– Ach, oczywiscie… – mruknal Francuz, zdecydowanym ruchem poprawiajac mu pas. – To ten czlowiek, do ktorego sumienia apelowalem.
– Prosze dac spokoj… A wiec, jak?
– Tressimple, monsieur. Powiemy mu, ze Szakalowi juz doniesiono o jego zdradzie. Ja mu to powiem. Czemu mialby nie uwierzyc wyslannikowi monseigneura?
– Widze, ze jest pan prawdziwym fachowcem.
Bourne wciagnal brzuch, a Fontaine obejrzal go uwaznie ze wszystkich stron, wygladzajac faldy marynarki.
– Jestem tym, ktoremu udalo sie przezyc; ani lepszym, ani gorszym od innych. Moze z wyjatkiem mojej zony. Z nia mialem naprawde duzo szczescia.
– Bardzo ja pan kochal, prawda?
– Czy ja kochalem? Och, takie rzeczy uwaza sie za oczywiste, choc rzadko sie o nich mowi. Moim zdaniem jednak przede wszystkim chodzi o to, zeby dobrze czuc sie w obecnosci drugiej osoby. Wielka namietnosc nie gra tak waznej roli. Nie trzeba konczyc zdania, a mimo to wszystko jest jasne, i wystarczy jedno spojrzenie, zeby wywolac wybuch smiechu, choc nikt nie powiedzial ani slowa. Mysle, ze to przychodzi z czasem.
Jason stal przez chwile bez ruchu, wpatrujac sie w starego mezczyzne dziwnym spojrzeniem.
– Chcialbym dozyc takiego czasu. Bardzo bym chcial… Lata, ktore przezylismy do tej pory z zona, pozostawily duzo blizn, ktore zagoja sie calkowicie dopiero wtedy, kiedy cos we mnie sie zmieni albo zupelnie zniknie… Tak to wlasnie wyglada.
– W takim razie jest pan zbyt silny, zbyt uparty albo zbyt glupi! Prosze tak na mnie nie patrzec. Juz powiedzialem: nie boje sie ani pana, ani nikogo innego. Jezeli wszystko, co pan mowi, jest prawda, to mam dla pana jedna rade: prosze darowac sobie wszystkie mysli o milosci i skoncentrowac sie wylacznie na nienawisci. Skoro nie moge dyskutowac z Davidem Webbem, szturcham Jasona Bourne'a. Szakal musi zginac, a zabic go moze tylko Bourne… Prosze, oto czapka i ciemne okulary. Radze trzymac sie blisko sciany, bo bedzie pan wygladal jak wojskowy paw z szeroko rozlozonym ogonem.
Nie odzywajac sie ani slowem, Bourne zalozyl czapke z daszkiem i okulary, po czym wyszedl z pomieszczenia. Schodzac szybko po drewnianych schodach, o malo nie wpadl na pierwszym pietrze na niosacego tace ciemnoskorego, ubranego w bialy stroj kelnera. Skinal glowa chlopakowi, ktory cofnal sie, ustepujac mu z drogi, kiedy nagle katem oka dostrzegl jakies poruszenie; kelner wyciagal z kieszeni elektroniczny sygnalizator! Jason zawrocil raptownie i rzucil sie na mlodego mezczyzne, wytracajac mu z rak zarowno urzadzenie, jak i tace, ktora z donosnym brzekiem upadla na podloge. Chwyciwszy kelnera za gardlo, podsunal mu pod nos sygnalizator.
– Kto ci to dal? – zapytal polglosem. – Mow!
– Hej, mon, ja cie zbije! – wykrzyknal chlopak. Raptownym szarpnieciem uwolnil prawa reke, zacisnal ja w piesc i rabnal Bourne'a w policzek. – Nie chcemy tu zlego mon Nasz szef- mon tak mowi! Ja sie pana nie boje!
Uderzyl kolanem w krocze Jasona.
– Ty cholerny sukinsynu! – syknal Le Cameleon, chwytajac sie lewa reka za obolale jadra, prawa zas okladajac twarz mlodzieniaszka. – Jestem jego przyjacielem, jego bratem! Nie rozumiesz? Johnny St. Jacques jest bratem mojej zony, czyli moim szwagrem!
– He? – zdziwil sie atletycznie zbudowany kelner, a w jego duzych brazowych oczach pojawil sie wyraz zaklopotania. – To pan jest ten mon z siostra pana szefa Saint Jay?
– Jestem jej mezem. A kim ty jestes, do cholery?
– Glowny kelner na pierwszym pietrze, prosze pana! Niedlugo bede na parterze, bo jestem bardzo dobry. Ja tez dobrze sie bije. Nauczyl mnie ojciec, choc teraz jest stary jak pan. Chce pan sie bic? Pokonam pana! Ma pan siwe wlosy…
– Zamknij sie! Po co ci ten sygnalizator? – zapytal Jason, podsuwajac mu ponownie przed oczy maly plastikowy przedmiot.
