wygranej. Tam, gdzie w gre wchodzil Szakal, o zadnej pewnosci nie moglo nawet byc mowy. Zarowno Jason, jak i John postawili sprawe jasno: Marie i dzieci natychmiast odleca na lezaca w poblizu Gwadelupy wysepke Basse- Terre, gdzie wraz z piastunka, pania Cooper, pozostana pod ochrona dopoty, dopoki nie beda mogli bezpiecznie wrocic na Montserrat. Marie co prawda probowala sie sprzeciwiac, lecz jej protesty pozostaly bez echa. Polecenia byly wydawane chlodno i kategorycznie.
– Wyjezdzasz, bo mam tu do zalatwienia pewne sprawy. Nie zycze sobie zadnych dyskusji na ten temat.
– To znowu Szwajcaria, prawda? Wszystko jest tak jak wtedy w Zurychu, prawda, Jason?
– Skoro tak uwazasz… – odparl obojetnie Bourne. Stali we trojke przy nabrzezu, obserwujac dwa hydroplany kolyszace sie na wodzie w odleglosci kilkunastu metrow. Jednym z nich przylecial z Antiguy Jason, drugi zas byl gotow do lotu na Gwadelupe; dzieci i pani Cooper byli juz na pokladzie. – Pospiesz sie, Marie – dodal Jason. – Musze jeszcze omowic kilka szczegolow z Johnnym, a potem troche przycisnac te dwie stare mety.
– To nie sa mety, Davidzie. Gdyby nie oni, juz bysmy nie zyli.
– Tylko dlatego, ze wiatr powial im z innej strony w dupe.
– Jestes niesprawiedliwy.
– Ale na razie tak wlasnie uwazam, a zaczne uwazac inaczej dopiero wtedy, kiedy mnie przekonaja. Nie znasz ludzi Szakala, ale ja ich znam. Beda mowic i robic wszystko, co chcesz, a kiedy odwrocisz sie do nich plecami, wsadza ci noz pod zebro. Naleza do niego cialem i dusza… a raczej resztkami duszy. Idz juz do samolotu. Czekaja na ciebie.
– Nie chcesz zobaczyc sie z dziecmi? Moglbys wytlumaczyc Jamiemu, ze…
– Nie ma na to czasu! Odprowadz ja, Johnny. Musze sprawdzic plaze.
– Juz wszystko sprawdzilem, Davidzie – powiedzial St. Jacques; w jego glosie pojawilo sie cos w rodzaju niesmialego buntu.
– Ja ci powiem, czy wszystko sprawdziles, czy nie! – odparowal Bourne, omiatajac uwaznym spojrzeniem okolice, po czym dodal glosno, nie odwracajac glowy: – Musze zadac ci kilka pytan i radze, zebys potrafil na nie odpowiedziec! – Zszedl z nabrzeza i ruszyl przed siebie plaza.
St. Jacques napial miesnie i zrobil krok naprzod, ale jego siostra chwycila go za reke.
– Zostaw go – szepnela. – On sie boi.
– Co takiego? Ten cholerny sukinsyn?
– Tak.
John spojrzal na siostre.
– Chodzi o tego obcego, o ktorym mowilas mi wczoraj wieczorem?
– Wlasnie. Ale teraz jest jeszcze gorzej i wlasnie dlatego on sie boi.
– Nie rozumiem.
– Jest duzo starszy. Ma juz piecdziesiat lat i zastanawia sie, czy bedzie w stanie podolac temu wszystkiemu, co robil dawniej – podczas wojny, w Paryzu, Hongkongu. Zzera go to i nie daje mu spokoju, bo wie, ze dzis powinien byc lepszy niz kiedykolwiek.
– Mysle, ze mu sie uda.
– Ja jestem tego pewna, bo ma nieslychanie silna motywacje. Juz kiedys stracil zone i dwoje dzieci. Prawie ich nie pamieta, ale to wlasnie oni sa przyczyna jego cierpienia. Mo Panov jest o tym swiecie przekonany, i ja takze… Teraz, wiele lat pozniej, smierc znowu zawisla nad jego najblizszymi. To musi byc dla niego straszne.
– Do licha, przeciez kazalem ci sie pospieszyc! – ryknal Bourne z odleglosci prawie stu metrow, przekrzykujac szum fal i wiatru. – Mam cos dla pana, panie ekspercie: rafa otoczona lacha piasku! Wiedziales o tym?
– Nie odpowiadaj, Johnny. Chodzmy do samolotu.
– Lacha piasku? O czym on mowi, do diabla…? O, Boze, rzeczywiscie!
– Niczego nie widze – powiedziala Marie, wpatrujac sie we wskazanym przez brata kierunku.
– Niemal cala wyspa jest otoczona rafami koralowymi. Jesli chodzi o te plaze, to ciagna sie wlasciwie wzdluz calej jej dlugosci. Pelnia funkcje falochronow i wlasnie dlatego ta wysepka nosi nazwe Wyspy Spokoju. Nie ma tu w ogole przyboju.
– Nie rozumiem.
– To proste. Zaden pletwonurek nie odwazylby sie zblizyc od strony pelnego morza, bo roztrzaskalby sie o rafy, ale co innego, jesli rafa jest otoczona piaszczysta lacha. Moglby spokojnie obserwowac plaze i straznikow, lezac na plyciznie, i wybrac odpowiedni moment, zeby dostac sie niepostrzezenie na brzeg. Nie pomyslalem o tym.
– Ale on pomyslal.
Bourne siedzial na krawedzi biurka, dwaj starzy mezczyzni na kanapie naprzeciwko niego, a John St. Jacques stal przy oknie wychodzacym na plaze.
– Dlaczego mialbym… mielibysmy pana oklamywac, monsieur? – zapytal bohater Francji.
– Dlatego ze to wszystko brzmi jak klasyczna francuska farsa. Podobne, ale jednak nieco rozniace sie nazwiska; jedne drzwi sie otwieraja, drugie zamykaja; jeden sobowtor wchodzi, drugi wychodzi. To cuchnie, panowie.
– Jest pan moze uczniem Moliera lub Racine'a…?
– Jestem wyznawca zasady calkowitego braku zaufania, szczegolnie wtedy, kiedy chodzi o Szakala.
– Nie wydaje mi sie, zebysmy byli do siebie podobni – zaoponowal sedzia z Bostonu. – Oczywiscie, z wyjatkiem wieku.
Zadzwonil telefon. Jason szybko podniosl sluchawke.
– Tak?
– W Bostonie wszystko sie zgadza – oznajmil Conklin. – Nazywa sie Brendan Prefontaine. Byl kiedys sedzia federalnym, ale udowodniono mu 'kierowanie sie korzysciami majatkowymi podczas sprawowania urzedu', co oznacza po prostu, ze bral cholerne lapowki. Zostal skazany na dwadziescia jeden lat, z czego odsiedzial dziesiec, ale i tak stracil wszelkie szanse na jakiekolwiek stanowisko. Alkoholik, ale calkowicie nieszkodliwy. Podobno wielu ptaszkow trafiloby za kratki, a jeszcze wiecej dostaloby znacznie wyzsze wyroki,
gdyby nie rady, jakich udzielal ich obroncom. Krotko mowiac, jest uwazany za czolowego prawnika wszystkich knajp i sal bilardowych w miescie. Poniewaz mialem kiedys dokladnie takie same problemy, moge z cala odpowiedzialnoscia stwierdzic, ze radzi sobie znakomicie. Lepiej niz w swoim czasie ja.
– Ale ty masz to juz za soba.
– Wlasnie dlatego, ze nie potrafilem sie dobrze ustawic. Kto wie, co by bylo, gdyby mi sie udalo.
– Co z jego klientem?
– Dawno temu nasz byly sedzia mial wyklady na Harvardzie, a wsrod jego studentow znajdowal sie takze niejaki Randolph Gates… Prefontaine zna go, to pewne. Zaufaj mu, Jason. Nie ma zadnego powodu, zeby klamac. Zjawil sie tam tylko dlatego, ze zwietrzyl szmal.
– Mam nadzieje, ze zajales sie klientem?
– Za pomoca wszystkich dyskretnych srodkow, jakie mam w moim domowym warsztacie. Przeciez on moze nas zaprowadzic do Carlosa… Slady wskazujace na powiazania z 'Meduza' okazaly sie falszywe. Po prostu jakis glupi general z Pentagonu probowal umiescic kogos blisko Gatesa.
– Jestes tego pewien?
– Teraz juz tak. Gates jest miedzy innymi wysoko oplacanym konsultantem firmy prawniczej reprezentujacej interesy dzialajacego na wielka skale dostawcy broni, ktorym zainteresowala sie komisja antytrustowa. Gates nawet nie odpowiadal na telefony Swayne'a, byl na to za madry, znacznie madrzejszy od generala.
– To juz twoj problem, przyjacielu, nie moj. Jesli tutaj wszystko potoczy sie zgodnie z moimi planami, nie chce juz wiecej slyszec o Krolowej Wezow. Szczerze mowiac, juz zaczynam zapominac, ze cokolwiek o niej slyszalem.
– Wielkie dzieki, ze zwaliles to na mnie – wydaje mi sie, ze mowie to zupelnie serio. Aha, przy okazji: w zeszyciku, ktory pozyczyles od tego snajpera w Manassas, znalezlismy sporo interesujacych rzeczy.
– Na przyklad?
– Pamietasz tych troje podroznikow z ksiazki hotelowej w Mayflower, ktorzy osiem miesiecy wczesniej byli razem w Filadelfii, a potem znalezli sie przypadkowo w tym samym hotelu?
– Jasne.
– Znamy juz ich nazwiska. Nie maja nic wspolnego z Carlosem; stanowia czesc 'Meduzy'. W zeszycie jest