– Zawiadomie go przez interkom.

– Tylko nie mow mu, ze to ja, Edith. Powiedz, ze dzwoni czlowiek nazwiskiem Blackburne z wyspy Montserrat na Karaibach.

– Prosze?

– Zrob, co mowie, sliczna Edie. To dla jego dobra, a takze dla twojego… Chyba nawet bardziej dla twojego, jesli okaze sie, ze to wszystko prawda.

– On jest chory, Brendan.

– Owszem. Sprobujemy go wyleczyc. Daj go na linie.

– Nie rozlaczaj sie.

Cisza trwala nieskonczenie dlugo: co najmniej dwie minuty, ktore ciagnely sie jak dwie godziny, az wreszcie w sluchawce rozlegl sie zachrypniety glos Randolpha Gatesa.

– Kim pan jest? – warknal powszechnie szanowany autorytet prawniczy.

– Uspokoj sie, Randy. To tylko ja, Brendan. Edith nie poznala mojego glosu, aleja poznalem jej. Ty zawsze miales szczescie.

– Czego chcesz? O co chodzi z ta Montserrat?

– Wlasnie stamtad wrocilem i…

– Wrociles?!

– Pomyslalem sobie, ze przydaloby mi sie troche wypoczynku.

– Nie wierze… – wyszeptal rozpaczliwie Gates przez scisniete gardlo.

– Lepiej, zebys uwierzyl, bo to prawda, ktora zmieni teraz cale twoje zycie. Otoz spotkalem tam kobiete z dwojgiem dzieci, ktora tak bardzo sie interesowales… Pamietasz ja? To fascynujaca historia i chcialbym, zebys uslyszal ja ze wszystkimi szczegolami. Miales zamiar ich zabic, Dandy Randy, a to nieladnie. Bardzo nieladnie.

– Nie wiem, o czym mowisz! Nigdy nie slyszalem ani o Montserrat, ani o zadnej kobiecie z dwojgiem dzieci! Jestes cholernym, bredzacym od rzeczy pijakiem i zaprzecze wszystkim twoim szalenczym oskarzeniom, udowadniajac, ze to tylko majaczenia przestepcy alkoholika!

– Dobrze powiedziane. Niestety, sedno twoich klopotow tkwi nie w moich oskarzeniach, lecz w Paryzu.

– W Paryzu?

– Dokladniej mowiac, chodzi o pewnego czlowieka, o ktorym myslalem, ze jest jedynie fikcyjna postacia, ale okazalo sie, ze to prawdziwa osoba. Nie bede ci teraz dokladnie opowiadal, jak do tego doszlo, tylko wspomne, ze na Montserrat wzieto mnie za ciebie.

– Za mnie? – Prefontaine musial wytezyc sluch, zeby doslyszec drzacy szept Gatesa.

– Tak. Niezwykle, prawda? Cale nieporozumienie zaczelo sie chyba wtedy, kiedy ow czlowiek z Paryza zadzwonil do ciebie tutaj, do Bostonu, a ktos poinformowal go, ze wyjechales. Obaj dysponujemy nadzwyczaj bystrymi, inteligentnymi umyslami, obaj interesowalismy sie kobieta z dwojgiem dzieci, wiec nic dziwnego, ze pomylono nas ze soba.

– Co sie wlasciwie stalo?

– Uspokoj sie, Randy. W tej chwili tamten czlowiek mysli, ze nie zyjesz.

– Ze co?

– Usilowal mnie zabic. To znaczy, ciebie. Za niedotrzymanie umowy.

– O, Boze!

– Kiedy sie dowie, ze zyjesz i objadasz sie w Bostonie roznymi smakolykami, uderzy ponownie, ale tym razem nie popelni bledu.

– Jezus, Maria!

– Zdaje sie jednak, ze istnieje pewne wyjscie z tej sytuacji, i wlasnie dlatego musisz sie koniecznie ze mna spotkac. Tak sie przypadkowo sklada, ze mieszkam w Ritzu w tym samym apartamencie co ty, kiedy widzielismy sie ostatnim razem. 3- C. Wystarczy wsiasc na dole do windy. Badz tu dokladnie za pol godziny, ale pamietaj, ze strasznie nie lubie, kiedy ktos sie spoznia, bo narusza to moj rozklad dnia, a jestem bardzo zajetym czlowiekiem. Aha, przy okazji: moje honorarium wynosi dwadziescia tysiecy dolarow za godzine lub kazda jej czesc, wiec nie zapomnij zabrac ze soba pieniedzy. Duzo pieniedzy. W gotowce.