– Nie wiem, mon… sir! Dzialo sie duzo zlych rzeczy. Jak tylko zobaczymy ludzi biegajacych po schodach, mamy naciskac ten guzik.
– Dlaczego?
– Bo mamy windy. Bardzo szybkie windy, sir. Po co goscie mieliby chodzic po schodach?
– Jak sie nazywasz? – zapytal Bourne, podnoszac z podlogi czapke i okulary.
– Izmael, prosze pana.
– Jak w 'Moby Dicku'?
– Nie znam tego pana, sir.
– Moze poznasz.
– Czemu?
– Jeszcze nie wiem. Dobrze walczysz.
– Nie widze zwiazku, mon… sir.
– Ani ja. – Jason wyprostowal sie ostroznie. – Musisz mi pomoc, Izmaelu. Zrobisz to?
– Tylko wtedy, jesli pozwoli mi pana brat.
– Na pewno ci pozwoli. On naprawde jest moim bratem.
– Musi mi to sam powiedziec, sir.
– Bardzo dobrze. Nie ufasz mi.
– Nie ufam, sir – odparl Izmael. Przykleknal i zaczal zbierac na tace naczynia, oddzielajac cale od potluczonych. – A czy pan uwierzylby staremu, silnemu czlowiekowi, ktory napadl na pana na schodach i powiedzial cos, co kazdy moglby powiedziec? Mozemy sie bic i wtedy ten, kto wygra, bedzie mial racje. Chce pan sie bic?
– Nie, nie chce sie bic i lepiej nie nalegaj. Ani ja nie jestem taki stary, ani ty taki dobry, mlodziencze. Zostaw tu te tace i chodz ze mna. Wytlumacze wszystko panu St. Jacques. Nie zapominaj o tym, ze on jest bratem mojej zony. No, chodz wreszcie!
– Co mam robic, sir? – zapytal kelner, wstajac z kleczek i ruszajac za Jasonem.
– Sluchaj uwaznie – powiedzial Bourne, zatrzymujac sie na ostatnim podescie przed parterem. – Zejdz przede mna do holu i zajmij sie czyms. Mozesz oprozniac popielniczki albo cos w tym rodzaju, ale caly czas miej oczy szeroko otwarte. Ja zjawie sie za kilka chwil i podejde do pana Saint Jay, ktory bedzie rozmawial z czterema ksiezmi…
– Z ksiezmi? – przerwal mu ze zdumieniem Izmael. – Z czterema ksiezmi, sir? A co oni tu robia? Znowu zdarzy sie cos zlego. To przez obeah!
– Chca modlic sie o to, zeby nie dzialy sie juz zadne zle rzeczy. Zalezy mi na tym, zeby porozmawiac z jednym z nich na osobnosci. Kiedy wyjda na zewnatrz, ten, o ktorego mi chodzi, prawdopodobnie odlaczy sie, byc moze po to, zeby sie z kims spotkac. Czy myslisz, ze potrafilbys pojsc za nim tak, zeby cie nie zauwazyl?
– A czy pan Saint Jay kaze mi to zrobic?
– Powiedzmy, ze spojrzy na ciebie i skinie glowa.
– Wtedy to zrobie. Jestem szybszy od mangusty i znam wszystkie sciezki na wyspie. On pojdzie jedna, ja pobiegne druga i bede na miejscu jeszcze przed nim… Ale skad mam wiedziec, ktory to ksiadz? Moze odlaczy sie wiecej niz jeden?
– Bede rozmawial po kolei ze wszystkimi. Z tym, o ktorego mi chodzi, na koncu.
– Dobrze.
– Bystry z ciebie chlopak – zauwazyl Bourne. – Masz racje, przeciez kazdy moze pojsc w swoja strone.
– Jestem bardzo bystry, mon. Mam piata lokate w klasie w technikum na Montserrat, ale przede mna sa same dziewczyny, a one nie musza pracowac.
– To bardzo interesujace spostrzezenie…
– Za piec, szesc lat uzbieram dosc pieniedzy, zeby studiowac na uniwersytecie na Barbados!
– Moze nawet wczesniej. Ruszaj juz. Zejdz do holu i krec sie w poblizu drzwi. Pozniej, kiedy ksieza wyjda, poszukam cie, ale nie bede w tym mundurze, wiec mozesz mnie nie poznac. Gdybym cie nie znalazl, spotkamy sie po godzinie… Gdzie tu jest jakies spokojne miejsce?
– Kaplica Spokoju, sir. Idzie sie tam sciezka przez las, wzdluz wschodniej plazy. Tam nigdy nikogo nie ma.
– Pamietam ja. Dobry pomysl.