pocieszyciela stal sie kochankiem i mieszkal z nia nawet przez dwa lata. To wte­dy skomponowal swoj prawdziwy przeboj, I Koncert fortepianowy d-moll. Byl na liscie przebojow sal koncertowych Europy przez caly dlu­gi rok. Gdy Schumann zmarl w domu wariatow, w 1856, Brahms opuscil Clare i wyjechal z Dusseldorfu. Zaraz potem zaczal pic. Czasami pil tak­ze z Wagnerem, innym znanym kompozytorem, ktorego nienawidzil, a ktory caly czas mu zazdroscil nie slawy, ale powodzenia u kobiet.

A tak w ogole to swiatek kompozytorow pokroju Brahmsa i Liszta to swiat zawisci, zazdrosci, proznosci i intryg. Tylko jednego sposrod siebie wielbili i bezwarunkowo podziwiali wszyscy. Gral go Mozart i Beethoven. Na nim muzyki uczyl sie Szopen.

Ten kompozytor zawsze byl en vogue – tak przedtem, jak i teraz. To Bach. Totalny evergreen. Gdyby wtedy bylo MTV, to puszczaliby clipy z muzyka Bacha tak, jak teraz puszczaja Pink Floyd lub Genesis.

– Eljot, ty powinienes go w zasadzie lubic najbardziej ze wszyst­kich – mowila z przejeciem Jennifer. – Jego muzyka to matematyczna precyzja. Tak jak te twoje programy. A mimo to podziwiali go i chlod­ni racjonalisci, i sentymentalni romantycy. Poza tym nikogo tak jak Ba­cha nie kochaja jazzmani. W Bachu jest drive i swing. Nawet w Pasji wg sw. Jana i Mszy h-moll jest swing. Poza tym Bach jest jak Bog. Ba­cha nie mozna lubic lub nie. W Bacha sie wierzy albo nie. Bach byl z pewnoscia zaplanowany w momencie tworzenia wszechswiata. Ba­cha mozna zagrac na kazdym instrumencie i to zawsze bedzie brzmialo jak Bach. Nawet na gitarze elektrycznej lub na organkach.

Wszystkiego tego dowiadywal sie w trakcie kolacji u Jennifer. Otwierala butelke wina, ktora przynosil, recytowala libretta oper lub opowiadala fascynujace historie ze swiata muzyki, kladla plyte na tale­rzu gramofonu, siadala mu na kolanach w wygodnym fotelu i sluchali w milczeniu. On czasami zapalal papierosa, a czasami, gdy Jennifer go o to poprosila, cygaro, ktore kupowala dla niego w specjalnym sklepie w Dublinie. Czasami palili razem. Jennifer lubila cygara. Polubila jesz­cze bardziej, gdy zauwazyla, jak dziala na niego widok cygara w jej ustach, szczegolnie po kilku kieliszkach wina.

Bylo im dobrze. Gdyby dzisiaj mial jakos nazwac ten czas w Dublinie z Jennifer, to powiedzialby, ze byli jak szczesliwa para zaraz po slubie. Nigdy jednak nie nazywali sie para i nigdy tez nie rozmawiali o swojej przyszlosci. Po prostu spedzali czas razem. Nie kochal jej. Tylko ja bar­dzo lubil. I bardzo pozadal. Moze dlatego bylo im ze soba tak dobrze.

Malzenstwa nie powinny byc zawierane w tym stanie chorobowym, jakim jest tak zwane zakochanie. To powinno byc prawnie zakazane. Jesli nie przez caly rok, to przynajmniej od marca do maja, kiedy ten stan staje sie z powodu zaklocenia mechanizmu wydzielania hormonow powszechny i objawy szczegolnie nasilone. Powinno sie najpierw isc na odwyk, porzadnie sie odtruc i potem dopiero powrocic do mysli o malzenstwie. W stanie, w jakim sa zakochani ludzie, dopamina prze­lewa sie im przez kanaly rozsadnego myslenia i zatapia mozg. Szcze­ golnie lewa polkule. To udowodniono najpierw na szczurach, potem na szympansach, a ostatnio na ludziach. Gdyby zakochanie trwalo /byt dlugo, ludzie umieraliby z wyczerpania, arytmii lub tachykardii serca, glodu albo syndromu odstawienia snu. Ci, co by jednak nie umarli, w najlepszym wypadku skonczyliby w szpitalu wariatow.

