– Jesli ktos was zapyta, mowcie prawde. Opiszcie wszystko, co widzieliscie, a na koncu mozecie jeszcze dodac, ze spotkaliscie sie z Kobra.
– O, Jezu… – jeknal Willie i obaj straznicy pospiesznie odeszli, niknac w ciemnosci.
Bourne zamknal za nimi brame i wrocil do trojkolowego pojazdu z przeswiadczeniem, ze bez wzgledu na to, co wydarzy sie w ciagu najblizszych kilku godzin, spadkobiercy 'Meduzy' zyskali kolejny powod do obaw. Beda zadawac przepelnione strachem pytania, lecz nie uzyskaja zadnych odpowiedzi.
Zajal miejsce za kierownica, wrzucil bieg i ruszyl w kierunku samotnej chaty stojacej przy szutrowej drodze, ktora biegla od asfaltowego podjazdu.
Stal przy oknie, zagladajac ostroznie do srodka. Wielki, otyly sierzant siedzial w skorzanym fotelu z nogami opartymi na otomanie i ogladal telewizje. Sadzac po przytlumionych dzwiekach, jakie wydostawaly sie na zewnatrz chaty, adiutant generala sledzil transmisje z meczu baseballowego. Jason przygladal sie uwaznie pokojowi; byl urzadzony w wiejskim stylu, kolorystycznie utrzymany w odcieniach brazu i czerwieni – typowy letni domek odwiedzany wylacznie przez mezczyzn. Nigdzie jednak nie mozna bylo dostrzec zadnej broni, nawet tradycyjnej, zabytkowej strzelby nad kominkiem, nie mowiac juz o sluzbowym pistolecie kalibru 45 w kaburze przytroczonej do pasa lub na stole w poblizu fotela. Adiutant nie obawial sie o swoje bezpieczenstwo i trudno bylo mu sie dziwic. Posiadlosc generala Normana Swayne'a byla doskonale strzezona – ogrodzenie, potezne bramy, patrole i specjalnie wytresowane, obronne psy. Bourne wpatrywal sie przez szybe w nalana, silna twarz sierzanta. Jakie tajemnice kryly sie w tej wielkiej glowie? Wkrotce sie o tym przekona. Delta Jeden wydobedzie je wszystkie, nawet gdyby musial rozwalic te czaszke na kawalki. Oderwal sie od okna i okrazyl chate; znalazlszy sie przed drzwiami, zastukal dwukrotnie lewa reka. W prawej trzymal pistolet dostarczony mu przez Aleksandra Conklina, krola wszystkich potajemnych operacji.
– Otwarte, Rachelo! – rozlegl sie donosny, chrapliwy glos.
Bourne nacisnal klamke i pchnal drzwi. Otworzyly sie powoli na osciez, a kiedy dotknely sciany, wszedl do srodka.
– Boze! – wykrzyknal sierzant, zrywajac sie z trudem z fotela. – To ty! Jestes duchem! Przeciez ty nie zyjesz…!
– Wyglada na to, ze sie mylisz – powiedzial Delta Jeden. – Sprobuj jeszcze raz. Nazywasz sie Flannagan, prawda? Wlasnie sobie przypomnialem.
– Jestes martwy! – wykrztusil ponownie adiutant generala, wpatrujac sie w Bourne'a wybaluszonymi ze strachu oczami. – Zalatwili cie w Hongkongu… Zabili cie w Hongkongu cztery… nie, piec lat temu!
– Prowadzisz dziennik?
– Wiemy o tym… W kazdym razie ja wiem…
– W takim razie musisz miec znajomych na wysokich stanowiskach.
– Ty jestes Bourne!
– Jak nowo narodzony.
– Nie wierze ci!
– Lepiej uwierz, Flannagan. Przed chwila uzyles slowa 'my'… Wlasnie o tym porozmawiamy. O Krolowej Wezow, zeby uniknac jakichkolwiek nieporozumien.
– To ty byles tym Kobra, o ktorym mowil Swayne! – O ile wiem, kobra rowniez jest wezem.
– Nie rozumiem…
– Bo to bardzo skomplikowane.
– Przeciez jestes jednym z nas!
– Bylem. Potem pozbyliscie sie mnie, a teraz wsliznalem sie z powrotem. Sierzant w panice spojrzal na drzwi, potem na okna.
– Jak sie tu dostales? Gdzie sa straznicy, psy…? Boze, gdzie oni sa?
– Psy zasnely w swoich boksach, wiec dalem straznikom wolne.
– Dales… Psy biegaja po terenie!
