do Paryza.

– Oni chca z toba porozmawiac.

– Kto taki?

– Peter Holland, Casset, prokurator generalny… Kto wie, moze nawet sam prezydent.

– O czym?

– Rozmawiales z Armbrusterem, zona Swayne'a i tym sierzantem, Flannaganem. Ja tylko uzylem kilku slow, ktore wywolaly okreslone reakcje, ale to jeszcze nic konkretnego. Dysponujesz pelniejszym obrazem sytuacji. To, co ja powiem, moga zakwestionowac, ale ciebie na pewno wysluchaja w skupieniu.

– Mialbym odstawic na bok Szakala?

– Najwyzej na dzien lub dwa.

– Nic z tego, do diabla! To nie bedzie wcale tak wygladalo i ty doskonale o tym wiesz! Kiedy juz mnie dorwa, stane sie ich glownym swiadkiem, wiec beda mnie przekazywac z jednej komisji do drugiej, a gdybym odmowil wspolpracy, po prostu przymkneliby mnie i juz. Nie da rady, Aleks. Mam tylko jeden cel, a on teraz jest w Paryzu.

– Posluchaj mnie – powiedzial Conklin. – Sa rzeczy, ktore moge kontrolowac, oraz takie, na ktore nie mam wplywu. Potrzebowalismy Charliego Casseta i on nam pomogl, ale to nie jest ktos, kogo mozna nabic w butelke. Zreszta, nie chcialbym tego robic. Wie, ze DeSole nie zginal w wyniku wypadku, bo nikt cierpiacy na kurza slepote nie wybiera sie w srodku nocy na kilkugodzinna przejazdzke. Wie takze to, ze my mamy znacznie wiecej informacji o DeSole'u i Brukseli, niz mu przekazalismy. Jesli zalezy nam na pomocy Agencji – a zalezy, chocby w takich sprawach jak przetransportowanie cie wojskowym lub dyplomatycznym samolotem do Francji i Bog jeden wie w jakich jeszcze, kiedy znajdziesz sie juz na miejscu – nie wolno mi go ignorowac. Jesli to zrobie, natychmiast nas przycisnie i bedzie mial do tego pelne prawo.

Bourne milczal przez chwile; Conklin slyszal tylko jego glosny oddech.

– W porzadku – powiedzial wreszcie. – Teraz wiem, na czym stoimy. Przekaz Cassetowi, ze jesli da nam teraz wszystko, czego potrzebujemy, dostarcze mu pozniej takich informacji, ze Departament Sprawiedliwosci bedzie mial pelne rece roboty przez najblizsze kilka lat… Jesli ono tez nie stanowi czesci 'Meduzy', rzecz jasna. Mozesz dodac, ze wsrod tych informacji bedzie takze wskazowka dotyczaca polozenia pewnego bardzo interesujacego cmentarza.

Tym razem Conklin nie odzywal sie przez jakis czas.

– Biorac pod uwage obecne okolicznosci, nie sadze, zeby zechcial poprzestac na zapewnieniach – zauwazyl po chwili.

– Co…? Ach, rozumiem. W razie, gdyby mi sie nie udalo… Dobra: powiedz mu, ze zaraz po przylocie do Paryza wynajme stenografa i podyktuje wszystko, co wiem i czego udalo mi sie dowiedziec, i wysle do ciebie. Dalsza dystrybucje powierze swietemu Aleksowi. Proponowalbym wydzielac po jednej lub dwie strony, zeby nie stracili ochoty do wspolpracy.

– Juz ja sie tym zajme… A teraz Paryz. Z tego, co pamietam, Montserrat lezy niedaleko Dominiki i Martyniki, prawda?

– Mniej niz godzine lotu od kazdej z nich, a Johnny zna wszystkich pilotow na wyspie.

– Martynika nalezy do Francji… Znam paru ludzi w Deuxieme Bureau. Lec tam i zadzwon do mnie z lotniska. Przez ten czas sprobuje cos zalatwic.

– Dobra. Jest jeszcze jedna sprawa, Aleks. Chodzi o Marie. Wroci tu z dziecmi dzisiaj po poludniu. Zadzwon do niej i powiedz, ze mam w Paryzu wszelka mozliwa ochrone.

– Ty klamliwy sukinsynu…

– Zrob to!

– Oczywiscie, ze zrobie. Dzis wieczorem, zakladajac, ze dozyje, ide na kolacje do Mo Panova. Jest okropnym kucharzem, ale uwaza sie za zydowska Julie Child. Mysle, ze powinienem mu o wszystkim powiedziec. Wscieknie sie, jesli tego nie zrobie.

– Jasne. Gdyby nie on, obaj siedzielibysmy od dawna w wyscielanych pokoikach bez klamek.

– Pogadamy pozniej. Powodzenia.

Nastepnego dnia, o 10.25 rano czasu waszyngtonskiego, doktor Morris Panov w towarzystwie osobistego straznika wyszedl ze szpitala Waltera Reeda, gdzie odbyl seans terapeutyczny z pewnym porucznikiem gnebionym poczuciem winy po tragicznym wypadku podczas manewrow w Georgii, kiedy to zginelo dwudziestu zolnierzy z oddzialu, ktorym dowodzil. Mo nie byl w stanie zbyt wiele mu pomoc; mlody, choc juz emerytowany oficer musial sam dac sobie rade ze swoim problemem. Niewiele zmienial tu fakt, ze byl to zamozny Murzyn, a w dodatku absolwent West Point. Wiekszosc sposrod dwudziestu martwych zolnierzy rowniez byla czarna, ale pochodzila raczej z ubogich rodzin.

Pograzony w rozmyslaniach Panov zerknal przypadkiem na straznika i zatrzymal sie raptownie.

– Pan chyba jest nowy, prawda? – zapytal ze zdziwieniem. – Wydawalo mi sie, ze znam juz was wszystkich.

– Zgadza sie, prosze pana. Czesto sie zmieniamy, zeby byc ciagle w pogotowiu.

– Aha – mruknal psychiatra i ruszyl w kierunku kraweznika, przy ktorym zawsze czekal na niego opancerzony samochod. Tym razem stala tam zupelnie inna limuzyna.

– To nie jest moj samochod – zauwazyl ze zdumieniem.

– Wsiadaj! – warknal straznik, otwierajac drzwiczki.

– Prosze?

Z samochodu wysunela sie para rak i wciagnela go do srodka. Straznik wsunal sie za nim, tak ze Mo znalazl sie miedzy nim a siedzacym we wnetrzu pojazdu mezczyzna w mundurze, ktory mocnym szarpnieciem sciagnal mu z ramienia marynarke, odwinal krotki rekaw koszuli i blyskawicznie wbil w skore igle trzymanej w pogotowiu strzykawki.

– Dobranoc, doktorze – powiedzial czlowiek z odznakami sluzby medycznej na mundurze. – Zawiadom Nowy Jork – dodal, zwracajac sie do kierowcy.

Rozdzial 19

Boeing 747 linii Air France lecacy z Martyniki okrazyl lotnisko Orly; byl wczesny wieczor, a samolot mial piec godzin i dwadziescia dwie minuty opoznienia spowodowanego zlymi warunkami atmosferycznymi nad Morzem Karaibskim. Kiedy pilot ustawil samolot w linii pasa, oficer pokladowy potwierdzil wiezy otrzymanie zezwolenia na ladowanie, po czym zmienil czestotliwosc i przekazal po francusku jeszcze jedna wiadomosc, przeznaczona dla zupelnie innych uszu:

– Deuxieme, ladunek specjalny. Prosze przekazac odbiorcy, zeby czekal w miejscu przeznaczenia. Dziekuje, koniec.

– Informacja przyjeta i przekazana – nadeszla lakoniczna odpowiedz. – Koniec.

Wspomniany ladunek specjalny siedzial po lewej stronie kabiny pierwszej klasy; zgodnie z poleceniem Deuxieme Bureau, dzialajacego w scislej wspolpracy z Waszyngtonem, miejsce obok niego bylo puste. Zniecierpliwiony, rozdrazniony, a takze bliski niemal calkowitego wyczerpania z powodu uniemozliwiajacego jakikolwiek sen bandaza Bourne analizowal po raz kolejny wydarzenia ostatnich dziewietnastu godzin. Mowiac najogledniej, nie potoczyly sie one tak gladko, jak tego oczekiwal Conklin. Deuxieme stawialo opor przez ponad szesc godzin wypelnionych goraczkowymi rozmowami telefonicznymi miedzy Waszyngtonem, Paryzem i miejscowoscia Vienna w stanie Wirginia. Najwieksza przeszkoda byl fakt, iz CIA nie mogla ujawnic, o kogo wlasciwie chodzi; jedynym czlowiekiem uprawnionym do podania nazwiska Bourne'a byl Aleksander Conklin, ktory kategorycznie odmowil, wiedzac, jak wielkie sa wplywy Szakala w Paryzu. Wreszcie uswiadomiwszy sobie, ze w Paryzu jest wlasnie pora lunchu, Conklin zaczal w desperacji obdzwaniac ze zwyklego telefonu wszystkie kawiarnie w Rive Gauche, by w jednej z nich, przy rue de Vaugirard, znalezc wreszcie starego przyjaciela z Deuxieme.

– Pamietasz jeszcze tinamu i pewnego Amerykanina, wowczas troche mlodszego niz teraz, ktory pomogl ci w kilku sprawach?

– Ach, tinamu! Ptak o malych skrzydlach i groznych nogach. To byly stare, dobre czasy. Nigdy nie zapomne

Вы читаете Ultimatum Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату