– Strzezcie sie swietoszkowatych neofitow – mruknal Bourne, kierujac sie w strone wiszacych przy drzwiach wojskowej, udekorowanej licznymi baretkami marynarki i czapki oficerskiej. – To straszni nudziarze.
– Czy nie powinien pan tymczasem obserwowac sciezki? St. Jacques bedzie potrzebowal troche czasu, zeby dostarczyc panu wszystkie rzeczy.
Bourne zatrzymal sie, odwrocil i utkwil we Francuzie zimne spojrzenie. Chcial jak najpredzej stad wyjsc, uciec od tego starca mielacego ozorem bez potrzeby, ale Fontaine mial racje. Przerwanie obserwacji byloby powaznym bledem. Jakas dziwna, niezwykla reakcja, sploszone spojrzenie – te wszystkie drobnostki pozwalaly czesto odnalezc slad prowadzacy do mechanizmu uruchamiajacego pulapke. Jason wrocil do okna, wzial lornetke i uniosl ja do oczu.
Do czterech podazajacych sciezka ksiezy podszedl policjant w czerwono- brazowym mundurze sil porzadkowych Montserrat. Byl bez watpienia mocno zdziwiony i zazenowany poleceniem, jakie otrzymal, co chwila klanial sie bowiem z szacunkiem, wskazujac w kierunku wejscia do glownego budynku pensjonatu. Bourne przygladal sie po kolei twarzom czterech ksiezy.
– Widzi pan? – zapytal polglosem Francuza.
– Czwarty – odparl Fontaine. – Ten, ktory szedl ostatni. Boi sie.
– Zostal kupiony.
– Za trzydziesci srebrnikow. – Starzec skinal glowa. – Oczywiscie zejdzie pan i go zgarnie.
– Oczywiscie, ze nie – zaprzeczyl Jason. – Jest teraz tam, gdzie go potrzebuje. – Zlapal radiotelefon. – Johnny?
– Tak? Jestem w sklepie… Bede za kilka minut.
– Znasz tych ksiezy?
– Tylko tego, ktory kaze sie tytulowac wikarym. Wpada czesto po datki. To wlasciwie nie sa ksieza, tylko kaplani miejscowego obrzadku. Bardzo miejscowego, jesli wiesz, co mam na mysli.
– Jest z nimi ten wikary?
– Tak, na samym przedzie.
– To dobrze… Zmieniamy plan, Johnny. Zanies ubranie do swojego biura, a potem wyjdz do nich i powiedz, ze chce sie z nimi zobaczyc pewien wysoki przedstawiciel wladz, ktory pragnie zlozyc ofiare w podziekowaniu za ich modlitwy.
– Co takiego?
– Pozniej ci wytlumacze, a teraz sie pospiesz. Spotkamy sie w holu.
– Chciales powiedziec, w moim biurze? Przeciez kazales mi zaniesc tam ubrania…
– Przebiore sie pozniej. Sluchaj, masz tam jakis aparat fotograficzny?
– Nawet trzy albo cztery. Goscie ciagle je gubia, wiec…
– Poloz je wszystkie przy ubraniach – przerwal mu Jason. – Tylko predko! – Wetknal radiotelefon za pasek, ale po chwili zmienil zdanie, wyjal go i wreczyl Fontaine'owi. – Niech pan go trzyma. Wezme inny i bedziemy w kontakcie. Co widac na dole?
– Ida do budynku, a nasz ksiezulo rozglada sie we wszystkie strony. Jest cholernie przerazony.
– Gdzie patrzy? – Bourne siegnal szybko po lornetke.
– Wszedzie.
– Cholera!
– Sa juz przy drzwiach.
– Musze sie przygotowac…
– Pomoge panu.
Stary Francuz wstal ze stolka, podszedl do stojacego przy drzwiach wieszaka i zdjal z niego wojskowa marynarke i czapke.
– Jezeli chce pan zrobic to, co mysle, to radze sie trzymac blisko sciany i nie odwracac zbyt czesto. Zastepca gubernatora jest troche tezszy od pana. Musimy troche wypchac marynarke na plecach.
– Zna sie pan na tym, prawda? – zapytal Jason, pozwalajac nalozyc na siebie ubranie.
– Wszyscy Niemcy byli zawsze grubsi od nas, szczegolnie kaprale i sierzanci. To przez te kielbase… Mielismy swoje sposoby. – Nagle Fontaine na bral raptownie powietrza w pluca i zatoczyl sie, jakby trafiony znienacka kula. – Mon Dieu…! Cest terrible! Gubernator…
– O co chodzi?
– Gubernator!
– Co gubernator?
– Na lotnisku! Wszystko odbylo sie tak szybko, tak nagle… A potem smierc mojej zony i zabojstwo… Boze, nie moge sobie darowac!
– O czym pan mowi?
– Ten czlowiek, ktorego mundur ma pan na sobie, jest jego zastepca!
– Wiem o tym.
– Ale nie wie pan, monsieur, ze swoje instrukcje otrzymalem nie od kogo innego, jak od samego gubernatora!
– Instrukcje?
– Instrukcje Szakala! Gubernator pracuje dla niego!
– Boze! – wykrztusil z trudem Bourne i rzucil sie do stolka, na ktorym Fontaine zostawil radiotelefon. Zanim nacisnal guzik, odetchnal kilka razy gleboko, zeby sie opanowac. – Johnny?
– Na litosc boska! Mam obie rece zajete, ide wlasnie do biura, a w holu czekaja juz na mnie ci cholerni mnisi! Czego znowu chcesz, do diabla?
– Uspokoj sie i sluchaj uwaznie. Jak dobrze znasz Henry'ego?
– Sykesa? Czlowieka gubernatora?
– Tak. Widzialem go kilka razy, ale nic o nim nie wiem.
– Znam go calkiem niezle. Gdyby nie on, ty nie mialbys swojego domu, a ja Pensjonatu Spokoju.
– Czy ma jakis kontakt z gubernatorem? Czy teraz informuje go na biezaco o wszystkim, co sie dzieje? Zastanow sie dobrze, Johnny, bo to bardzo wazne. W willi jest przeciez telefon, wiec moglby zadzwonic do siedziby gubernatora. Zrobil to?
– Chodzi ci o samego gubernatora?
– O kogokolwiek z jego otoczenia.
– Na pewno nie. Wszystko jest trzymane w tajemnicy, tak ze nawet policja nie ma pojecia o tym, co sie dzieje. A jezeli chodzi o gubernatora, to zna tylko ogolny plan, bez zadnych nazwisk ani szczegolow. Poza tym wyplynal na ryby i nie chce o niczym slyszec, dopoki sie wszystko nie skonczy. Sam tak powiedzial.
– Wierze ci.
– A dlaczego pytasz?
– Pozniej ci wytlumacze. Pospiesz sie!
– Czy moglbys wreszcie przestac mnie poganiac? Jason odlozyl radiotelefon i zwrocil sie do Fontaine'a.
– Wszystko jasne: gubernator nie nalezy do armii Carlosa. Prawdopodobnie wspolpracuje z nim na tej samej zasadzie, co ten prawnik Gates z Bostonu. Zostal kupiony albo zmuszony szantazem, ale nie oddal mu duszy.
– Jest pan tego pewien? To znaczy, czy panski szwagier jest tego pewien?
– Facet wyplynal na ryby. Zna tylko ogolny plan i kazal, zeby o niczym go nie informowac, dopoki wszystko sie nie skonczy.
– Szkoda, ze mam juz taka skleroze – powiedzial z glebokim westchnieniem Francuz. – Gdybym przypomnial sobie w pore, moglibysmy go wykorzystac. Prosze, oto marynarka.
– W jaki sposob? – zapytal Bourne, ponownie wyciagajac ramiona.
– Usunal sie… Jak to sie mowi?
– W cien. Nie bierze udzialu w grze, jest jedynie obserwatorem.
– Znalem wielu takich jak on. Wszyscy zyczyli Carlosowi, zeby przegral. On tez tego pragnie. To dla niego jedyne wyjscie, ale sam zbyt sie boi, zeby podniesc na Szakala reke.
– Skoro tak, to w jaki sposob mielibysmy go przekonac? – Jason zapinal guziki, podczas gdy Fontaine poprawial z tylu pasek i ukladal faldy materialu.
– Le Cameleon zadaje takie pytania?
– Wyszedlem z wprawy.