– Juz nie. Przekonalem je, ze powinny troche odpoczac.
– A straznicy?
– Ich z kolei przekonalem, zeby sobie poszli. To, co dzisiaj sie tutaj dzieje, uznali za jeszcze bardziej tajemnicze, niz jest w rzeczywistosci.
– To znaczy co? Co chcesz zrobic?
– Zdawalo mi sie, ze juz powiedzialem. Po prostu troche porozmawiamy, sierzancie Flannagan. Chce sie dowiedziec, co porabiaja dawni towarzysze broni.
Przerazony mezczyzna cofnal sie o krok od fotela.
– To ty jestes tym wariatem, Delta Jeden, ktoremu odbila szajba i zaczal dzialac na wlasna reke! – wychrypial donosnym szeptem. – Na wlasne oczy widzialem zdjecie… Lezales na stole, przescieradlo bylo cale we krwi, miales szeroko otwarte oczy i dziury po kulach w czole i gardle. Zapytali mnie, kim jestes, a ja powiedzialem: 'To Delta, Delta Jeden z tajnego oddzialu'. Oni na to: 'Nie, to jest Jason Bourne, morderca', wiec im odpowiedzialem: 'W takim razie to byl ten sam czlowiek, bo to na pewno jest Delta, znalem go'. Podziekowali mi wtedy, kazali odejsc i dolaczyc do pozostalych.
– Kim byli ci 'oni'?
– Ludzie z Langley. Ten, ktory najwiecej gadal, utykal na jedna noge i mial laske.
– A pozostali, do ktorych miales dolaczyc?
– Mniej wiecej trzydziestu weteranow z Sajgonu.
– Z Dowodztwa Sajgonu?
– Tak.
– Ci, ktorzy pracowali z nami, 'nielegalnymi'?
– W wiekszosci tak.
– Kiedy to bylo?
– Boze, przeciez ci powiedzialem! – wykrzyknal przerazony adiutant. – Cztery albo piec lat temu! Widzialem te fotografie! Byles martwy!
– Jedna, jedyna fotografia… – powiedzial cicho Bourne, przypatrujac sie uwaznie sierzantowi. – Masz bardzo dobra pamiec.
– Kiedys przylozyles mi pistolet do glowy. W ciagu trzydziestu trzech lat, dwoch wojen i dwunastu wojskowych operacji nikt inny tego nie zrobil, tylko ty… Tak, mam dobra pamiec.
– Mysle, ze cie rozumiem.
– A ja nie! Nic, kompletnie nic z tego nie rozumiem! Przeciez cie zabili!
– Ty tak twierdzisz, ale wyglada na to, ze sie mylisz. A moze nie? Moze jestem tylko upiorem, ktory przyszedl dreczyc cie po dwudziestu latach oszustw?
– Co ty pieprzysz, do cholery?
– Stoj w miejscu!
– Przeciez stoje!
Nagle gdzies daleko rozlegl sie wyrazny huk wystrzalu. Jason odwrocil sie raptownie… Wiedziony instynktem nie zatrzymal sie, tylko kontynuowal ruch, az obrocil sie o trzysta szescdziesiat stopni. Olbrzymi sierzant rzucil sie na niego i siegal juz niemal rekami do jego ramion, kiedy Bourne odskoczyl w bok, uderzajac jednoczesnie stopa w nerke, a kolba pistoletu w kark mezczyzny. Flannagan runal z loskotem na podloge, a Jason ogluszyl go ciosem w glowe.
Cisze przerwal histeryczny krzyk kobiety biegnacej w kierunku szeroko otwartych drzwi chaty. W kilka sekund potem do pokoju wpadla zona generala Swayne'a; ujrzawszy niespodziewany widok, zatrzymala sie raptownie i chwycila oparcia najblizszego krzesla, lecz nie uczynila nic, by ukryc sciskajaca ja za gardlo panike.
– Nie zyje! – krzyknela rozpaczliwie i przewracajac krzeslo, padla na podloge obok swego kochanka. – Zastrzelil sie, Eddie! Och, moj Boze, on sie zastrzelil!
Jason Bourne wyprostowal sie i podszedl do drzwi chaty kryjacej w swoim wnetrzu tak wiele tajemnic. Zamknal je, nie spuszczajac wzroku z dwojga wiezniow. Kobieta plakala, szlochajac spazmatycznie, ale nie byly to lzy bolu, tylko strachu. Sierzant zamrugal powiekami, potrzasnal potezna glowa i uniosl ja z podlogi. Uczucie malujace sie na jego twarzy mozna bylo okreslic jako mieszanine wscieklosci i zdumienia.