Jestem gotowy, pomyslal z zadowoleniem Bourne, przygladajac sie swemu odbiciu w lustrze. Ostatnie trzy godziny spedzil na przygotowaniach do podrozy do Argenteuil, do restauracji noszacej nazwe Le Coeur du Soldat, skrzynki kontaktowej Kosa, czyli Szakala. Kameleon dostosowal swoj stroj do miejsca, w ktorym mial sie znalezc: ubranie bylo zwyczajne, cialo i twarz raczej nie. To pierwsze zdobyl w sklepach z uzywana odzieza na Montmartrze, gdzie kupil sprane spodnie, wojskowa koszule i wyblakla wstazke odznaczenia przyznawanego w czasie wojny zolnierzom, ktorzy odniesli rany na polu bitwy. To drugie wymagalo przefarbowania wlosow, jednodniowego zarostu i jeszcze jednego bandaza, zacisnietego na kolanie z taka sila, ze nawet gdyby chcial, nie udaloby mu sie zapomniec o powloczeniu noga, ktore starannie przecwiczyl i blyskawicznie opanowal. Wlosy i brwi byly teraz ciemnorude, brudne i zaniedbane; wyglad ten pasowal jak ulal do otoczenia, w ktorym obecnie Jason przebywal, to znaczy do taniego hoteliku na Montparnasse, gdzie recepcjonista i wlasciciel pragneli za wszelka cene ograniczyc do minimum kontakty z klientami.

Rana na karku bardziej go teraz irytowala, niz przeszkadzala mu; albo zdazyl sie juz przyzwyczaic do opatrunku, albo rozpoczal sie proces gojenia. Ograniczona swoboda ruchow mogla mu byc bardzo przydatna w nowym przebraniu: zgorzknialy, niepelnosprawny weteran, zapomniany przez ojczyzne, o ktorej wolnosc walczyl. Jason wsadzil do kieszeni spodni otrzymany od Bernardine'a pistolet, przeliczyl pieniadze, sprawdzil, czy ma kluczyki do samochodu i mysliwski noz, schowany pod koszula, po czym otworzyl drzwi i utykajac wyszedl z malego, brudnego, przygnebiajacego pokoiku. Nastepny przystanek stanowil niepozorny peugeot w podziemnym garazu niedaleko placu Vendome.

Znalazlszy sie na ulicy, ruszyl przed siebie na piechote, doskonale bowiem zdawal sobie sprawe, iz gdyby w tej czesci Montparnasse wsiadl do taksowki, natychmiast zwrocilby na siebie uwage. Na rogu ulicy, kolo kiosku z prasa, dostrzegl jakies zamieszanie. Ludzie wykrzykiwali cos w podnieceniu, gestykulujac i pokazujac sobie trzymane w rekach gazety. Wiedziony instynktem przyspieszyl kroku, podszedl do kiosku, rzucil monete i wzial jedna z wylozonych gazet.

Kiedy spojrzal na wydrukowany ogromna czcionka tytul, przestal na chwile oddychac i o malo nie zatoczyl sie pod wplywem doznanego wstrzasu. Teagarten zabity! Zabojca Jason Bourne! Jason Bourne! Szalenstwo! Co sie stalo? Czyzby znowu zaczynalo sie to wszystko, przez co przeszedl w Hongkongu i Makau? Czyzby zaczal tracic reszte zdrowych zmyslow? A moze to sen, koszmar tak wyrazisty i podobny do rzeczywistosci, ze wreszcie stal sie nia, zamykajac Webba w pulapce bez wyjscia? Przedarlszy sie przez tlum, podszedl chwiejnym krokiem do kamiennej sciany budynku, oparl sie o nia, lapiac powietrze szeroko otwartymi ustami i usilujac rozpaczliwie odzyskac jasnosc mysli. Aleks! Telefon!

– Co sie stalo?! – ryknal do sluchawki, polaczywszy sie z miasteczkiem Vienna w stanie Wirginia.

– Uspokoj sie i posluchaj – odparl bezbarwnym glosem Conklin. – Musze dokladnie wiedziec, gdzie jestes. Bernardine przyjedzie po ciebie i wydostanie cie stamtad. Wsadzi cie w concorde'a odlatujacego do Nowego Jorku.

– Zaczekaj chwile! Zaczekaj… To sprawka Szakala, prawda?

– Z tego, co wiemy, wynika, ze zamach zorganizowala jakas organizacja muzulmanskich fanatykow z Bejrutu. Wykonawca jest nieistotny. Moze to on, a moze nie. W pierwszej chwili nie chcialem w to wierzyc, po tym, co sie stalo z DeSole'em i Armbrusterem, ale wyglada na to, ze wszystko sie zgadza. Teagarten od dawna domagal sie wyslania sil NATO do Bejrutu i zrownania z ziemia kazdej kryjowki Palestynczykow. Otrzymywal juz wczesniej pogrozki. Tyle tylko ze tam, gdzie w gre wchodzi 'Meduza', nie wierze w zadne przypadki. Jesli ci chodzi o konkretna odpowiedz, to oczywiscie robota Szakala.

– Zwalil to na mnie! Carlos zwalil wszystko na mnie!

– Cwany z niego kutas, nie ma co gadac. Scigasz go, a on uziemia cie w Paryzu.

– Musimy to odwrocic!

– O czym ty gadasz, do diabla? Musisz uciekac!

– Nie ma mowy. On bedzie myslal, ze to zrobilem, a ja tymczasem pojawie sie w jego gniezdzie.

– Oszalales! Uciekaj, dopoki mozemy ci pomoc!

– Zostaje. Carlos domysli sie, ze musze to zrobic, jesli chce go dostac, a jednoczesnie zdaje sobie sprawe z tego, ze mnie uziemil, jak to powiedziales. Bedzie oczekiwal, ze swoim zwyczajem wpadne w panike i wykonam

Вы читаете Ultimatum Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату