Gdy bocznymi drzwiami ze szpitala wypadlo trzech kolejnych bojownikow, mezczyzna odlozyl snajperke i spojrzal na wycofujacy sie woz Chalida Murata. Z tylu i z dolu slyszal tupot nog biegnacych schodami Czeczenow. Nie zrobilo to na nim zadnego wrazenia. Niespiesznie przypial do butow tytanowo- korundowe szpikulce. Potem wzial zrobiona z kompozytow kusze, wycelowal w slup latarni za srodkowym transporterem, wystrzelil line, napial ja mocno i przywiazal. Dobiegl go krzyk zolnierzy. Rebelianci byli juz na pietrze, tuz pod nim.

Srodkowy woz wciaz stal przodem do budynku, kierowca probowal ominac wielkie kawaly betonu, granitu i asfaltu, rozrzucone wokolo przez podmuch eksplozji. Zamachowiec widzial z dachu dwie polyskujace w swietle tafle przedniej szyby. No wlasnie. Z tym problemem Rosjanie jeszcze sie nie uporali: kuloodporne szklo bylo tak grube i ciezkie, ze pokrycie nim calego okna wymagalo dwoch szyb, dlatego jednym z najwrazliwszych i najbardziej narazonych na uszkodzenia miejsc kazdego transportera byl rozdzielajacy je pas metalu.

Zamachowiec podczepil do napietej liny zwisajaca z uprzezy petle. Slyszal, jak rebelianci wywazaja znaj dujace sie trzydziesci metrow dalej drzwi, jak wpadaja na dach. Dostrzegli go, natychmiast otworzyli ogien i ruszyli w jego strone, potracajac biegnacy tuz nad dachem, prawie niewidoczny cienki drut. Momentalnie pochlonela ich ognista kula wybuchu ostatniego ladunku C4, ktory zainstalowal tam poprzedniej nocy.

Nawet nie odwrociwszy glowy, zeby sprawdzic, czy ktorys z nich nie ocalal z masakry, jeszcze raz sprawdzil line i skoczyl w dol. Zsuwajac sie, podniosl nogi i wycelowal nimi w metalowe zlacze posrodku przedniej szyby transportera. Teraz wszystko zalezalo od kata, pod jakim mial w nie uderzyc. Gdyby uderzyl pod zbyt malym lub zbyt duzym, zlacze mogloby wytrzymac, a wowczas polamalby sobie nogi.

Stopami, lydkami, udami i calym kregoslupem targnal silny wstrzas. Tytanowo- korundowe szpikulce wbily sie w zlacze, wygiely je jak scianke metalowej puszki i pozbawione wspornika kuloodporne szyby zapadly sie do srodka. Impet uderzenia wyrwal je z ram z taka sila, ze ostra krawedz jednej z nich niemal obciela glowe kierowcy. Zamachowiec wygial sie w lewo. Siedzacy na przednim fotelu zolnierz byl caly we krwi kierowcy. Juz wydobyl bron, lecz nim zdazyl wystrzelic, zamachowiec chwycil go za glowe poteznymi rekami i skrecil mu kark.

Pozostali dwaj – siedzieli tuz za nim – otworzyli chaotyczny ogien, lecz napastnik zaslonil sie cialem martwego kierowcy, dokladnie wymierzyl z jego pistoletu i kazdemu z nich wpakowal kule w srodek czola.

