– Wylacz to cholerne pudlo! – krzyknela Marie i zerwala sie z fotela, kierujac w strone telefonu. – Gdzie jest numer Conklina? Zostawilam go gdzies na biurku… O, jest. Ten sukinsyn, swiety Aleks, bedzie mi musial sporo wyjasnic! – Wykrecila numer gniewnymi, ale pewnymi ruchami, po czym usiadla w stojacym przy biurku fotelu, bebniac palcami w gruby blat. Po jej policzkach poplynely lzy bolu i wscieklosci. – To ja, ty draniu! – wybuchnela, kiedy uzyskala polaczenie. – Zabiles go! Pozwoliles mu tam pojechac… Pomogles mu i zabiles go!
– Nie moge teraz z toba rozmawiac, Marie – odpowiedzial spokojnie Conklin. – Mam na drugiej linii Paryz.
– Pieprze Paryz! Gdzie on jest? Wydostan go!
– Wierz mi, caly czas usilujemy go znalezc. Mamy tu prawdziwe pieklo. Anglicy chca dobrac sie Hollandowi do dupy za to, ze wspomnial o naszych kontaktach na Dalekim Wschodzie, a Francuzi sa wsciekli z powodu specjalnego ladunku Deuxieme na pokladzie jednego z samolotow, na ktory najpierw sie nie zgodzili, a ktory w koncu i tak do nich trafil. Zadzwonie do ciebie pozniej, przysiegam!
Conklin przerwal rozmowe, a Marie z trzaskiem odlozyla sluchawke na widelki.
– Lece do Paryza, Johnny – oswiadczyla, odetchnawszy gleboko kilka razy i otarlszy lzy.
– Co takiego?
– To, co slyszales. Sprowadz tu pania Cooper. Radzi sobie z Alison lepiej ode mnie, a Jamie wprost za nia przepada. Zreszta, co w tym dziwnego? Wychowala siedmioro dzieci, ktore odwiedzaja ja co niedziela, choc to juz dorosli ludzie.
– Oszalalas! Nie pozwole ci na to!
– Mam wrazenie, ze to samo powiedziales Davidowi, kiedy oznajmil ci, iz leci do Paryza – wycedzila Marie, miazdzac brata spojrzeniem.
– Oczywiscie!
– Ale go nie powstrzymales, tak samo jak nie uda ci sie mnie powstrzymac.
– Powiedz mi chociaz, dlaczego?
– Dlatego, ze znam w Paryzu wszystkie miejsca, ktore on zna, kazda ulice, kawiarnie, kazda alejke od Sacre Coeur do Montmartre'u. Z pewnoscia wlasnie tam bedzie mozna go znalezc, a mnie uda sie to znacznie szybciej niz Deuxieme albo Surete.
Zadzwonil telefon. Marie podniosla sluchawke.
– Obiecalem ci, ze sie odezwe – uslyszala glos Aleksa Conklina. – Bernardine mial pewien interesujacy pomysl.
– Kto to jest Bernardine?
– Moj stary znajomy z Deuxieme i zarazem dobry przyjaciel, ktory pomaga Davidowi.
– Co to za pomysl?
– Zorganizowal Jasonowi… To znaczy, Davidowi, samochod. Zna jego numer rejestracyjny i przekazal go wszystkim patrolom policji w Paryzu. Maja natychmiast meldowac, gdyby go zauwazyli, ale nie wolno im go zatrzymywac ani niepokoic.
– Myslisz, ze Jason… ze David niczego nie zauwazy? Masz chyba jeszcze gorsza pamiec od niego.
– To tylko jedna mozliwosc. Sa jeszcze inne.
– Na przyklad?
– Na przyklad taka, ze zadzwoni do mnie. Na pewno to zrobi, jak tylko dowie sie o Teagartenie.
– Dlaczego?
– Zebym go stamtad wyciagnal.
– Teraz, kiedy ma Carlosa w zasiegu reki? Mocno w to watpie. Mam lepszy pomysl: lece do Paryza.
– Nie wolno ci tego zrobic!
– Ani mysle dluzej wysluchiwac takich rzeczy! Pomozesz mi czy mam sie sama wszystkim zajac?
– We Francji nie potrafilbym nawet kupic znaczka pocztowego z automatu, a Hollandowi nie podaliby adresu wiezy Eiffla.
– Czyli bede dzialala na wlasna reke. Jesli mam byc szczera, od razu czuje sie bezpieczniej.
– Co zamierzasz zrobic, Marie?
– Nie bede ci powtarzac calej litanii, ale mam zamiar odwiedzic wszystkie miejsca, w ktorych bylismy, z ktorych korzystalismy poprzednim razem. On na pewno tam sie zjawi. Musi, bo jak wy to nazywacie byly czyste, wiec do nich wroci, bo nie bedzie mial zadnego wyboru.
– Niech Bog ci blogoslawi.
– On nas opuscil, Aleks. Bog nie istnieje.
Prefontaine wyszedl przed gmach dworca lotniczego Logan w Bostonie i uniosl reke, zeby zatrzymac taksowke. Musial chwile zaczekac, gdyz nie byl jedynym, ktory to uczynil. Przed zajeciem miejsca w samochodzie rozejrzal sie dookola; przez trzydziesci lat sporo sie tu zmienilo. Lotniska zamienily sie w cos w rodzaju ogromnych stolowek, gdzie trzeba bylo czekac w kolejce nie tylko po nedzny stek, ale i po taksowke.
– Ritz- Carlton – rzucil kierowcy.
– Nie ma pan bagazu? – zapytal taksowkarz. – Tylko te mala torbe?
– Nie mam – odparl Prefontaine, po czym dodal, nie mogac sobie odmowic tej przyjemnosci: – Nie woze ze soba garderoby. Ona na mnie czeka.
– Ja cie krece… – mruknal kierowca, po czym przyczesal wlosy duzym grzebieniem z czesciowo powylamywanymi zebami i wlaczyl sie do ruchu.
– Czy ma pan rezerwacje, sir? – zapytal wyfraczony recepcjonista w Ritzu.
– Mam nadzieje, ze zatroszczyl sie o to ktorys z moich urzednikow. Nazywam sie Scofield, sedzia William Scofield z Sadu Najwyzszego. Chyba nie zgubiliscie mojej rezerwacji? Teraz, kiedy tyle sie mowi o ochronie praw konsumenta…
– Sedzia Scofield…? Na pewno gdzies tutaj jest, sir…
– Zalezalo mi specjalnie na apartamencie 3- C. Powinniscie to miec w komputerze.
– 3- C jest zajety…
– Co takiego?
– Nie, nie, pomylilem sie, panie sedzio… Oni jeszcze nie przyjechali… To znaczy, na pewno zaszla jakas pomylka… Umiescimy ich w innym pokoju. – Recepcjonista nacisnal przycisk dzwonka. – Boy!
– Nie trzeba, mlody czlowieku. Podrozuje bez bagazy. Prosze tylko dac mi klucz i wskazac, ktoredy mam isc.
– Oczywiscie, sir!
– Mam nadzieje, ze w pokoju znajde jak zwykle kilka butelek jakiejs przyzwoitej whisky?
– Jezeli ich nie bedzie, sir, natychmiast przyslemy. Ma pan konkretne zyczenia?
– Ma byc po prostu dobra, czerwone i czarne nalepki. Biale sa dla gowniarzy, prawda?
– Tak jest, sir.
Dwadziescia minut pozniej, ze swiezo umyta twarza i drinkiem w dloni, Prefontaine podniosl sluchawke i wykrecil numer doktora Randolpha Gatesa.
– Tu rezydencja panstwa Gates – odezwal sie kobiecy glos.
– Daj spokoj, Edie. Poznalbym twoj glos nawet pod woda, choc to bylo juz prawie trzydziesci lat temu.
– Ja takze znam panski glos, ale nie moge sobie skojarzyc…
– Nie przypominasz sobie mlodego adiunkta na wydziale prawa, usilujacego wycisnac siodme poty z twojego meza, ktory jednak nic sobie z tego nie robil i chyba slusznie, bo jakis czas potem wyladowalem w pace? Bylem pierwszym sedzia okregowym, ktorego tak zalatwiono, a najgorsze jest to, ze calkowicie slusznie.
– Brendan? Dobry Boze, to naprawde ty! Nigdy nie uwierzylam w te wszystkie okropne rzeczy, ktore o tobie wygadywano.
– A powinnas, moja droga, bo to byla prawda. Teraz musze jednak po rozmawiac z naszym lordem. Jest w domu?
– Chyba tak, choc szczerze mowiac, nie jestem pewna. Ostatnio niezbyt czesto sie do mnie odzywa.
– Sprawy nie ukladaja sie zbyt dobrze, kochanie?
– Bardzo chcialabym z toba porozmawiac, Brendan. On ma okropny problem, o ktorym wczesniej nic nie wiedzialam.
– Podejrzewalem cos takiego, Edie. Oczywiscie porozmawiamy, ale na razie musze zamienic pare slow z nim. Natychmiast.