ani nawet na parkingu przy autostradzie, na ktory zjechal, gdy wracajac pewnej nocy z jakiegos przyjecia i nie zwazajac na to, ze jada niesamowicie szybko, wepchnela – tak jakos ja naszlo pod wplywem muzyki w radiu – glowe pod jego rece na kierownicy i zaczela rozpinac pasek jego spodni.
To pewnie przez te dostepnosc. Wszystko bylo na wyciagniecie reki. Nie trzeba bylo o nic zabiegac. Znalo sie kazdy swoj wlosek, kazdy mozliwy zapach, kazdy mozliwy smak skory i suchej, i wilgotnej. Znalo sie wszystkie zakamarki swoich cial, slyszalo wszystkie westchnienia, przewidywalo wszystkie reakcje i uwierzylo sie juz dawno we wszystkie wyznania. Niektore byly od czasu do czasu powtarzane. Ale nie robily juz wrazenia. Nalezaly po prostu do scenariusza.
Ostatnio wydawalo jej sie, ze seks z nia ma dla jej meza nastroj – jak moglo jej to w ogole przyjsc do glowy?! – katolickiej mszy. Po prostu pojsc, nad niczym sie nie zastanawiac i znowu ma sie spokoj na caly tydzien.
Moze tak jest u wszystkich? Czy mozna sie dziko pozadac, gdy zna sie od kilkunastu lat i gdy widzialo sie go, gdy krzyczy, wymiotuje, chrapie, siusia i zostawia brudna muszle klozetowa?
A moze to nie jest az takie wazne? Moze potrzebne jest tylko na poczatku? Moze nie najwazniejsze jest chciec isc z kims do lozka, ale chciec wstac nastepnego dnia rano i zrobic sobie nawzajem herbate?
– Czy zrobilem cos zlego? – To Jean wyrwal ja z zamyslenia.
– Jeszcze nie wiem – odpowiedziala z wymuszonym usmiechem. – Przepraszam na chwile. Zaraz wroce.
W toalecie wyciagnela z torebki szminke. Patrzac w lustro, powiedziala do siebie:
– Masz jutro dluga droge przed soba. Zaczela malowac usta.
– I meza tez masz – dodala, grozac palcem odbiciu w lustrze.
Wyszla z toalety. Przechodzac obok recepcji, uslyszala, jak jakis mezczyzna, odwrocony do niej plecami, literuje recepcjonistce swoje imie:
J-a-k-u-b...
Juz nie czula ciekawosci, co «zdarzy sie dalej». Tesknila za mezem. Podeszla do baru, do czekajacego na nia mezczyzny. Stanela na palcach i pocalowala go w policzek.
– Nie zrobil pan nic zlego. Wrecz przeciwnie.
Z torebki wyjela swoja wizytowke, odwrotna, pusta strone przycisnela mocno do ust blyszczacych od swiezo nalozonej szminki. Polozyla wizytowke na barze obok swojego kieliszka z niedopitym pastelowym plynem.
– Dobranoc – powiedziala cicho.
ON: Taksowkarz, ktory podjechal pod opustoszaly dworzec Berlin Lichtenberg, byl Polakiem. Ponoc 30 procent berlinskich taksowkarzy to Polacy.
– Niech pan zawiezie mnie do hotelu, w ktorym jest bar, ktory znajduje sie blisko dworca Berlin ZOO i jest drogi.
– To nietrudne w tym miescie. – Taksowkarz zasmial sie glosno. Zameldowal sie w hotelu. Zanim odszedl od recepcji, zapytal:
– Czy bylby pan uprzejmy obudzic mnie na poltorej godziny przed odjazdem pierwszego pociagu z dworca ZOO do Warszawy?
Mlody recepcjonista podniosl glowe znad jakichs dokumentow i wpatrywal sie w niego, nie rozumiejac.
– Jak to... Poltorej godziny? Jakiego pociagu? To znaczy o ktorej? Spokojnie odpowiedzial:
– Widzi pan, ja sam tego nie wiem dokladnie. Ale wy piszecie tak wzruszajaco w reklamie waszego hotelu – wskazal kolorowy prospekt lezacy obok jego paszportu – ze
– Tak, oczywiscie... – odpowiedzial zmieszany recepcjonista.
– Pozwoli pan, ze nie pojde jeszcze do pokoju i zostawie bagaz w recepcji. Chcialbym teraz wydac duzo pieniedzy w barze panskiego hotelu. Dopilnuje pan, aby w tym czasie moj bagaz byl bezpieczny, prawda?
Nie czekajac na odpowiedz, polozyl skorzana torbe z laptopem na walizce i odszedl w kierunku drzwi, spoza ktorych dochodzila muzyka.
Z kulistych glosnikow podwieszonych pod sufitem wypelnionej gwarem sali dochodzila spokojna muzyka. Natalie Cole spiewala o milosci. Rozejrzal sie. Tylko jeden podwyzszony stolek przy eliptycznym barze byl wolny. Gdy tam dotarl i zobaczyl napelniona do polowy szklanke, byl rozczarowany. Chcial odejsc, sadzac, ze miejsce jest zajete. W tym momencie mlody mezczyzna siedzacy na sasiednim stolku odwrocil sie i powiedzial po angielsku:
– To miejsce zrobilo sie niestety wolne. Moze pan tu usiasc, jesli ma pan ochote. – I spogladajac na niego z usmiechem, dodal: – To dobre miejsce. Barman przychodzi tutaj bardzo czesto.
Usiadl i od razu poczul zapach subtelnych perfum. Lancome? Biagiotti? Zamknal oczy. Chyba jednak Biagiotti.
Perfumy fascynowaly go od dawna. Sa jak wiadomosc, ktora chce sie przekazac. Nie potrzeba do tego zadnego jezyka. Mozna byc gluchoniemym, mozna byc z innej cywilizacji, a i tak zrozumie sie te wiadomosc. W perfumach jest jakis irracjonalny, tajemniczy element. Channel No 5, L'Air du Temps czy Poeme sa jak wiersz, ktory nosi sie na sobie. Niektore sa tak niepoprawnie sexy. Zmuszaja do obejrzenia sie, nawet podazenia za kobieta, ktora ich uzywa. Pamieta, jak dwa lata temu zwiedzal Prado. W pewnym momencie przeszla obok niego kobieta w czarnym kapeluszu i otoczyl go mistyczny zapach. Zapomnial o El Greco, Goi i innych. Poszedl za ta kobieta. Teraz pomyslal, ze za kobieta, ktora tutaj przed chwila siedziala i zostawila swoj zapach, tez chcialby pojsc.
Wychylil sie i oparl lokciami na barze, aby zwrocic uwage barmana, ktory rzekomo przychodzi w to miejsce bardzo czesto. Wtedy zauwazyl lezaca obok szklanki wizytowke. Kontur ust wyraznie odcisniety na bialej tekturce. Dolna warga wyraznie szersza, zdecydowany luk gornej. Przesliczne usta. Natalia miala wlasnie takie. Podniosl wizytowke do nosa. Na pewno Biagiotti! Musiala nalezec do kobiety, ktora siedziala tutaj przed kilkoma minutami. Postanowil sprawdzic, do kogo nalezala. Odwracal wizytowke, gdy uslyszal:
– Przepraszam pana, ale ta wizytowka jest przeznaczona dla mnie.
– Alez oczywiscie. Chcialem wlasnie pana o to zapytac – sklamal, podajac mezczyznie wizytowke.
Spoznil sie. Nie dowie sie, do kogo nalezala. Mezczyzna wzial ja, schowal do kieszeni marynarki, zostawil napiwek dla barmana na spodku filizanki z kawa i bez slowa odszedl.
– Butelke dobrze schlodzonego proseco. I cygaro. Najdrozsze, jakie pan ma – powiedzial do barmana, ktory zjawil sie w tym momencie przed nim.
Takie usta miala takze jego matka. Ale matka wszystko miala sliczne.
Ten dzien, ktory minal, i tych kilka godzin nalezaly w pewnym sensie do jego matki. I wcale nie przez to, ze w swoje urodziny mysli o tym, jak go rodzila.
Przylecial wczoraj rano z Seattle do Berlina tylko po to, aby w koncu zobaczyc, gdzie urodzila sie jego matka. Jej biografia interesowala go ostatnio jak powiesc, w ktorej kilku waznych rozdzialach bral udzial. Chcial koniecznie poznac te pierwsze.
Urodzila sie niedaleko dworca Berlin Lichtenberg, w szpitalu prowadzonym przez samarytanki. Dziadek wywiozl do Berlina swoja na ostatnich nogach zone w nadziei, ze w Berlinie bedzie im lepiej. Jak to teraz nazywaja? Emigrant gospodarczy. Tak. Wlasnie tak. W tydzien po przyjezdzie do Berlina babcia urodzila jego matke. W szpitalu samarytanek. Tylko tam przywozono rodzace prosto z ulicy. Te bez pieniedzy. Byl wczoraj przy tym budynku. Teraz jest tam jakis turecki teatr eksperymentalny.
Po trzech miesiacach wrocili do Polski. Nie mogli zyc w Niemczech. Ale to nic nie szkodzi, ze to byly tylko trzy miesiace. W akcie urodzenia na zawsze pozostala ta historyczna adnotacja: miejsce urodzenia – Berlin. Jego matka zostala w ten prosty sposob Niemka. To dzieki temu on ma teraz niemiecki paszport i moze latac do Seattle bez wizy. Ale i tak lata zawsze z dwoma paszportami. Kiedys zapomnial polskiego i czul sie jak bezpanstwowiec.
Bo on moze byc tylko Polakiem.