Zostal tylko Chalid Murat. Czeczenski przywodca z wsciekle wykrzywiona twarza otworzyl kopniakiem drzwi i krzyknal do swoich ludzi. Zamachowiec rzucil sie na olbrzyma i potrzasnal nim bez wysilku, jakby ten byl malym szczurem wodnym. Murat zaatakowal napastnika zebami – niewiele brakowalo i odgryzlby mu ucho – lecz ten, spokojnie, metodycznie, niemal radosnie, chwycil go za gardlo i patrzac mu prosto w oczy, zmiazdzyl kciukiem chrzastke w dolnej czesci krtani. Gardlo Czeczena wypelnila krew, dlawiac go i pozbawiajac sil. Murat zaczal bezladnie mlocic rekami. Trafil napastnika w twarz i w glowe, lecz nie odnioslo to zadnego skutku. Slabl coraz bardziej. Topil sie we wlasnej krwi. Zalala juz pluca, wiec oddychal teraz nierowno i chrapliwie. Zwymiotowal czerwona breja, przewrocil oczami i zwiotczal.

Zamachowiec upuscil bezwladne cialo, wrocil na przednie siedzenie, wypchnal z wozu cialo kierowcy, wrzucil bieg i zanim pozostali przy zyciu rebelianci zdazyli zareagowac, wcisnal pedal gazu. Opancerzony transporter skoczyl do przodu jak wyscigowy kon startujacy z bramki na torze, przetoczyl sie przez gruz i bryly asfaltu i zniknal w poteznej dziurze wyrwanej w jezdni przez wybuch.

Zabojca zmienil bieg i przyspieszyl, pedzac kanalem burzowym, poszerzonym przez Rosjan, ktorzy zamierzali wykorzystac je do operacji szturmowych przeciwko czeczenskim buntownikom. Stalowe burty i zderzaki ocieraly sie od czasu do czasu o betonowe sciany, wyrzucajac w powietrze snop iskier. Ale zamachowiec byl juz bezpieczny. Jego starannie zaplanowana akcja zakonczyla sie tak, jak sie rozpoczela: z zegarmistrzowska precyzja.

Po polnocy trujace obloki odplynely, odslaniajac wreszcie ksiezyc. W przesiaknietym pylem powietrzu swiecil czerwonawo, raz mocniej, raz slabiej, zaleznie od intensywnosci blasku szalejacych pozarow.

Posrodku stalowego mostu stalo dwoch mezczyzn. W plynacej pod nimi leniwej rzece odbijaly sie szkielety wypalonych domow, pozostalosci niekonczacej sie wojny.

– Zalatwione – powiedzial jeden z nich. – Murat zginal tak, zeby to nimi wstrzasnelo.

– Nie oczekiwalem niczego innego, Chanie – odparl mu drugi. – Swoja nienaganna reputacje zawdzieczasz w niemalej czesci zleceniom, ktore ode mnie otrzymujesz. – Barczysty i dlugonogi, byl wyzszy od zamachowca o dobre dziesiec centymetrow. Jego wyglad szpecila jedynie dziwnie szklista i zupelnie bezwlosa skora lewej czesci twarzy i szyi. Mial charyzme urodzonego przywodcy, czlowieka, z ktorym nie ma zartow.

Mozna bylo poznac, ze rownie dobrze czuje sie na salonach wladzy, forach publicznych, jak i w mrocznych zaulkach.

Chan wciaz rozkoszowal sie wyrazem oczu umierajacego Murata. Wyraz ten byl za kazdym razem inny. Chan przekonal sie o tym juz dawno i dawno odkryl, ze smierc kazdego jest procesem jedynym w swoim rodzaju, jak jedyne w swoim rodzaju jest zycie kazdego czlowieka. I chociaz wszyscy grzeszyli, wywolane grzechem zepsucie roznilo sie tak samo, jak roznia sie od siebie platki sniegu. A co zobaczyl w oczach Murata? Na pewno nie strach. Zdumienie, tak, wscieklosc tez, lecz bylo w nich cos jeszcze, cos znacznie glebszego: smutek, ze nie zdazyl ukonczyc dziela swego zycia. Analiza ostatniego spojrzenia jest zawsze niekompletna, pomyslal. Bardzo chcialby wiedziec, czy w spojrzeniu tym byla rowniez swiadomosc zdrady. Czy Murat wiedzial, kto kazal go zabic?

Chan spojrzal na Stiepana Spalke, ktory podal mu wypchana pieniedzmi koperte.

– Twoje honorarium. I premia.

– Premia? – Chan momentalnie skupil uwage na sprawach biezacych. – Nie bylo o tym mowy.

Spalko wzruszyl ramionami. W blasku czerwonego ksiezyca jego policzek i szyja zalsnily jak krwawa masa.

– Chalid Murat byl twoim dwudziestym piatym zleceniem. Powiedzmy, ze to jubileuszowy upominek.

– Jest pan bardzo hojny. – Chan schowal koperte, nie zagladajac do srodka. Przeciwne postepowanie swiadczyloby o bardzo zlych manierach.

– Prosilem, zebys mowil mi po imieniu, tak jak ja tobie.

– Ja to co innego.

– Dlaczego?

Chan znieruchomial, przygarniajac cisze. W ciszy robil sie wyzszy, szerszy w ramionach.

– Nie musze sie panu tlumaczyc.

– Daj spokoj – odparl Spalko z pojednawczym gestem reki. – Przeciez nie jestesmy sobie obcy. Lacza nas najintymniejsze tajemnice.

Cisza powoli tezala. Niebo na przedmiesciach Groznego rozswietlil blask eksplozji. Doszedl stamtad trzask wystrzalow, ktore brzmialy jak seria wybuchow dzieciecych petard. Chan odezwal sie dopiero po dluzszej chwili.

– W dzungli nauczylem sie dwoch bardzo waznych rzeczy. Po pierwsze, ufac mozna tylko sobie. Po drugie, trzeba uwaznie obserwowac i wychwytywac nawet najdrobniejsze cechy cywilizowanego swiata, bo znajomosc swego w nim miejsca jest jedyna rzecza, jaka nas dzieli od panujacej w dzungli anarchii.

Spalko przygladal mu sie bez slowa. W oczach Chana lsnila luna pozaru, nadajac jego twarzy wyraz nieokielznanej dzikosci. Spalko wyobrazil go sobie w dzungli, cierpiacego niedostatki, walczacego z zachlannoscia i nieposkromiona zadza krwi. Dzungle poludniowo- wschodniej Azji to swiat sam w sobie. To barbarzynska, smiertelnie niebezpieczna kraina rzadzaca sie wlasnymi prawami. A Chan nie tylko w tej krainie przezyl, ale i rozkwitl. To, jak tego dokonal, bylo – przynajmniej wedlug Spalki – jego najwieksza tajemnica.

– Biznesmen i klient? Wolalbym myslec, ze laczy nas cos wiecej. Chan pokrecil glowa.

– Smierc ma specyficzny zapach. Pan pachnie smiercia.

– Ty tez. – Na twarzy Spalki powoli wykwitl usmiech. – A wiec zgadzasz sie, ze lacza nas szczegolne wiezy.

– Kazdy z nas ma swoje tajemnice. Prawda?

– Obaj wyznajemy kult smierci, obaj rozumiemy, jaka ma wladze. – Spalko pokiwal glowa. – Mam dla ciebie to, o co prosiles. – Podal mu czarna kartonowa teczke.

Chan patrzyl mu przez chwile w oczy. Dzieki wrodzonej spostrzegawczosci dostrzegl w nich przeblysk protekcjonalnego lekcewazenia i uznal to za niewybaczalna obraze. Ale usmiechnal sie tylko, skrywajac gniew pod nieprzenikniona maska. Nauczyl sie tego juz dawno temu. Byla to kolejna lekcja, jakiej udzielila mu dzungla: dzialanie porywcze, pod wplywem chwili, czesto prowadzi do nieodwracalnych bledow; zrodlem udanej zemsty jest cierpliwe oczekiwanie, az krew przestanie sie burzyc. Dlatego spokojnie otworzyl teczke. Znalazl w niej

Вы читаете Dziedzictwo Bourne'a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату