– Wie pan, czym jest w rzeczywistosci to miejsce?
– Zamknij sie! – ryknal Flannagan i ruszyl w jej kierunku, ale natychmiast zatrzymal sie jak wryty, powietrze rozdarl bowiem ogluszajacy huk i w podloge tuz przed jego stopami wryl sie pocisk wystrzelony z pistoletu Bourne'a.
Kobieta krzyknela przerazliwie.
– A wiec, czym jest to miejsce, pani Swayne? – zapytal Jason.
– Przestan! – sierzant ponownie nie dopuscil jej do glosu, lecz tym razem nie byl to rozkaz, a raczej prosba silnego mezczyzny. Spojrzal na zone generala, a potem przeniosl wzrok na Jasona. – Posluchaj, Delta, Bourne, czy kim tam jestes. Rachela ma racje. Mozesz nam pomoc wydostac sie stad, bo nie mamy po co tu zostac, wiec co masz nam do zaproponowania?
– Za co?
– Przypuscmy, ze powiemy ci wszystko, co wiemy o tym miejscu… A ja dorzuce informacje, gdzie mozesz znalezc jeszcze wiecej. W jaki sposob moglbys nam pomoc? Zalezy nam na tym, zeby dostac sie na Hawaje, nie dajac sie przyskrzynic i nie trafiajac na pierwsze strony gazet.
– Masz spore wymagania, sierzancie.
– Do cholery, przeciez sam powiedziales, ze zadne z nas go nie zabilo!
– Zgadza sie, choc w gruncie rzeczy nic mnie to nie obchodzi. Mam wazniejsze sprawy na glowie.
– Na przyklad ustalenie, co porabiaja 'starzy towarzysze broni'?
– Chociazby.
– Nie rozumiem, co…
– Nie musisz.
– Przeciez ty nie zyjesz! – wybuchnal Flannagan. – Delta Jeden i Bourne to ten sam czlowiek, a Bourne zginal. CIA udowodnila to ponad wszelka watpliwosc!
– Jednak zyje, sierzancie, i to wszystko, co powinienes wiedziec. Jeszcze moze tylko tyle, ze dzialam na wlasna reke. Moge w kazdej chwili poprosic kilka osob o splate pewnych dlugow, ale poza tym jestem zupelnie sam. Potrzebuje informacji, i to szybko!
Flannagan pokiwal glowa w zamysleniu.
– Kto wie, moze bede potrafil ci pomoc bardziej niz ktokolwiek inny… – mruknal. – Otrzymalem zadanie, dzieki czemu dowiedzialem sie rzeczy, o ktorych w normalnych warunkach ktos taki jak ja nie mialby nawet pojecia.
– To brzmi jak pierwsze slowa spowiedzi agenta tajnych sluzb, sierzancie. Na czym polegalo to specjalne zadanie?
– Bylem pielegniarzem. Dwa lata temu Norman zaczal sie sypac. Pilnowalem go, a gdybym nie mogl dac sobie rady, mialem zadzwonic pod pewien numer w Nowym Jorku.
– Zapewne ow numer jest czescia pomocy, jakiej mialbys mi udzielic?
– Owszem, na wszelki wypadek zapisalem takze numery rejestracyjne kilku samochodow…
– Na wypadek, gdyby ktos zdecydowal, ze twoje uslugi jako pielegniarza nie sa juz potrzebne?
– Cos w tym rodzaju. Te fiuty nigdy nas nie lubily: Norman tego nie widzial, ale ja tak.
– Nas? To znaczy ciebie, Racheli i Swayne'a?
– Nas, w mundurach. Patrzyli na nas z gory, jakbysmy byli kupa nie zbednych smieci. Mieli racje co do tej niezbednosci. Potrzebowali Normana. Po cichu pluli na niego, ale go potrzebowali.
'Zolnierzyki nie dadza sobie z tym rady'. Albert Armbruster, przewodniczacy Federalnej Komisji Handlu. Cywilni spadkobiercy 'Meduzy'.
– Sadzac z tego, co powiedziales o zapisanych numerach rejestracyjnych samochodow, nie brales udzialu w spotkaniach, ktore sie tutaj odbywaly?
– Czy pan zwariowal? – parsknela Rachela Swayne, we wlasciwy sobie sposob odpowiadajac na pytanie Jasona. – Zawsze, kiedy to bylo powazne spotkanie, a nie jakas zwykla popijawa, Norm kazal mi zostac na gorze albo isc do Eddiego i poogladac telewizje. Eddie mial wtedy zakaz wychodzenia z chaty. Nie bylismy wystarczajaco dobrzy, zeby zobaczyli nas jego pieprze ni przyjaciele! Tak bylo od lat… Mowilam juz, ze on doslownie pchal nas jedno ku drugiemu.
– Wydaje mi sie, ze zaczynam rozumiec. Ale jak w takim razie udalo ci sie zdobyc te numery, sierzancie, skoro nie mogles opuszczac swojej kwatery?
– Nie ja je zdobylem, tylko moi straznicy. Powiedzialem im, ze to w celu sprawdzenia zabezpieczen. Zaden nawet sie nie zdziwil.
– Aha. Powiedziales, ze jakis czas temu Swayne 'zaczal sie sypac'. Jak to wygladalo?
– Tak jak dzisiaj. Kiedy zdarzylo sie cos niespodziewanego, nie potrafil podjac zadnej decyzji. Jesli mialo to chociaz najmniejszy zwiazek z Krolowa Wezow, probowal schowac glowe w piasek i wszystko przeczekac.
– Wlasnie, co zdarzylo sie dzisiaj? Widzialem, ze sie sprzeczaliscie. Wygladalo to tak, jakby sierzant wydawal generalowi rozkazy.
– Bo tak bylo. Norman wpadl w panike z twojego powodu… Z powodu faceta o pseudonimie Kobra, ktory zaczal grzebac w brudach sprzed dwudziestu lat, z Sajgonu. Chcial, zebym z nim byl, kiedy sie zjawisz, ale ja kazalem mu sie odpieprzyc. Powiedzialem mu, ze to szalenstwo i ze musialbym byc wariatem, zeby cos takiego zrobic.
– Dlaczego? Czemu adiutant mialby nie towarzyszyc swemu dowodcy?
– Z tego samego powodu, z ktorego nie zaprasza sie podoficerow na obrady sztabu, gdzie generalowie decyduja o planach strategicznych. To sa rozne szczeble i tego sie nie robi.
– Znaczy to mniej wiecej tyle, ze nie chciales wszystkiego wiedziec.
– Zgadza sie.
– Ale przeciez wtedy, dwadziescia lat temu, ty tez nalezales do 'Meduzy'! Dalej do niej nalezysz, do stu diablow!
– Na innych zasadach, Delta. Sprzatam po nich, a oni sie o mnie troszcza, ale jestem tylko zamiataczem w mundurze i mam do wyboru dwie mozliwosci: albo z grzecznie zamknieta buzka przejde na spokojna emeryture, albo wyladuje w kostnicy w foliowym worku. Sprawa jest wyjatkowo jasna: nie jestem nie do zastapienia.
Bourne caly czas nie spuszczal sierzanta z oka, dzieki czemu zauwazyl rzucane przez niego na zone Swayne'a spojrzenia, szukajace poparcia czy tez wyraznie nakazujace jej milczenie. Jesli poteznie zbudowany podoficer nie mowil prawdy, to byl bardzo dobrym aktorem.
– W takim razie wydaje mi sie, ze jest znakomita okazja, by przyspieszyc odejscie na emeryture, sierzancie – powiedzial Jason. – Moge to zalatwic. Znikniesz bez sladu z grzecznie zamknieta buzka i z zaplata za wieloletnie pilne sprzatanie. Zaufany adiutant generala prosi po niemal trzydziestu latach sluzby o pozwolenie przejscia na emeryture, wstrzasniety tragiczna smiercia swego zwierzchnika… Nikt nie bedzie niczego podejrzewal. Tak sie przedstawia moja propozycja.
Flannagan ponownie zerknal na Rachele Swayne, ktora gwaltownie skinela glowa i spojrzala Bourne'owi prosto w oczy.
– Jakie mamy gwarancje, ze uda nam sie spakowac i spokojnie wyjechac? – zapytala.
– A czy sierzant Flannagan nie bedzie przedtem musial zalatwic kilku formalnosci?
– Norman podpisal mi wszystkie papiery poltora roku temu – wtracil sie adiutant. – Oficjalnie mialem przydzial do jego biura w Pentagonie, ze skierowaniem do prywatnej rezydencji. Wystarczy, zebym wstawil date, zlozyl podpis i wyslal im to poczta, oczywiscie ze zwrotnym adresem, ktory tez juz mamy.
– I to wszystko?
– No, jeszcze moze trzy lub cztery rozmowy telefoniczne. Prawnik Normana, zeby sie tu wszystkim zajal, opiekun dla psow, dyspozytor kolumny transportowej Pentagonu, Nowy Jork, a potem juz tylko lotnisko Dulles.
– Musieliscie o tym myslec juz od bardzo dawna, moze nawet od lat…
– Nawet jezeli, to co z tego? – Zona generala Swayne'a wzruszyla ramionami. – Jak to sie mowi, nic nas tu nie wiazalo.
– Zanim zloze podpis i wykonam te rozmowy, musze miec pewnosc, ze nic nam sie nie stanie – wtracil sie Flannagan.
– Czyli zadnej policji, zadnych dziennikarzy, niczego, co pozwoliloby skojarzyc was z dzisiejszym wieczorem, tak?
– Sam powiedziales, ze to spore wymagania. Jak powazne sa dlugi, na ktore chcesz sie powolac?