Chcial pomarzyc troche o tym ich wspolnym Paryzu i o tym, jak ona ten Paryz udekoruje mu tak bardzo odswietnie swoja obecnoscia. Przy­pomnial sobie fragment jednego z jej ostatnich listow, gdy pisala:

Jestes dla mnie bardzo wazny. Wiele Tobie zawdzieczam i nie tylko to, co czuje. Dzieki Tobie jestem pelniejsza, lepsza, czuje sie wyjatkowa i nieprzeciet­na. Moze troche mniej madra (wszystko jest takie wzgledne), ale z cala pewno­scia cudownie wyrozniona. Tak, czuje, ze teraz zyje pelniej i bardziej swiado­mie. Uwielbiam te wszystkie przemyslenia i zamyslenia, ktore mi fundujesz. Bardzo mnie one ciesza.

Oczywiscie, ze ciagle mam w glowie okropny balagan, dotad nie bylo po­wodu, bodzca, dla ktorego chcialabym ukladac swoje mysli, l jesli sie placze w tym, co mowie, to wlasnie dlatego. Ty mnie zmuszasz do myslenia, chociaz­by bardzo niezdarnego (Nie przestawaj! Za kilka lat bedziesz mial we mnie partnera do rozmow, jakiego nigdy nie miales), do poukladania moich sklebio­nych mysli.

Usmiechnal sie, myslac, jak wazny jest w jej sklebionych myslach.

A potem mial w planie tym samym chianti wywolac sen, bo sen za­wsze, pamietal to z dziecinstwa, szczegolnie przed urodzinami i Bozym Narodzeniem, ogromnie skracal czekanie.

Wiec wypatrywal stewardesy.

Nagle pojawila sie w koncu korytarza; wyszla z kabiny pilotow.

Wydawalo mu sie, ze plakala.

Gdy podeszla blizej, przekonal sie, ze rzeczywiscie plakala. Miala rozmazany makijaz, z trudem panowala nad lzami i drzaly jej rece. Po­staral sie nie dac jej do zrozumienia, ze to zauwazyl. Usmiechnal sie do niej, poprosil o wino, a ona odpowiedziala wymuszonym grymasem, ktory mial imitowac usmiech, i odeszla.

Gdy wrocila po chwili z winem, miala swiezy makijaz, byla opano­wana i wyjatkowo smutna. Podala mu bez slowa wino i odeszla.

Wzial pierwszy lyk i wyciagnal sluchawke telefonu z oparcia sie­dzenia przed nim. Przeciagnal karte kredytowa przez szczeline czytnika i wybral numer jej hotelu w Paryzu.

Numer byl zajety.

Za chwile powtorzyl. To samo.

Wina juz dawno nie bylo, a on ciagle wybieral ten numer w Paryzu i ciagle, gdy byl zajety, obiecywal sobie, ze sprobuje jeszcze tylko je­den, jedyny, ostatni raz.

Po godzinie zrezygnowal.

Zamowil kolejne wino, wydobyl swoj laptop spod siedzenia i wla­czyl go.

Przygotowal e-mail do recepcji hotelu, w ktorym mieszkala.

Prosil o poinformowanie jej jak najpilniej, ze nie przyleci TWA800, ale DL278. Podal godzine i numer bramy na terminal na lotnisku Char­les de Gaulle'a, ktora wyjdzie. Prosil o potwierdzenie odbioru. Plano­wal jeszcze raz, tuz przed ladowaniem w Paryzu, polaczyc sie z Internetem i sprawdzic, ze takie potwierdzenie nadeszlo.

Kabel modemu podlaczyl do wtyczki w telefonie, ktory zdazyl sie zrobic cieply od jego dloni w trakcie prob dodzwonienia sie do jej pary­skiego hotelu w ciagu ostatniej godziny.

Wybral numer Compuserve i po chwili byl w sieci.

Wyslal e-mail. Mielismy ladowac okolo dziewiatej rano, wiec na pewno zdaza ja powiadomic – pomyslal.

Ten czwartek, 18 lipca, w Paryzu bedzie ich dniem. I to wcale nie wirtualnym.

Mial sie rozlaczyc, ale przed tym postanowil wejsc na chwileczke na strone CNN i sprawdzic prognoze pogody dla Paryza. Mial nadzieje, ze nie bedzie deszczu. Na lotnisku w Paryzu mial odebrac w Avis auto, ktore sobie zarezerwowal jeszcze w Nowym Jorku, i to mial byc ka­briolet. Wystukal adres CNN w Netscape i czekajac, az strona pojawi sie na ekranie jego laptopa, podniosl kieliszek do ust.

Recepcjonista, recepcja Hotelu Bousquett, noc z 16 na 17 lipca 1996, Paryz: Objal zmiane o polnocy. Zawsze bral nocne zmiany. Nie dlatego, ze to lubil. Nie mial specjalnego wyboru. Studiowal na Ecole de Paris informatyke i aby utrzymac sie na powierzchni w tym perwersyjnie drogim miescie, musial pracowac. A pracowac mogl tylko w no­cy. Ten hotelik w Dzielnicy Lacinskiej byl jak szczesliwy los na loterii. Oddalony tylko dziesiec minut spacerkiem od mieszkania, ktore dzielil z dwoma takimi jak on, a poza tym wlasciciel hotelu byl Polakiem i ni­gdy nie zadawal glupich pytan. Pensje dostawal gotowka, nigdy w ko­percie, i zawsze na czas.

Lubil te cisze, gdy juz wszyscy zasneli, a on wlaczal radio, otwieral butelke swojego ulubionego, schlodzonego rose i siedzac za lada recep­cji, saczyl wino i pograzal sie w polsnie. Mial przymkniete oczy, ale slyszal spoznionych gosci wracajacych do hotelu, oszolomionych mia­stem lub alkoholem i dobijajacych sie do zamknietych drzwi, slyszal telefony od tych spoznionych, ktorym dopiero teraz przypomnialo sie, ze nie maja budzika, a maja niezmiernie wazne spotkanie rano i trzeba ich obudzic.

Umial natychmiast wyjsc z tego stanu i natychmiast do niego wrocic.

W ten sposob przetrwal juz dwa lata, studiujac w dzien i pracujac w nocy.

Ostatnio wszystko to uleglo jednak totalnemu zaburzeniu.

Wlasciciel hotelu zainstalowal Internet.

Mieli swoja strone WWW, swoj adres i przyjmowali rezerwacje bez­posrednio z sieci.

Nie moglo byc nic piekniejszego!

Dwie godziny po polnocy wlaczal modem, wchodzil do sieci i pozo­stawal tam z krotkimi przerwami do szostej rano.

Wedrowal, korespondowal, a przede wszystkim «chatowal».

Mial rozmowcow na calym swiecie. Niektorzy wchodzili do Internetu tylko po to, aby spotkac sie wlasnie z nim.

Powoli, ale nieublaganie uzaleznial sie od Internetu.

Nie mial juz tych swoich stanow polsnu. Zasypial rano na zajeciach, spoznial sie do pracy, bo zasypial w domu juz okolo dwudziestej i nie mozna bylo sie go dobudzic przed polnoca.

Wmowil sobie, ze to tylko chwilowa fascynacja; tak bylo od sied­miu miesiecy.

Oczywiscie, wiedzial, ze gdy on jest w Internecie, nikt nie moze do­dzwonic sie do tego hotelu. Zakladal, ze miedzy druga a szosta i tak nie moze byc zadnych istotnych rozmow, i przeszedl nad tym do porzadku dziennego. Dzisiaj tez sie tym nie bedzie martwil.

Jak zwykle wlaczyl modem i komputer. Najpierw sprawdzil wszyst­kie rezerwacje, ktore nadeszly online. To, co mogl, potwierdzi e-mailami.

Potem sprawdzil poczte nadchodzaca dla gosci. Byl to serwis ofero­wany od niedawna przez ich hotel i ze zdumieniem stwierdzal, jak waz­ny, coraz wazniejszy sie stawal.

E-maile nadchodzily z calego swiata i we wszystkich mozliwych je­zykach.

Drukowal te listy, wkladal w oliwkowe koperty z adresem intemetowym ich hotelu i nad ranem cichutko wsuwal pod drzwi pokoi adresatow. Po kilku miesiacach okazalo sie, ze maja juz stalych gosci tylko przez ten Internet i te oliwkowe koperty rano, zaraz po przebudzeniu.

Wysylal tez listy zostawiane na dyskietkach przez gosci.

Dzisiaj mial do wyslania trzy. Dwa byly od tej slicznej Polki spod osiemnastki na pierwszym pietrze. Dwa dni temu oderwala go od komputera, gdy wracala z kolezankami nad ranem z dyskoteki. Byly rozba­wione i kokietowaly go. Weszly do hotelu tanecznym krokiem, rozsia­dly sie frywolnie w fotelach przed recepcja, a po chwili jedna z nich pobiegla po szampana do pokoju.

Ona miala rozrzucone w nieladzie wlosy, obcisla zielona bluzke z dekoltem odslaniajacym cienka tasiemke zielonego stanika. Nie mogl okreslic koloru jej oczu. Mial wrazenie, ze zmieniaja sie od zielonego do ciemnobrazowego.

Gdy juz pili slodkiego wloskiego szampana, ona nagle wstala i weszla do niego za lade recepcji, chcac podglosnic radio, gdy akurat spiewal Bryan Feny. Wtedy zobaczyla w pokoju za recepcja monitor jego kompu­tera ze strona ich hotelu i bez ogrodek zapytala, czy moze wyslac e-mail.

Gdy powiedzial, ze oczywiscie moze, bez slowa zostawila go i usia­dla przed komputerem. Sama znalazla sobie program pocztowy na dys­ku ich hotelowego komputera i zaczela pisac.

Mial wrazenie, ze swiat przestal dla niej istniec...

Zdazyl wypic z jej kolezankami szampana, gdy ona wreszcie dola­czyla do nich. Byla milczaca. Nie powiedziala juz ani slowa.

Mial wrazenie, ze nic dla niej nie istnieje. Nagle wstala, zyczyla im dobrej nocy i odeszla. Jej kolezanki

Вы читаете S@motnosc w sieci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату