poslac mnie na szafot.

– Odpieprz sie od niej! – warknal Flannagan, stajac przy kobiecie. – Masz bron, ale nie musisz tego robic! Zawsze byla porzadna kobieta, choc pluli na nia ci wszyscy pokraczni artysci z miasta.

– Jakze smieli? Przeciez byla zona generala, pania tej posiadlosci, czyz nie tak?

– Wykorzystywali ja…

– Smiali sie ze mnie, zawsze sie ze mnie smiali, panie Delta! – wykrzyknela Rachela Swayne, zaciskajac dlonie na poreczach fotela. – Kiedy skonczyly im sie inne tematy, natychmiast brali mnie na jezyki! Jak pan by sie czul w roli specjalnego deseru podsuwanego gosciom po przekaskach i drinkach?

– Nie wydaje mi sie, zebym byl zachwycony. Niewykluczone nawet, ze bym odmowil.

– Nie moglam! On mnie zmuszal!

– Nikt nie moze kogos zmusic do czegos takiego.

– Oczywiscie, ze moze, panie Delta – odparla zona generala, pochylajac sie w fotelu. Jej pelne piersi naparly na cienki material bluzki, a dlugie wlosy przesunely sie do przodu, czesciowo zaslaniajac troche juz postarzala, ale nadal delikatna i zmyslowa twarz. – Prosze sobie wyobrazic dziewczyne z zaglebia weglowego w Wirginii Zachodniej, ktora skonczyla podstawowke, kiedy wlasnie zaczeli zamykac wszystkie kopalnie i ludzie nie mieli co zrec… przepraszam, jesc. Trzeba wtedy zabierac, co sie da, i uciekac, i wlasnie to zrobilam. Rzneli mnie wszyscy, od Antiguy po Honolulu, ale w koncu dotarlam tam, gdzie chcialam, na

uczylam sie zawodu, a potem poznalam Wspanialego Chlopca i wyszlam za niego za maz, ale nigdy nie mialam zadnych zludzen, szczegolnie od chwili, kiedy on wrocil z Wietnamu. Wie pan, co mam na mysli?

– Nie jestem pewien, pani Swayne.

– Nie musisz mu niczego mowic! – ryknal Flannagan.

– Aleja chce, Eddie! Mam juz dosyc tego calego gowna!

– Tylko uwazaj, co mowisz!

– Chodzi o to, panie Delta, ze ja wlasciwie nic nie wiem, ale potrafie kojarzyc fakty.

– Natychmiast przestan, Rachelo! – wrzasnal adiutant martwego generala.

– Odpieprz sie, Eddie! Ty tez nie jestes geniuszem. Ten czlowiek moze nam pomoc…

– Ma pani calkowita racje, pani Swayne – powiedzial Jason.

Вы читаете Ultimatum Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату