dlatego, ze sie zmienil. Byla taka jak on kiedys. O wiele latwiej planowac zemste na ojcu, niz zmierzyc sie z wlasna wina. Ta swiadomosc wywolala w nim pragnienie, zeby pomoc Zinie. Chcial jej uratowac zycie.
Ale jak nikt inny znal tajemnice smierci. Wiedzial, ze kiedy sie zbliza, nawet on nie moze jej zatrzymac. Gdy nadszedl czas, gdy uslyszal jej kroki i zobaczyl w oczach Ziny jej bliskosc, pochylil sie nad dziewczyna i usmiechnal do niej uspokajajaco.
Wrocil do tego, co mowil Boume, jego ojciec, i przypomnial Zinie:
– Pamietaj, co masz powiedziec Indagatorom. 'Moim bogiem jest Allah, moim prorokiem Mahomet, moja wiara islam, moja kibla jest tam, gdzie swiatynia Kaaba'. – Zdawalo sie, ze Zina chce mu tyle powiedziec i nie moze. – Jestes prawa, Zina. Uznaja cie za godna chwaly.
Poruszyla powiekami i zycie zgaslo w jej oczach jak plomien, ktory je ozywial.
Droga powrotna zajela Bourne'owi troche czasu. Dwa razy omal nie zemdlal i musial zjechac na bok. Siedzial z czolem przycisnietym do kierownicy, potwornie obolaly i zmeczony, ale chcial znow zobaczyc Chana i to go mobilizowalo. Nie zwazal na sluzby bezpieczenstwa; nie obchodzilo go nic poza tym, zeby byc z synem.
W hotelu Oskjuhlid czekal na niego Jamie Hull. Kiedy Bourne skonczyl krotka opowiesc o roli Stiepana Spalki w zamachu, Hull uparl sie, ze zaprowadzi go do lekarza, zeby opatrzono mu swieze rany.
Ambulatorium bylo pelne poszkodowanych. Lezeli na pospiesznie przygotowanych lozkach. Ciezko rannych karetka zabrala do szpitala. O zabitych nikt nie mial ochoty rozmawiac.
Hull usiadl obok Bourne'a.
– Spalko ma na calym swiecie taka reputacje, ze nawet kiedy wydobedziemy cialo, beda tacy, ktorzy nie uwierza. Wiemy, jaki miales udzial w tej sprawie i jestesmy ci wdzieczni. Oczywiscie chce z toba porozmawiac prezydent, ale to pozniej.
Zjawila sie lekarka i zaczela zszywac Bourne'owi rozciety policzek.
– To sie ladnie nie zagoi – uprzedzila. – Chyba bedzie potrzebna konsultacja z chirurgiem plastycznym.
– To nie bedzie moja pierwsza blizna – rzekl Bourne.
– Widze – odparla sucho lekarka.
– Mamy problem, jak wyjasnic obecnosc skafandrow ochronnych – ciagnal Hull. – Nie znalezlismy broni chemicznej ani biologicznej. A wy?
Bourne musial szybko myslec. Zostawil Chana samego z Zina i biodyfuzorem. Poczul nagle uklucie strachu.
– Tez nie. Bylismy tak samo zaskoczeni jak wy, Ale nie przezyl nikt, kogo mozna by zapytac.
Hull skinal glowa. Kiedy lekarka skonczyla, pomogl Bourne'owi wstac i wyjsc na korytarz.
– Wiem, ze chcialbys wziac goracy prysznic i sie przebrac, ale musze cie natychmiast przesluchac. – Usmiechnal sie uspokajajaco. – To sprawa bezpieczenstwa narodowego. Mam zwiazane rece, ale przynajmniej mozemy to zrobic w cywilizowany sposob przy goracym posilku, okej?
Wymierzyl Bourne'owi krotki, mocny cios w nerki. Jason opadl na kolana. Kiedy lapal oddech, Hull zamachnal sie druga reka. Miedzy wskazujacym i srodkowym palcem trzymal rodzaj sztyletu – krotkie, szerokie trojkatne ostrze pokryte ciemna substancja, bez watpienia trucizna. Juz mial je wbic w szyje Bourne'a, gdy w korytarzu rozlegl sie cichy strzal. Hull puscil Jasona, ktory blyskawicznie osunal sie pod sciane. Odwrocil glowe i zobaczyl, ze Hull lezy martwy na brazowym dywanie. W ich kierunku biegl na krzywych nogach Borys Iljicz Karpow. Trzymal w dloni pistolet z tlumikiem.
– Musze przyznac – powiedzial po rosyjsku, kiedy pomagal Bourne'owi wstac – ze w glebi duszy zawsze pragnalem zabic agenta CIA.
– Chryste… dzieki – wysapal Bourne w tym samym jezyku.
– Wierz mi, ze to byla przyjemnosc. – Karpow spojrzal na Hulla. – CIA odwolala wyrok na ciebie, ale jego to nie obchodzilo. Wyglada na to, ze wciaz masz wrogow we wlasnej agencji.
Bourne wzial kilka glebokich oddechow. Kazdy powodowal straszliwy bol. Zaczekal, az rozjasni mu sie w glowie.
– Skad wiedziales, Karpow?
Rosjanin wybuchnal dudniacym smiechem.
– Widze, gaspadin Bourne, ze pogloski o twojej pamieci sa prawdziwe. – Otoczyl Jasona ramieniem w pasie i podtrzymal. – Pamietasz…? Jasne, ze nie pamietasz. Spotkalismy sie kilka razy. Ostatnim razem ocaliles mi zycie. – Na widok zdumionej miny Bourne'a znow sie rozesmial. – To fajna historia, moj przyjacielu. W sam raz do opowiedzenia przy butelce wodki. Albo moze przy dwoch, co? Po takiej nocy jak ta, kto wie?
– Bylbym wdzieczny za wodke – odrzekl Boume – ale najpierw musze kogos znalezc.
– Chodzmy – powiedzial Karpow. – Kaze moim ludziom sprzatnac to scierwo i razem zrobimy co trzeba. – Wyszczerzyl zeby w szerokim usmiechu i jego rysy stracily brutalny wyglad. – Cuchniesz jak tygodniowa ryba, wiesz o tym? Ale co tam, do cholery, jestem przyzwyczajony do smrodu! – Znow sie rozesmial. – Ciesze sie, ze cie widze! Przekonalem
sie, ze nielatwo zdobyc przyjaciol, zwlaszcza w naszej branzy. Musimy uczcic to spotkanie, no nie?
– Jasna sprawa.
– A kogo musisz znalezc tak pilnie, moj przyjacielu, ze nie mozesz najpierw wziac goracego prysznica i skorzystac z dobrze zasluzonego odpoczynku?
– Mlodego czlowieka imieniem Chan. Chyba juz go spotkales.
– Fakt – przyznal Karpow i poprowadzil Bourne'a korytarzem. – Wyjatkowy facet. Wiesz, ze zostal do konca z umierajaca Czeczenka? A ona do konca nie puscila jego reki. – Pokrecil glowa. – Niebywale.
Zacisnal wargi.
– Nie zaslugiwala na jego troske. Bo kim byla? Zabojczynia. Wystar czy zobaczyc, co tu chcieli zrobic, zeby sie przekonac, jaka byla kanalia.
– A jednak – odrzekl Bourne – potrzebowala, zeby trzymal ja za reke.
– Nigdy nie zrozumiem, jak on mogl sie na to zgodzic.
– Moze on tez jej potrzebowal. – Bourne spojrzal na Karpowa. – Naprawde uwazasz ja za kanalie?
– Owszem – odparl Rosjanin. – Ale w koncu sami Czeczency doprowadzaja do tego, ze tak o nich mysle.
– Nic sie nie zmienia, co? – zapytal Bourne.
– Tak zostanie, dopoki ich nie wytepimy. – Karpow zerknal na niego z ukosa. – Posluchaj, moj przyjacielu idealisto. Oni mowia o nas to samo, co inni terrorysci mowia o was, Amerykanach. 'Bog wypowiedzial wam wojne'. Dostajemy gorzka nauczke, zeby traktowac takie oswiadczenia powaznie.
Okazalo sie, ze Karpow wie, gdzie jest Chan – w glownej restauracji, ktora znow jako tako dzialala, choc menu bylo mocno ograniczone.
– Spalko nie zyje – powiedzial Jason, zeby ukryc przyplyw uczuc na widok syna.
Chan odlozyl hamburgera i przyjrzal sie szwom na spuchnietym policzku Bourne'a.
– Jestes ranny?
Bourne skrzywil sie, kiedy siadal.
– Drobiazg.
Chan skinal glowa, ale nie odrywal wzroku od ojca. Karpow usiadl obok Bourne'a i zawolal do przechodzacego kelnera, zeby podal butelke wodki.
– Rosyjskiej – dodal ostro. – Nie tych polskich pomyj. I przynies szklanki. Tu sa prawdziwi mezczyzni, Rosjanin i bohaterowie prawie tak dobrzy jak rosyjscy! – Odwrocil sie do swoich towarzyszy. – No dobra. Jest cos, o czym nie wiem?
– Nie – odpowiedzieli jednoczesnie Bourne i Chan.
Borys uniosl krzaczaste brwi.
– Czyzby? W takim razie pozostaje sie napic. In vino veritas, w winie prawda, jak mawiali starozytni Rzymianie, a kto by im nie wierzyl? Byli cholernie dobrymi zolnierzami i mieli wspanialych dowodcow, ale byliby jeszcze lepsi, gdyby zamiast wina pili wodke! – Ryknal smiechem i rechotal, dopoki obaj mu nie zawtorowali. Nie mieli wyboru.
Kelner przyniosl wodke i szklanki. Karpow odprawil go gestem.
– Pierwsza butelke trzeba otworzyc samemu – wyjasnil. – Taka jest tradycja.
– Bzdura – odparl Bourne, zwracajac sie do Chana. – To zwyczaj z dawnych czasow, kiedy rosyjska wodka byla tak kiepsko destylowana, ze czesto plywala w niej ropa.
– Nie sluchaj go. – Karpow zacisnal wargi, ale w oczach mial wesoly blysk. Napelnil szklanki i bardzo