galareta. Wdowa podbiegla do kanapy i zaczela robic swini sztuczne oddychanie metoda ustaryj. Masowala i uciskala okolice jej serca, otwierala sila pysk i ustami pompowala jej powietrze do pluc. Swinia nie przestawala charczec. Po chwili wyplula czerwone od krwi resztki brazowej siersci zmieszane z bezksztaltna masa gazetowego papieru. Alicja wybiegla z salonu. Asia odwrocila sie plecami do kanapy, na ktorej lezala swinia. Wdowa nie przestawala pompowac powietrza ustami przez ryj swini. Nie moglam na to patrzec. Zamknelam oczy. Po chwili charczenie ustalo. Swinia zsunela sie z kanapy i uciekla z salonu. Wdowa siedziala wyczerpana na marmurowej posadzce, opierajac glowe na zoltej od wymiocin i czerwonej od krwi chomika, ktorego resztki wyplula swinia, kanapie. Asia podeszla do mnie. Wziela mnie za reke i wyszlysmy bez slowa na zewnatrz. Limuzyna juz czekala. Alicja siedziala obok kierowcy, student na tylnym siedzeniu. Wsiadalysmy z Asia bez slowa. Taksowka ruszyla. Nikt nie odezwal sie przez cala droge. Gdy limuzyna stanela przed hotelem, wysiadlysmy w milczeniu. Alicja takze. Nie pozegnala nawet swojego studenta. Po raz pierwszy od przyjazdu do Paryza nocowala z Asia.
Bedac juz sama w moim pokoju, otworzylam butelke wina, usiadlam przy oknie i patrzac na ogrod przed moim pokojem, myslalam o tym, ze podziwiam te wdowe. Za wiernosc swoim przekonaniom. Bo jakos nie moglam uwierzyc, ze ona naprawde mogla kochac te wietnamska swinie. Szczegolnie po tym, jak zzarla jej chomika.
Po chwili nowe wino wzmocnilo bordeaux sprzed godzin. Oddalilam sie od Paryza. Wrocilam do sedna rzeczy. Myslalam o Tobie. Tesknilam za Toba.
Kiedys pytales, co to znaczy «tesknic za Toba».
W przyblizeniu to taka hybryda zamyslenia, marzenia, muzyki, wdziecznosci za to, ze to czuje, radosci z tego, ze jestes i fal ciepla w okolicach serca.
Dotkne Cie. Juz jutro. Dotkne...
@9
ON: W Nowym Jorku mieszkal w Marriott Marquis, na rogu Broadway i 45. ulicy. Obliczyl, ze jesli zamowi taksowke na wpol do szostej, to spokojnie zdazy. Po pierwszym kilometrze wiedzial, ze popelnil ogromny blad. Start zaplanowano dopiero na dwudziesta trzydziesci, ale juz teraz wiedzial, ze ma niewiele czasu.
Minely trzy kwadranse, a oni tkwili ciagle w przerazajacym korku na Manhattanie i do Queens Midtown Tunnel, laczacego Manhattan z Queens, gdzie znajdowalo sie lotnisko Kennedy'ego, z ktorego mial odleciec, bylo jeszcze nieskonczenie daleko. Hinduski kierowca (mial wrazenie, ze taksowkami w Nowym Jorku kieruja wylacznie Hindusi) nie przestawal mowic, usmiechal sie, nieustannie uspokajal go, ze na pewno zdaza, ale on wiedzial, ze nawet gdyby siedzieli w tej taksowce pol dnia i samolot juz dawno odlecial bez niego, ten Hindus ciagle by mu wmawial, ze zdaza.
Hinduscy taksowkarze w Nowym Orleanie byli tacy sami.
Ten jednak tutaj uosabial najgorsze, co moglo mu sie zdarzyc: byl mlody i wylekniony.
Taksowkarz w Nowym Jorku moze byc niewidomy, ale nie moze byc wylekniony!
Na Manhattanie o tej porze dnia nie mozna wyprzedzac, patrzac przedtem w nieskonczonosc w lusterko wsteczne. Tutaj trzeba mignac migaczem, przyspieszyc, nacisnac klakson i zmienic pas ruchu.
To wiedzial nawet on, chociaz nigdy nie byl taksowkarzem.
Gdy dotarli do lotniska, Hindus ciagle sie usmiechal, a on mial dokladnie 18 minut do odlotu.
Byl wsciekly na siebie, na swoja glupote, na Nowy Jork, na wszystkich Hindusow i na swoja bezsilnosc.
Biegl jak szalony do swojego terminalu, modlac sie w duchu, aby nie wyrzucili go z listy pasazerow, uszczesliwiajac kogos z listy oczekujacych.
Nie mogli mu tego zrobic!
Ona przeciez ma odebrac go w Paryzu i na pewno bedzie na niego czekac.
Nie, tego mu nie zrobia...
Gdy dobiegl, TWA800 byl juz odprawiony.
Pierwsza i business class siedzialy w samolocie i saczyly szampana, jak przypuszczal, ostatnie rzedy economy wolano wlasnie do bramy.
Wiedzial, ze przegral z czasem. Tak idiotycznie i bez sensu przegral.
Zebral wszystkie sily, przykleil do twarzy najpiekniejszy usmiech, na jaki mogl sie zdobyc w tej chwili, i podszedl do mlodej, tegiej blondynki w uniformie TWA, ktora stala z telefonem przy bramie, nad ktora swiecil sie numer jego lotu.
– Pani oczywiscie wie, ze ja musze poleciec tym samolotem. Delta mnie tu przeniosla wbrew mojej woli, wy to potwierdziliscie faksem i telefonem, i ja ten faks moge pani zaraz pokazac. Czy moj rzad byl juz wywolywany do wyjscia? – zapytal najbardziej spokojnym glosem, jaki mogl teraz z siebie wydobyc. Sadzil, ze bezczelnoscia zmusi ja do defensywy.
Zrozumiala te gre natychmiast. Usmiechnela sie i zapytala o nazwisko.
Gdy je przeliterowal, sprawdzila w komputerze i powiedziala spokojnie:
– Ma pan ogromne szczescie. Gdy pana wyrzucilismy z tego lotu, bo sie pan spoznil, Delta przyjela pana na lot o dwudziestej trzydziesci piec. Tylko dlatego, ze byl pan tam pierwszy na liscie oczekujacych, ze ktos odwolal swoj lot w ostatnim momencie i ze przez awarie ich komputera nie zdjeli pana z listy po rezerwacji u nas. Ma pan wzgledy u komputerow. Oni sa na tym samym terminalu. Radze jak najszybciej przejsc do nich. W Paryzu bedzie pan tylko pol godziny pozniej, niz bylby pan z nami.
Zanim zdazyl cokolwiek powiedziec, odwrocila glowe i zajela sie innym pasazerem.
Zarejestrowal w biegu tutaj, ze Delta ma swoje stanowiska we wschodniej czesci tego terminalu, wiec teraz nie mowiac slowa, odwrocil sie i pobiegl w tamtym kierunku.
Gdy dotarl do stanowiska Delty, ciagle jeszcze klebil sie tam tlum. Odetchnal.
Delta zawsze miala czas. Wiedzial to od kilku lat, gdy zaczal z nimi latac.
Dopiero gdy odbieral karte pokladowa, zdal sobie sprawe, ze ona nie wie o tej naglej zmianie lotu, a oni wywoluja juz pasazerow do samolotu i telefonu tez nie ma w poblizu.
Wysle jej e-mail z pokladu samolotu i zadzwonie do hotelu – pomyslal.
Podniosl walizke i torbe z laptopem i wszedl do rekawa prowadzacego do samolotu.
Gdy odnalazl i zajal swoje miejsce przy oknie, poczul sie nagle ogromnie zmeczony.
Siedzial nieruchomo. Gdy samolot podnosil sie ociezale, patrzyl zupelnie spokojnie na fantastyczna iluminacje Nowego Jorku rozciagajaca sie za oknem i myslal, ze po raz pierwszy od dlugiego czasu moze na to patrzec i sie nie boi.
Gdy swiatla Nowego Jorku staly sie bezksztaltna mglawica, zamknal oczy i tak naprawde teraz dopiero zaczal podroz.
Lecial do Paryza tylko dla niej i tylko do niej.
Jeszcze tylko kilka godzin i ja zobaczy.
Nie chcial po raz kolejny powtarzac sobie, co jej powie, o co zapyta, jak dotknie jej dloni.
Nie chcial, bo wiedzial, ze i tak nie bedzie tak jak w tym slodkim planie, ktory sobie ulozyl. Nie bedzie, bo ona jest nieprzewidywalna i wystarczy, ze powie jedno slowo i wszystko ulozy sie inaczej.
Tak bylo nawet z ich rozmowami na ICQ. Mimo ze on mowil wiecej i tak ona ustalala i zmieniala tematy. Ale plan wolal miec, glownie ze wzgledu na radosc planowania.
Nagle poczul, ze bardzo chcialby napic sie wina.
Rozejrzal sie. Panowalo typowe rozluznienie po napieciu zwiazanym ze startem. Niektorzy gotowali sie do snu, przykrywajac sie kocami, inni wstawali, aby w drodze do kolejki przed toaleta odreagowac mijajacy strach, jeszcze inni wyciagali z podrecznych toreb ksiazki lub gazety, niektorzy odchylali fotele i zamykali oczy. Nie brakowalo i takich, ktorzy, jak on, wypatrywali stewardesy, aby uspokoic sie alkoholem, ktory tutaj, wysoko nad ziemia, dzialal zupelnie inaczej.
Ale on dzisiaj wyjatkowo wcale nie chcial uspokoic sie alkoholem.
On chcial podlac czerwonym chianti swoje marzenia.