Z Jennifer mial swoja dopamine calkowicie pod kontrola, a mimo to mieli mnostwo niezapomnianych przezyc. Ich zwiazek, ktorego nigdy potem, z zadna inna kobieta nie udalo mu sie skopiowac, byl dowodem zwyciestwa czystej, spirytualnie przenoszonej mysli nad ta wyrazana w chemii jakichs hormonow lub neuroprzekaznikow.

Poniewaz muzyka byla az taka pasja Jennifer, z poczucia przyjazni zmuszal sie, przynajmniej na poczatku, aby uczestniczyc we wspolnym sluchaniu i wykrzesac w sobie choc odrobine entuzjazmu. Tak bylo przez pierwsze dwa tygodnie. Potem sam zaczal zauwazac, ze po ca­lym dniu analizowania programow do transkrypcji genow, zajmowania sie nukleosomami i histonami, dobre nagrania muzyki Bizeta, Ravela czy Wagnera uspokajaja go i przyjemnie wyciszaja. Zupelnie odwrotnie bylo z Jennifer. Ona kazdy koncert przezywala jak swoj wlasny slub. Byla wzruszona i zawsze bardzo podniecona. To byla wspaniala konstelacja dla nich obojga. Szli wtedy do lozka albo kochali sie na fo­telu lub na podlodze. Przy jej podnieceniu i jego spokoju nic nie zdarza­lo sie przedwczesnie. Dzieki muzyce szczytowali niemal jednoczesnie.

Ponadto zauwazyl, ze najlepiej bylo im po operach Pucciniego. Dla­tego «Turandot», «Tosca», «Madame Butterfly» to dla niego nie tylko tytuly oper, ale takze zapisy w intymnej historii jego zycia. Dwie opery Pucciniego szczegolnie utkwily mu w pamieci.

«Tosca» byla dla Jennifer spektaklem, ktory mozna nazwac poli­tycznym horrorem lub, jak ja sama nazywala, «operowa relacja z celi tortur». Uwazala, ze gdyby byla komponowana dzisiaj, to na pewno w Hollywood i na pewno nazywalaby sie jak film ze Schwarzeneggerem – «Umieraj powoli». Jennifer miala kilka plyt z nagraniami «Toski», kazda z inna wykonawczynia roli tytulowej. Chociaz on znal jedy­nie nazwisko Marii Callas, ona tlumaczyla mu, ze naprawde bosko spiewa niejaka Renata Tebaldi. Nie widzial zadnej roznicy, natomiast Jennifer byla Tebaldi zachwycona.

– Ona tak spiewa, jakby byla tutaj, w tym pokoju, i patrzyla nam w oczy. Nie czujesz tego? – pytala.

Nie czul. Zreszta, nie chcial czuc obecnosci nikogo innego w tym pokoju oprocz Jennifer. Gdyby ta Tebaldi teraz tu weszla, natychmiast by j a wyprosil.

Zawsze gdy dochodzili do momentu, kiedy Tosca widzi, ze jej ko­chanek Cavaradossi zostal naprawde rozstrzelany przez pluton egzeku­cyjny, Jennifer zaczynala drzec. W chwile pozniej, gdy Tosca z rozpa­czy rzuca sie w przepasc, Jennifer tulila sie do niego jak dziecko, ktore przestraszylo sie burzy. Kilka minut pozniej w lozku byla wyjatkowo czula, delikatna i milczaca. To milczenie bylo niecodzienne. Normal­nie, co bardzo lubil, Jennifer byla wyjatkowo glosna.

Z kolei «Cyganeria» Pucciniego wprowadzala Jennifer w stan pra­wie ekstatyczny. Sluchala tej plyty szczegolnie czesto. Do kolacji ubie­rala sie wowczas wyjatkowo uroczyscie, wyciagala szampana, rezygnu­jac z jego wina, obok talerzyka z deserem kladla najlepsze kubanskie cygaro i potem, juz po kolacji, na fotel do niego przychodzila juz bez bielizny. Po «Cyganerii» nigdy nie zdazyli dobrnac do lozka. Potem, juz po wszystkim, uwielbiala mowic o tej operze. Kiedys powiedziala mu, ze marzy tym, aby dopisac druga czesc «Cyganerii». Taka «Cyga­nerie» II. To mogla wymyslic tylko Jennifer. Poza tym uwazala, ze gdy mezczyzna spotyka kobiete, moze zdarzyc sie wszystko. I «Cyganeria» jest najlepszym dowodem, ze to prawda.

W te dni, w ktore pracowal do pozna i nie spedzali z soba wieczoru, Jennifer zostawiala otwarte drzwi do pokoju. Szedl prosto pod prysznic do lazienki i nagi wchodzil do jej lozka. Uwielbiala, gdy budzil ja, cho­wajac sie pod koldre i calujac powoli cialo, ladowal glowa i ustami miedzy jej udami.

Czas z Jennifer byl jak telenowela, ktora oglada sie chetnie codzien­nie wieczorem i w ktorej nie ma smutku i nudy, dominuja seks i dobra muzyka. Poza tym dbal o nia jak o swoja kobiete. Kupowal kwiaty, ma­sowal opuchniete stopy, gdy wracala z aerobiku, znosil jej wybuchy zlosci bez powodu, gdy miala swoje ciezkie dni przed okresem, uszczelnial cieknace krany, calowal dlonie na pozegnanie, gdy wycho­dzil rano do biura, jezdzil z nia do Dublina i godzinami chodzil bez slo­wa protestu za nia po sklepach, pil z nia zielona herbate i rozmawial o muzyce, uczyl sie z nia do jej egzaminow, dzwonil do niej i pytal, czy zjadla lunch. Poza tym, chociaz nie udalo mu sie ograniczyc palenia, regularnie jadl ananasy lub pil sok ananasowy.

I chociaz nie obiecywali ani nie wymagali od siebie wiernosci, nie wyobrazali sobie, ze mogloby byc inaczej. Pamieta, ze tylko raz Jenni­fer nawiazala do tego. I to nie wprost. Ktoregos weekendu poleciala przez Londyn do domu na wyspe Wight.

Tesknil za nia. Odczuwal autentyczny, pelen melancholii smutek zwiazany z jej nieobecnoscia i oddaleniem. Dwa dni pozniej znalazl kartke pocztowa w swojej skrzynce. Oprocz pieciolinii z kilkunastoma nutami, ktore zawsze, i zawsze inne, dolaczala do swoich wszystkich listow lub kartek, bylo na niej napisane:

Eljot, chce, zebys wiedzial (choc naprawde nie wiem, do czego mo­ze Ci sie przydac ta wiedza), ze jestes jedynym mezczyzna, ktory mnie dotyka.

Takze w moich myslach.

Moze nie tyle chce, zebys to wiedzial, ile po prostu chce Ci to powie­dziec.

Jennifer

Wtedy po raz pierwszy zrozumial, ze to, co jest miedzy nimi, to nie jest zadna telenowela dla Jennifer. Po powrocie nigdy wiecej nie wroci­la do tego wyznania i nigdy nie skomentowala tej kartki pocztowej.

Przy Jennifer poznawal nowe opery najrozniejszych kompozytorow, odroznial coraz wiecej symfonii, palil

Вы читаете S@motnosc w sieci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату